Dobrą praktyką parlamentaryzmu jest sto dni spokoju dla nowego rządu. Ten sam wzorzec powinien zostać przeniesiony do legijnego środowiska kibicowskiego i nowe władze klubu powinny dostać kredyt zaufania. – pisze w swoim felietonie Łukasz Kawiak.
Dziś, kiedy konflikt właścicielski w Legii zmierza ku końcowi nie ma najmniejszego sensu być #TeamMiodek czy #TeamBodek. Wszyscy kibice warszawskiego klubu powinni być #TeamLegia, niezależnie od tego po której stronie barykady stali lub stoją nadal. Wszystko, co się wydarzyło, wszystko, co zostało powiedziane czy napisane jest już historią. Pozostaje ocena czy historią dobrą czy złą, ale to jednak tylko i aż przeszłość, do której nie ma dziś sensu wracać.
Jak każdy mam swoje przemyślenia w kwestiach właścicielskich, mam swoje sympatie i poglądy. Jak wielu uważam, że najlepsze czasy dla Legii to okres, kiedy właściciele działali razem, kiedy tląca się gdzieś głęboko odmienność poglądów na bieżące funkcjonowanie klubu czy strategię rozwoju nie były na pierwszym planie. Największą krzywdą, jaka została wyrządzona klubowi było nie samo pojawienie się konfliktu właścicieli, a jego upublicznienie. W czasach mediów społecznościowych, w epoce wielkiej dostępności informacji sytuacja ta musiała nieuchronnie doprowadzić do polaryzacji, do powstania dwóch przeciwstawnych obozów przy jednoczesnej radykalizacji postaw.
Zagłębiając się w lekturze klubowych forów i postów kibiców w social media nie sposób nabrać poczucia, że legijna rzeczywistość zmierza ku kolapsowi, że w dniu, kiedy władzę w klubie, jak wszystko na to wskazuje, przejmie Dariusz Mioduski zakończy się pewna epoka. Fakt krańcowości jest niepodważalny zarówno dla stronników Dariusza Mioduskiego jak i dla zwolenników dotychczasowego prezesa Bogusława Leśnodorskiego. Rozłam pojawia się, kiedy spoglądamy w przyszłość. Zwolennicy prezesa Leśnodorskiego w sporej części wypatrują prostego powrotu do czasów ITI i korporacyjnego stylu zarządzania klubem. Ot, takie „mędrca szkiełko i oko” w opozycji do dotychczasowego „czucia i wiary”. Z kolei stronnicy drugiego oczekują większego nacisku na organiczną pracę u podstaw przy jednoczesnym zaostrzeniu polityki wobec części kibiców.
Uważam, że dobrą praktyką parlamentaryzmu jest sto dni spokoju dla nowego rządu. Ten sam wzorzec powinien zostać przeniesiony do legijnego środowiska kibicowskiego i nowe władze klubu powinny dostać kredyt zaufania.
Nie ma rozwoju bez kryzysu?
„We will say what time will tell” – jak mawia klasyk. Nie spodziewałbym się jednak rewolucji, bo po pierwsze nie ma powrotu do stylu zarządzania sprzed epoki panów Leśnodorskiego i Mioduskiego. Każdy trzeźwo myślący i w miarę zdroworozsądkowo oceniający fakty człowiek jest zmuszony dostrzec, że ostatnie lata to okres sukcesów i czas, kiedy Legia znalazła się na ścieżce szybkiego rozwoju. Nie potrzeba szczególnej przenikliwości, żeby dostrzec, że to w ostatnich latach, a nie za rządów ITI, klub zdobywał seriami trofea i regularnie grał w europejskich pucharach. A skoro fakty te są dostrzegalne dla każdego, to czemu miałyby być niezauważone przez Dariusza Mioduskiego.
Po drugie pewna formuła prowadzenia klubu pokazała, że piłkarski biznes może być dochodowy i stanowić świetną inwestycję. Znając biznesowe umiejętności Mioduskiego nie należy zakładać, że z premedytacją będzie działał na szkodę swojego biznesu. Ponadto wielokrotnie podkreślał społeczny wymiar klubu. Gdyby rzeczywiście jedyną motywacją właściciela Legii było sięgnięcie po zyski z klubu to prędzej zadowoliłby się kilkudziesięcioma milionami złotych ze sprzedaży i osiągnięciem bardzo przyzwoitej stopy zwrotu.
W powyższej sytuacji naturalnym wydaje się pomysł włączenia, a właściwie pozostawienia w strukturach klubu Bogusława Leśnodorskiego, co zresztą coraz częściej pojawia się w medialnych spekulacjach. Z jednej strony byłby to gest podkreślający ewolucyjność zmian, a z drugiej pozwoliłby na zdobycie akceptacji dla działań Mioduskiego wśród szerszych kręgów kibiców.
Jak napisałem, drogi do prostego powrotu do stylu prowadzenia klubu jak w czasach ITI nie ma, tak samo nie ma drogi do powrotu do protestu części kibiców. Bo po pierwsze w kluczowym momencie sezonu, kiedy Legia nadal jest w grze o mistrzostwo, bilety i tak się będą sprzedawać, a po drugie trudno byłoby o akceptację takich działań. Wszak trudno mówić o szkodzie dla klubu w momencie, kiedy zmienia się struktura właścicielska. Większym zagrożeniem jest brak zrozumienia i świadomości wśród fanów, jakie cele przyświecają nowemu staremu właścicielowi. Jednak wynika to z braku jednoznacznego pokazania wizji rozwoju Legii, kiedy u sterów samodzielnie zasiądzie dotychczasowy większościowy udziałowiec.
Stulatka w koronie
Niezależnie, jak toczyć się będą wydarzenia nadchodzących tygodni i miesięcy, Legia jest szacowną stulatką, której nie zmogły żadne wichry. Klub przetrwał wiele trudnych momentów, a miejsce w jakim się dziś znajduje pozwala mieć wiarę, że przed nim kolejne, nie gorsze lata. Jak wielu kibiców uważam, co zresztą już wspomniałem, że w idealnym świecie duet Leśnodorski i Mioduski usiłowaliby szukać porozumienia i w końcu by je znaleźli. Jak wielu uważam, że w świetny sposób się uzupełniali, a niekiedy wzajemnie ograniczali, co stanowiło receptę na sukces. Mam jednak świadomość faktu, że czasem zmiana i krok w nieznane jest lepszy niż stagnacja, a na nią właśnie skazywała Legię obecna sytuacja. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że byłem i jestem krytykiem nazbyt pobłażliwej polityki klubu wobec części kibiców, nie mniej uważam, że na tym właśnie polega kompromis i choć może wydawać się niektórym zgniłym, to zawsze jest lepszy niż doprowadzenie do konfliktu.
Skazani na sukces
Legia jest skazana na sukces, bo predysponuje ją do tego jej potencjał, nie tylko kibicowski i ekonomiczny, ale przede wszystkim fakt, że z obranej drogi nie ma odwrotu. Dariusz Mioduski nie zepchnie Legii ze ścieżki rozwoju, na której ta się znajduje, choćby z tego względu, że trudno wyobrazić sobie, by tak wytrawny gracz postawił na szali swoją biznesową reputację czy własny majątek, który stanowi dziś Legia. Mam nadzieję, a nawet wręcz przekonanie, że da klubowi nowy impuls i nowe spojrzenie na szereg spraw. Wierzę, że na nowo ustali priorytety i pełniej wykorzysta potencjał.
Wiem, że mój apel o sto sto dni spokoju jest mocno symboliczny, gdyż kwestia mistrzostwa w tym sezonie rozstrzygnie się najpóźniej za siedemdziesiąt siedem dni. Działania Dariusza Mioduskiego zostaną zrecenzowane poprzez pryzmat zdobycia trofeum lub jego braku. Prawdą jest jednak, że zarówno sukces jak i porażka nie będą wzbogacały lub obciążały jego konta, gdyż dotychczasowe działania klubu w ostatnich miesiącach były podejmowane w oderwaniu od jego zdania. Zbójeckim prawem kibica jest jednak oceniać tu i teraz, mocno emocjonalnie, o czym z pewnością Mioduski wie.
Uczciwie ocenić nowej Legii po zakończeniu sezonu nie będzie sposób, ja będę cierpliwie czekał na kolejne decyzje, nie tylko personalne. Cierpliwie będę czekał na kolejne okienka transferowe, cierpliwie poczekam na tzw. zarządzanie kryzysem, który niewątpliwie się pojawi. Wstrzymam się z ocenami tak długo, jak tylko się da, bo wiem, że emocje nie raz podpowiadały mi źle i w swoich ocenach byłem nieuczciwy.
Zachęcam wszystkich do patrzenia w przyszłość z optymizmem w sercu i wysoko podniesioną głową, a adwersarzom Legii proponuję nie dzielić skóry na niedźwiedziu i nie świętować rzekomego upadku potęgi warszawian. Do tego bardzo daleko, a śmiem twierdzić, że teraz będą mieć jeszcze mniej argumentów.
Kibic Legii Warszawa oraz Realu Madryt. Przeciwnik wszelkich ekstremistów, wróg agresji w życiu publicznym. Prywatnie ojciec dzieciom i mąż żonie. Wielbiciel gitarowej muzyki i kolei.