Dzień po meczu, wydawać się powinno, że awans zaspokoił oczekiwania kibiców. Okazuje się, że nic bardziej mylnego, kibic warszawski oczekuje nie zwycięstw a stylu.
Mecz jaki był każdy widział. Oczy bolały i krwawiły, a co wrażliwsi pewnie odwracali się z niesmakiem. Styl nie był porywający – to fakt, ale czy ktoś za miesiąc lub dwa będzie go nadal rozpamiętywał? Czy styl w meczu z Trenczynem będzie tak istotny, jeśli na stadionie będziecie oglądać mecze Ligi Mistrzów? Podkreślam słowo „jeśli”, wszak nie dzielmy skóry na niedźwiedziu.
Po meczu przyszły do mnie smutne refleksje, przyszły stadnie, bo obserwacji wiele, więc i wniosków nie mniej.
Pierwsza myśl – my, jako Polacy nienawidzimy wygrywać, a na pewno nienawidzimy wgrywać minimalnie. Szczytem heroizmu jest dla nas polec, polec sromotnie, najlepiej po beznadziejnej walce. Na naszej fladze narodowej powinno się złotymi literami napisać gloria victis. Tylko wtedy mamy poczucie szczęścia, kiedy czyn nasz jest równie bezsensowny, co heroiczny. To jakieś mickiewiczowskie i romantyczne przekleństwo, historyczna zaszłość, w imię której głośniej chwalimy bohaterstwo przegranych, niż walory zwycięzców, pieprzone martyrologiczne fatum. To nie prawda, że „każda porażka jest nawozem sukcesu”.
Za myślą pierwszą kolejna – cierpimy na cholerny deficyt zaufania. Zamiast szalików ze znanym hasłem „Nienawidzimy wszystkich” przywdziejmy te z napisem „Nie ufamy nikomu”. Dopełni się w ten sposób logiczny ciąg zdarzeń. Rozumiem, że czasem przychodzi zwątpienie. Rozumiem, że nie da się ciągle wierzyć w sens poszczególnych kroków. Pamiętam jednak wywiad z Bogusławem Leśnodorskim dla portalu legioniści.com i jego słowo o braku zaufania ze strony kibiców. Naprawdę nie wierzycie w słuszność kroków zarządu? Naprawdę nie potraficie uwierzyć, że zarząd nie działa na szkodę klubu? Naprawdę uważacie, że wiecie wszystko, że znacie każdą okoliczność, każde zdarzenie i argumentację każdej decyzji? Lodu na rozgrzane głowy. Choć sam niekiedy krytykuję, to mam na tyle pokory by widzieć, że kierunek jest słuszny, a może tylko tempo lub środki, w moim mniemaniu, niewłaściwe.
Trzecia kwestia – sukcesy nas upoiły. Upoiły do tego stopnia, że cieszyć umielibyśmy się już chyba tylko z odprawienia z kwitkiem możnych piłki w kolejnych fazach pucharowych Ligi Mistrzów. Nikt nie umie cieszyć się z rzeczy małych, nikt nie rozpatruje wygranych jako sukcesów, a jako rzeczy wręcz oczywiste i naturalne. Przypomnę tylko, ku refleksji, że Legia nie zawsze była hegemonem, że bywały czasy słabe, by nie napisać beznadziejne. Pamiętacie jak została rozsprzedana drużyna, która grała w Lidze Mistrzów? Pamiętacie jak z dnia na dzień zostaliśmy bez mózgów, serc i płuc zespołu? Pamiętacie ile lat czekaliśmy na mistrzostwa, podwójne korony czy europejskie puchary?
Wreszcie na koniec, sprawa najważniejsza… Zarzucacie Legii brak stylu, a jednocześnie ta Legia żadnego meczu, poza pucharem lata – dla niepoznaki zwanym Superpucharem – nie przegrała. Rzeczywiście nie gra piłki porywającej, ale za to do bólu efektywną. Zgoda, że dużo w tym szczęścia, ale przecież ono rzekomo sprzyja lepszym. Zgoda, że emocje niekiedy jak na grzybach, ale na tym etapie nie o nie chodzi. Powtarzam jedno – co byśmy nie mówili, co byśmy nie pisali to jednak ta powszechnie krytykowana Legia osiąga postawione przed nią cele. Może topornie, może bez rozmachu, ale jednak osiąga. Sięgnę do pewnej analogii, żeby coś wam uzmysłowić drodzy czytelnicy. W powieści Prusa „Lalka” mamy trzy kategorie bohaterów. Rozumiem, że od Legii oczekiwaliście idealizmu Rzeckiego czy Wokulskiego, jednak Legia jest bardziej jak Ochocki, który jest świadectwem nowej pozytywistycznej epoki. Warszawianie właśnie taką pracą u podstaw budują podwaliny sukcesów. Nie romantycznym zrywem, nie szabla i na koń, a codzienna praca, może mało spektakularna, ale jednak pchająca klub do przodu. Może jednak istnieją owe poszukiwane przez Ochockiego „metale od powietrza lżejsze”. Piosenka Jacka Kaczmarskiego miała tytuł „Lalka czyli polski pozytywizm”, dla mnie Legia i jej rozwój jest właśnie taką pozytywistyczną ideą.
Nie sądziłem, że słowami jakie będę chciał napisać wam na koniec będą słowa Zbigniew Bońka – „więcej luzu i uśmiechu”.
Kibic Legii Warszawa oraz Realu Madryt. Przeciwnik wszelkich ekstremistów, wróg agresji w życiu publicznym. Prywatnie ojciec dzieciom i mąż żonie. Wielbiciel gitarowej muzyki i kolei.