Opowiadałem wam kiedyś o teorii pantofelka? Nawet jeżeli to zrobiłem, to i tak o niej teraz napiszę. Trochę z powodu braku ciekawszego tematu, trochę dlatego, że wypada coś ciekawego wrzucić na stronę, a trochę dlatego, że chcę.
Teorię przybliżyła mi kiedyś koleżanka Monika. Z pewnością tego nie przeczyta, ale i tak ją w tym miejscu pozdrawiam. Otóż koleżanka Monika, w trakcie jednej z wielu rozmów jakie toczyliśmy zdradziła mi, że chciałaby być jak taki pantofelek (Paramecium caudatum). Twierdziła, że owe żyjątko ma wszystko w swoim cytostomie. Innymi słowy – w dupie. Nie przejmuje się niczym poza tym, że sobie jest, choć i tak z tego pewnie nie zdaje sobie sprawy. Wiedzie on życie beztroskie, pozbawione zmartwień i cieszy się prostą egzystencją jednokomórkowca. A że życie Moniki w tamtym okresie pełne było wyboi i ostrych zakrętów, to zazdrościła pantofelkowi otwarcie.
Ta teoria wraca do mnie i regularnie opowiadam o niej znajomym. Z czasem zacząłem dostrzegać głęboko ukrytą w niej prawdę. Oczywiście objawienie przyszło dawno temu, ale z biegiem lat nie straciło ono na intensywności. A teraz, gdy robię to co robię i wiem to co wiem, to czasami chciałbym nie wiedzieć i żyć w błogiej niewiedzy otaczającego nas zagrożenia i kłopotów. To trochę tak, że swoje dzieciństwo wspominamy najczęściej w różowych barwach… Wszystko było super, i TikTak, i Ciuchcia były super, i zabawa w pstrykanie klapsów była rewela, i szynka w puszce na święta była najpyszniejsza. Wszystko było piękne może dlatego, że nie mieliśmy pojęcia o niczym poza kapslami i programami dla dzieci o 14:30 i 19:00.
Jak to się ma do piłki nożnej? Otóż bardzo prosto. Teoria pantofelka w swojej genialnej prostocie jest szalenie uniwersalna i ma zastosowanie w praktycznie każdym aspekcie życia. Także w piłce nożnej. Niestety rzecz, o której chcę tu napisać, nie będzie rzeczą miła i przyjemna jak wspomnienie z seansu „Pan Kleks w kosmosie”. To będzie forma podsumowania moich obserwacji zachowania kibiców piłkarskich.
Przeciętny kibic piłkarski udzielający się intensywnie w tzw. mediach społecznościowych czy forach internetowych, ma około 14 lat i jest w trakcie nauki w gimnazjum. Z wiekiem mogę się mylić, ale zwykłe osoby, które mają jakiekolwiek pojęcie o świecie szersze niż gimnazjalista, nie wypisują takich głupot, żeby nie powiedzieć dyrdymałów. Oczywiście ci starsi udzielają się w sieci, ale nie o nich chcę w tym momencie pisać, choć jeszcze o nich wspomnę. Przeciętny gimnazjalista, faktyczny bądź umysłowy, w swoim zachowaniu ma tendencję do wyszukiwania genialnych prostych wyjść z sytuacji, tak jasnych i oczywistych, że z założenia traktowanych przez autora za jedyne słuszne. A że będąc w przededniu nowego okienka transferowego i biorąc pod uwagę koniec roku szkolnego, to szajba ich się nasila. Co zrobić, żeby klub X (możecie wstawić dowolną nazwę) w przyszłym sezonie walczył o najwyższe cele? „To proste, należy kupić: Mączyńskiego, Kapustkę, wykupić z Legii Prijovicia, do tego dwa, góra trzy transfery dobrych piłkarzy zza granicy”. Proste, prawda? Że też nikt na to nie wpadł! Przecież to takie oczywiste… A skąd pieniądze? I tu odpowiedź jest również prosta… „Przecież sprzedali 2 lata temu Iksińskiego za 2 mln euro, a jeżeli te pieniądze wydali na przykład na obozy przygotowawcze, to gołodupcy niemający pojęcia o zarządzaniu takim klubem, jakim jest X”. A co zrobić, gdy do klubu przychodzi oferta transferowa dotycząca jakiegoś znaczącego i ważnego dla klubu piłkarza? Kibic doskonale wie co trzeba zrobić i jak się zachować. „10 milionów euro albo nie sprzedawać! Sprzedając najlepszych nigdy nie wygramy Ligi Mistrzów, a przecież bardzo tego chcemy, c`nie!?”
Powyższe zachowanie i opinie w prosty sposób można pod opisywaną dziś teorię podciągnąć. Brak elementarnej wiedzy o tym jak wygląda i funkcjonuje twór zwany klubem piłkarskim. Brak znajomości okoliczności wielu podejmowanych przez klub decyzji, niedobór doświadczenia z samodzielnego prowadzenia choćby budżetu domowego, luki w znajomości ekonomii i prawa. To wszystko powoduje, że wysnucie żądania „kupić Starzyńskiego”, jest proste i wydaje się jedynie słuszne. Celowo pomijam tu sprawę subiektywnych decyzji samego piłkarza, w tym przypadku wywołanego Filipa Starzyńskiego. Kibic-gimnazjalista żąda. Oczywiście z punktu widzenia logiki, Filip Starzyński byłby wzmocnieniem większości, o ile nie wszystkich polskich drużyn, niestety logika choć potężną jest siłą, nie decyduje o wszystkim. Zwłaszcza, gdy nie są znane wszystkie dane do równania. I powtórzę dla podkreślenia wagi tego akapitu: Kibic żąda!
W takiej czy innej formie każdy z nas widział to zjawisko na Twitterze, o ile oczywiście ma lub miał kontakt z tym medium. Najlepszym przykładem są tweety pisane po postami Bogusława Leśnodorskiego. Mam wrażenie, że momentami żałuje on, że dał się w ten cały Twitter wciągnąć. Jego postawa i bliskość w relacjach z kibicami w pewnym momencie staje się męcząca. Każdy jego post, każde zdanie, otwierało długą listę żądań, sugestii, złotych pomysłów kibiców-twitterian, umysłowych gimnazjalistów. „Kiedy transfery?”, „Leśny kup Dąbrowskiego!”, „Nie sprzedawać Nikolicia!!!” i cała masa innych, nierzadko obrażających. Niejako Pan Bogusław stał się niewolnikiem formy jaką sam sobie narzucił. Znalazł się w sytuacji, z której trudno spokojnie się wydostać. Twitter jest prostym i bywa interesującym medium, ale ma swoje ograniczenia… Nie daje możliwości pełnego przedstawienia problemu, a funkcja i rola jaką Pan Bogusław pełni, uniemożliwia, z wielu powodów, wyjaśnianie złożonych zagadnień prowadzenia klubu byle kmiotowi z dostępem do Internetu. I choć pozornie odbiegłem od głównego wątku felietonu, to tak naprawdę tylko uzasadniałem genialną słuszność założeń teorii pantofelka.
Niezmiernie prosto jest wysnuwać pomysły, żądania czy w końcu złote rady, nie mając pojęcia o wszystkich szczegółach. A to przecież te szczegóły są istotą wielu podejmowanych decyzji. Wiele spraw udało się załatwić, wiele spraw upadło właśnie przez drobnostki, niuanse. Internetowy pantofelek nie zdaje sobie sprawy, że to co widzi w mediach, stronach oficjalnych i nieoficjalnych, to tylko kożuch rzęsy wodnej unoszący się na powierzchni. Że wiemy tylko to, co mamy wiedzieć, a cała walka, całe życie klubu, jego sekrety, gentlemeńskie umowy, negocjacje toczą się głęboko pod powierzchnią. Tafla jeziora jest spokojna, tymczasem w głębinie szczupak zabija płoć, węgorz połyka ukleję. Głupi i niemyślący obserwator patrząc na staw i jego spokojną taflę, gotów powiedzieć, że nie ma w nim życia. Podobna sytuacja dotyczy wielu poważniejszych niż piłka nożna sfer życia, od polityki począwszy. I żeby nie wchodzić w to szambo nie będę wątku ciągnął.
Bycie pantofelkiem ma swoje dobre strony. Monika chciała być pantofelkiem, żeby móc się odciąć od problemów. Zazdrościła mu braku konieczności podejmowania trudnych decyzji, wyrzeczeń. Problem zaczyna się, gdy pantofelek patrząc na świat swoim pantofelkowym wzrokiem, zaczyna swoją postawą nakazywać dopasowanie świata do jego skali. Świata zewnętrznego, którego nie jest w stanie zrozumieć i ogarnąć, o złożoności którego nie ma pojęcia. Wtedy taki pantofelek staje się obrazem żałosnym i nawet nie budzącym litość, ale potęgującym poczucie niesmaku i żenady. Dlatego chyba lepiej zostawić te zdziczałe pantofelki swojemu losowi, losowi skazanych na wieczną głupotę i ograniczonych jednokomórkowców, a skupić się na sobie. Zadbać o wewnętrzny spokój, poszukać ukojenia, poszukać swojej świątyni, swojej matni i tam odnaleźć równowagę pomiędzy tym, co tak naprawdę chcemy i tym do czego zmusza nas otaczający świat. A jeżeli odzyskanie równowagi wymagać będzie odcięcia się od rzeczy z równowagi wytrącających, to trzeba te rzeczy spróbować odrzucić. Niech bulgoce cytoplazma wściekłych pantofelków, ja to zostawiam za sobą.
[vc_row][vc_column text_align=”center” width=”1/3″][TS_VCSC_Team_Mates_Standalone team_member=”4349″ custompost_name=”UGHR” style=”style2″ show_download=”false” show_contact=”false” show_opening=”false” show_skills=”false” icon_align=”center” el_file1=””][/vc_column][vc_column width=”1/2″][/vc_column][/vc_row]