Rocky Balboa vel Włoski Ogier miał szczęście. Oczekiwany przez miliony „Amerykański sen” przyśnił się właśnie jemu. Dlaczego akurat on, tego nie wiemy… Prawdopodobnie inaczej ten film nie miałby sensu. Wyciągnięty z rynsztoka, uratowany przed byciem nieobecnym wśród ikon popkultury. Nagle ni stąd, ni zowąd Apollo Creed daje mu szansę, którą Rocky wykorzystuje, zakochując się w równie brzydkiej jak on siostrze swojego managera z visus menela-cwaniaka. Ale zanim szansę wykorzysta, zanim zakocha się, przyjmie na facjatę niejeden cios, którego odgłos przypomina upuszczaną na podłogę zamrożoną półtuszę wieprzową. Chociaż jak tak sobie przypomnę to w tym odgłosie był też element trzaskającego skórzanego pasa. Szkoda, że nie było świstu powietrza przeszywanego „urękawicznioną” ręką… A może był?
Rocky jest bohaterem, z którym łatwo się identyfikować. Brzydki, głupkowaty, naiwny, a jednak jemu się udało. A skoro jesteś od niego ładniejszy, co nie powinno być ani wyznacznikiem sukcesu, ani nie powinno być przesadnie trudne do osiągnięcia, to już na starcie masz lepiej. A jeśli dodatkowo jesteś też od niego bystrzejszy to wrota posiadłości Hefnera pomalutku się dla ciebie zaczynają otwierać. Musisz po prostu obić komuś ryło. Najlepiej jak to będzie jakiś mistrz świata. Przypominam, że pas WBA jest aktualnie wakujący (dochodzą mnie słuchy, że pewna grupa młodych mężczyzn już zaczęła treningi i jest na etapie spontanicznych sparingów). Także ten…
Zauważyliście, że Włosi w USA zwykle jedzą makaron spaghetti z mikromałą ilością sosu (najpewniej neapolitańskiego), ale za to w wielkiej misce? To trochę tak jakby Niemcy zawsze musieli chodzić w hełmach armii Pruskiej, Rosjanie być narąbani, a Węgrzy mieć wąsy… i być narąbani.
Polska kadra swój amerykański sen już śni albo właśnie się z niego wybudza. Pan Teodorczyk, na ten przykład, wybudził się już kilka dni temu, z kacem straszliwym i w obrzyganej podomce. Najbliższy czas, który oceniam niefachowo na koniec aktualnych eliminacji do radziec… rosyjskiego mundialu, pokaże nam czy to co widzieliśmy w tym roku doczeka się kolejnego odcinka, a może nawet zapoczątkuje całą serię kolejnych odcinków. Wszak Rocky walczył dwukrotnie z Apollo, po jednym razie z Mr T i Ivanem Drago… i z kimś jeszcze, ale mi wyleciało. Czy Rocky otrzyma szansę rewanżu z Apollo, czy też francuski turniej był jednorazowym wybrykiem? Bylebyśmy nie musieli wracać do prequela w stylu „Młode wilki 1/2”, bo ileż można oglądać w kółko bramki Szarmacha, Laty i Smolarków…
Na swój sen czeka nadal piłka klubowa. Tu jest trudniej, bo i zawsze jest trudniej, gdy wielu nagle chce walczyć z Apollo, upatrując w tym szansę na angaż w sequelu. Póki co wszyscy obijają sobie mordy na krajowym poletku. Duszą się szalikami, podtapiają w błocie gęstym od krzepnącej krwi utoczonej z uprzednio trafionych. Jest wielu rannych, faworyci wiją się w spazmach i plują zębami. Wszyscy są zaskoczeni, bo oto ci najgroźniejsi, z tatuażami i mięśniami wyhodowanymi w profesjonalnych siłowniach pod okiem sław pokroju Hardkorowego Jana, czy innego albańskiego maga, dostali w mazak i póki co płaczą pod ścianą, w spazmach, plując. Tę okazję wykorzystują bokserzy mniej znani choć zacietrzewieni jak gimnazjaliści w rui, żądni sławy, pieniędzy i plakatów z zagranicznymi napisami. A Apollo czeka. Jemu jest obojętne komu da w pysk. No chyba, że nie da. Bo przecież cała zabawa polega na tym, że wygrywa ten co ustoi dłużej.
Rocky jest kozakiem, bo mimo zbieranego oklepu zawsze wstaje i idzie zebrać kolejny oklep. W pewnym momencie jednak dostrzega wśród widzów swoją brzydką narzeczoną, przypomina sobie coś dla niego samego ważnego. Dla ukontentowania stereotypu możemy wyobrazić sobie, że przypomina sobie o spaghetti swojej mamy. Wtedy to każe sobie przeciąć opuchniętą powiekę – z medycznego punktu widzenia zabieg pozbawiony sensu – i zaczyna bić bijącego. Wszystko się odmienia, wtedy to właśnie Żalgiris pokonuje Lecha Poznań, Bruk-Bet Termalika dokopuje warszawskiej Legii, Qarabach leje Wisłę. Finalnie z twarzą przypominającą biednego Quasimodo Rocky wykrzykuje imię ukochanej – ADRIAN. Ona płacze, on płakałby, gdyby nie miał opuchniętych powiek, manager-menel dopija taniego burbona łkając, Apollo nie może uwierzyć, publiczność szaleje.
The End. (w tle leci „Eye of the tiger”)