Obserwuj nas

Rozgrywki

Moja droga na stadion – Boguś Łobacz

[vc_row][vc_column][vc_column_text]Moja droga na stadion… To kontynuacja rodzinnych tradycji. Nie mogło być inaczej, skoro Legia gościła na co dzień w domu. Ojciec – były wojskowy, mama z babcią co prawda w TV lub radio, ale nie opuszczały transmisji, starszy brat – zagorzały Legionista – stały bywalec trybuny otwartej. Zawsze przed meczami na Łazienkowskiej wpadali do domu kumple brata i razem wychodzili na mecze. Jak ja im zazdrościłem i jak rozpaczałem, że rodzice nie chcieli mnie puścić z wolską ferajną. Na nic zdawały się zapewnienia, że przypilnują klajniaka i nic mu się nie stanie. Mama twardo stała na swoim, ale po zdobyciu kolejnego Mistrzostwa 1970 zmiękła…

Tamtą jesień i tamten dzień pamiętam do dzisiaj. 26 września 1970 roku – po raz pierwszy szykowałem się na mecz! Nie było jeszcze barw, a kibicowskie akcesoria to były znaczki klubowe kupowane od emeryta, który miał swoje stoisko, znaczy się stolik z krzesełkiem na wysokości wejścia na starą krytą. Wyposażenie kibica stanowiły wtedy wszelkiej maści trąbki, rogi, piszczałki czy drewniane kołatki. Szczytem wyposażenia była syrena strażacka. Teraz to może wzbudzić uśmiechy politowania, ale sam sobie zrobiłem „ instrument” z kliszy fotograficznej. Na stadionie było tak, jak na mundialu w Afryce – ludzie jechali na tych wynalazkach lepiej niż na wuwuzelach. Na Łazienkowską wyruszyliśmy dobre parę godzin przed meczem. Jak zawsze wpadli koledzy brata, tylko tym razem wyszedłem z nimi. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak się czuje 10-latek w towarzystwie starszych od siebie przybijając z każdym piątkę.

[/vc_column_text][vc_single_image image=”5771″ img_size=”blog-medium” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”][vc_column_text]

Wyszliśmy z Wolskiej, po drodze dołączali do nas kibice. I tak z małych grupek powstawała coraz większa kolumna kibiców. Przy Dworcu Głównym punkt zborny. Chłopaki piją kuflowe z budki z piwem, w kiosku obok każdy kupuje… gazety. Myślałem sobie – po co im ta makulatura i do tego znienawidzona sowiecka Prawda czy Trybuna Ludu. Nie dało rady, zapytałem i już wiedziałem. No na czymś musisz siedzieć, obydwa szmatławce były tanie i pokaźnych formatów, a ławek nikt nie wycierał. I tak zaopatrzeni w podkładki pod dupsko pakujemy się do trolejbusa 52. Ścisk niemożebny, cichy pojazd rusza, a w środku jak w ulu. Jedyny temat to ile dokopiemy hanysom. Nie ma śpiewów chóralnych – nie te czasy – ale co trajluś hamuje przed przystankiem, to zbiorowy krzyk „ nie stawaj, nie zatrzymuj się, pierwszy przystanek to Łazienkowska!” Innego wyjścia brak, a oczekujący po trasie nie mają szans. Chociaż przystaje, to drzwi tylko sobie syczą bo skutecznie blokowane ludzką ciżbą nie mogą się otworzyć. Jest super, coraz bliżej stadionu…

[/vc_column_text][vc_single_image image=”5774″ img_size=”blog-medium” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”][vc_column_text]

Zjeżdżamy z górki, w oddali już widać stadion i tłumy podążających kibiców. Wreszcie Legia! Tumult pod stadionem i długie kolejki do kas. Mnóstwo koników i wszędzie słychać „ komu bilet, komu”. Pytam, czemu nie idziemy do kasy? Czemu nie do kolejki? Nie trzeba młody, mamy zniżkę – wesoło odpowiadają koledzy. Ustawiamy się w kolejce do wejścia. Jest nas paru. Patrzę, a każdy daje jakiś grosik pierwszemu z grupy… Podchodzimy, słyszę – bilecik proszę – i kolejne pytanie – ilu was jest. „Nie, za dwie dychy siedmiu nie puszczę!” Jak nie puścisz, przecież jest nas sześciu i dziecko, a dzieciak to za darmo, no nie! Coś tam pokwękał i po sprawie. Teraz bieg pod górkę na sektor. Jesteśmy na koronie i oczom moim ukazał się dziwny widok. Pojedyncze osoby i w koło rozłożone gazety. Siadamy i dowiaduję się, że te gazety to miejscówki dla kolesi co przyjdą później. Każdy to szanuje.

[/vc_column_text][vc_single_image image=”5772″ img_size=”blog-medium” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”][vc_column_text]

Do meczu coraz bliżej, coraz większy ścisk. Może z godzinę do meczu, na masztach oświetleniowych zapalają się pojedyncze lampy. Magia, pierwszy raz widzę to na żywo. Pytam, czemu nie wszystkie – poczekaj, aż wyjdą na rozgrzewkę. Wszędzie słychać piszczałki, trąbki. Koleś mniej więcej, w połowie sektora, kręci strażacką syreną. To wszystko jest wspaniałe, stadion wypełnia się do ostatniego miejsca. Słychać przyśpiewki, na temat MO i ORMO. „Powiedz mamo, powiedz tato czy milicja to gestapo! Powiedz mamo, powiedz ojcze czy ormowcy to folksdojcze! Jest i odpowiedź, szczera racja drogi synu, trzeba tępić skurwysynów!“ Powszechny aplauz. Bardziej kulturalny kibic krzyczy „Legia górą! Górnik dołem, a Ruch kanałami!“ Tumult rośnie, rozpalają się pozostałe lampy i pojawia się jasność z mocą bodajże 380 luksów. Za chwilę spod trybuny honorowej wychodzą! Głośne, cały stadion, „Legia!!!“ i miarowe klaskanie, „Legia!!!“ i znów wszyscy z całych sił klaszczą. Dreszcze, ciary i łzy w oczach dziesięciolatka…

[/vc_column_text][vc_single_image image=”5773″ img_size=”blog-medium” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”][vc_column_text]

Zaczyna się rozgrzewka. Teraz niesie się głośne, „śmierć hanysom!“ Dopinguję ile sił w gardle, a starsi, zza parkana wyjmują ćwiarteczki i walą z gwinta. Coraz głośniej. Kończy się rozgrzewka i sędziowie wyprowadzają zespoły. Tego widoku, tych koszulek z zielonymi rękawkami, nie zapomnę do końca życia. Wszyscy moi idole z tamtych lat – od Władka Grotyńskiego po Roberta Gadochę – na wyciągnięcie ręki. Z meczu wiele nie pamiętam, ale pamiętam, że wygraliśmy 3-1. Pamiętam euforię i atmosferę, której doświadczyłem pierwszy raz w życiu. Pamiętam za to powrót do domu. Po skończonym meczu, tysiące kibiców ustawiają się w tzw. pochód. Przy Rozbrat część kieruje się w prawo – w kierunku Powiśla, a reszta w górę – w kierunku centrum. Atmosfera jak na stadionie, wszędzie słychać głośne „Legia!“. Legia i wspomniane przyśpiewki na temat władzy i hanysów. Co jakiś czas wpieprzają się milicjanci, ale niejeden traci czapkę i ucieka w popłochu. Mijamy stojące trolejbusy, które służą za okazałe bębny. Okładamy pojazdy w rytm stadionowego klap, klap, klap! Żyć, nie umierać! Tak dochodzimy do Dworca Głównego. Pochód w naszej jego części rozdziela się na małe grupki i z kamasza wracamy na Wolę. Chrzest stadionowy zaliczyłem.

Czasy się zmieniły, zmieniły się środki lokomocji, zmienił się stadion. Miłość do Legii nie zmieniła się nigdy. Nie wiem, ile jeszcze pociągnę, ale na Łazienkowską zawszę trafię. Jak nie przyjdę to szukajcie mnie na Powązkach…

 

[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]

[heading title=”Dołącz do zabawy” sub_title=”Opisz nam swoje wspomnienia” style=”4″][vc_single_image image=”5376″ img_size=”full” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”]

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Rozgrywki