Tak właśnie ryczałem z całym stadionem trochę ponad 3 tygodnie temu. Ale przychodzi czas podsumowań. Czemu tak późno? Ano dlatego, że wielu rzeczy dowiedzieliśmy się dosłownie przed chwilą. M. in. tego, że żegnany jak sam Pan Bóg – Michał Probierz znalazł wyzwanie. Ale nie w klubie z zagranicy, lecz w… niedoszłym spadkowiczu Ekstraklasy, a Cesarz Estonii abdykował. Ale od początku…
Pożegnalny mecz trenera Probierza i pożegnalna oprawa. Ale gdy ta była pokazywana, humory pasowały tylko do tego właśnie spożycia whisky…
Pogoń za mistrzostwem się nie udała, ale…
45. minuta meczu. Gdyby chciał to skomentować Pan Stonoga, znany ze swojego jakże wyrafinowanego języka, powiedziałby, że to jest dramat. A może i coś więcej. Jagiellonia, która 4 czerwca 2017 roku miała dokonać rzeczy wielkiej, zdobycia medalu Mistrzostw Polski, a przy odrobinie szczęścia Mistrzostwa Polski, stała. Po prostu stała. Choć nie od samego początku. Zaczęła dobrze, ale scenariusz był podobny do przegranego kilka tygodni wcześniej meczu w Gdańsku (0:4). Lech rozgrywał, Lech dominował. I po ostatnim gwizdku pierwszej połowy po prostu szlag mnie trafił. I podejrzewam, że podobnie miało 19 000 innych kibiców Jagi, którzy szczęśliwie upolowali bilety na ten mecz. Gdybym palił, pewnie wypaliłbym w trakcie tej przerwy ze 3 paczki. Bo tak nerwowo było. Przed meczem liczyliśmy na niepowodzenie Legii w Warszawie, bo tylko to przy naszym zwycięstwie dawałoby nam Mistrzostwo. Ale choć właśnie remis był w Warszawie, to nikt w Białymstoku się nie cieszył…
*
I po przerwie. I zaczynamy nowy rozdział. I rzeczywiście, tak to wyglądało. Zaczęliśmy grać szybciej, ambitniej. Próbowaliśmy, lecz nie wychodziło. Mijała minuta za minutą, a ja jak i pewnie wielu innych ludzi na stadionie, zacząłem coraz bardziej interesować się wynikiem w Warszawie. Tam każda wygrana Legii, nawet przy naszej porażce, dawała nam podium i grę w Europie. Z tym, że tej wygranej nie było, a Jagiellonia była bliska tytułu frajera roku. Ale w myślach powrócił mecz sprzed dwóch lat, też w ostatniej kolejce, też u siebie, z Lechią Gdańsk, gdzie powróciliśmy w końcówce i ze stanu 0:2, zrobiliśmy 4:2.
I nagle przyszło odrodzenie…
78. minuta. Stadion coraz mniej wierzy, ale jakimś cudem Jacek Góralski pokonuje bramkarza Lecha Poznań, Matusa Putnockiego mocnym strzałem z pola karnego. Wobec wyniku w Warszawie wszyscy stwierdzają pewnie – jeden gol dam nam europejskie puchary, a dwa gole… Ale do tego jeszcze daleko. Michał Probierz zaczyna machać rękoma, żyć. Stadion zaraz wyleci w powietrze. I do dziś nie wiem po co ultrasi zrzucili na boisko morze serpentyn. Owszem, wyglądało to pięknie, może i było w planach, ale mogło uśpić nasz zespół w najlepszym momencie, w chwili w której się obudziliśmy z letniego snu o mistrzostwie, który tak brutalnie wynikiem wydawał się być zabity. Ale na szczęście to nas nie zabiło. Piłkarze wyszli na środek, rozmawiali z pobudzonym trenerem i byli pewni, że mecz mocno się przedłuży i że pod jego koniec będziemy znali wynik końcowy ze spotkania Legii z Lechią Gdańsk. A sędzia nie zauważył (bądź po prostu nie chciał zauważyć) ewidentnej ręki w polu karnym Lecha. To kibiców i piłkarzy jeszcze bardziej rozjuszyło.
*
Próby były. Ale była też obawa, że ruszyliśmy za późno. A jednak nie. W 87. minucie po raz drugi błysnął Litwin, Arvydas Novikovas, którego Michał Probierz wprowadził na boisko w drugiej połowie i stadion aż wybuchł. Byliśmy dwa metry nad ziemią, emocje sięgały zenitu, a serce biło mi jak oszalałe. Gdyby nie to, że zostało jeszcze 13 minut meczu (sędzia doliczył 10, choć można było i więcej), poszedłbym po prostu do kardiologa! I minuta mijała za minutą. Czasu było coraz mniej. A mecz w Warszawie się skończył.
Tam było 0:0, przy wyniku 2:2 w meczu Jagiellonii, tytuł należał się Legionistom, ale każdy gol Jagi zmieniał sytuację o 180 stopni. I gdy w 95. minucie po strzale Piotra Tomasika piłka minęła słupek o 20 centymetrów, komentatorów tego spotkania aż zamurowało. A cała Legia stała spocona z nerwów nad malutką komóreczką i wpatrywała się w ekran z nadzieją, że te cholerne śledzie nie strzelą. I rzeczywiście, te cholernie śledzie spod Białorusi nie strzeliły, ale pokazały coś więcej niż wynik. Jako jedyne z wielkiej czwórki pokazały charakter, coś czego zabrakło Legii i Lechii, które zagrały na remis, nie chcąc ryzykować. Pokazaliśmy, że nigdy się nie poddajemy, że ze słabszym budżetem można rywalizować o najwyższe laury naprzeciw wszystkiemu, naprzeciw pieniądzom, zdrowemu rozsądkowi i sędziom.
Bo błędy zdarzają się każdemu…
I każdemu będą je wytykać. I prezydentowi-analfabecie i ślepym sędziom. Sędziom, bo nie jest ich jeden, dwóch ani czterech. Na sukces tego jednego, głównego pracuje aż 4 jego pomocników. I czy każdy z nich musi być ślepy? A może to coś więcej. Można tak podejrzewać, bo zawsze nam jest pod górkę, ciężej, bo w „bezbłędnej tabeli” tworzonej przez portal 90minut.pl, w której są ujęte wyniki z wyłączeniem błędów sędziów, Jagiellonia byłaby mistrzem. A kto jest największym beneficjentem tych błędów? Sami sobie odpowiedzmy. Powtórki wideo wydają się więc dziś konieczne. Bo gdy minutę po sytuacji cała Polska widzi jak było, tylko jeden frajer bez telewizora nie, to jest to bardziej tragedia niż komedia.
Po meczu było różnie
Wielu się cieszyło, wielu było rozczarowanych. I trener Probierz choć na konferencji prasowej mówił, że lepiej być drugim niż czwartym, to tuż po meczu pokazywał co innego. Jego wściekłości nie było końca i już nawet na fecie na Placu Uniwersyteckim widać było, że pozostał niedosyt. Zresztą jak u wszystkich. Ale to tylko pozytywny omen. Bo kto cieszy się z 2. miejsca, nigdy nie będzie pierwszy. Ale i tak to historyczny sukces. I tak pokazaliśmy moc. I pozostaje tylko krzyknąć, tak jak kibice na pomeczowej fecie: „Ch… z wynikami! Dla nas jesteście mistrzami!”
***
– ZOSTAŃ Z NAMI, MICHAŁ!
– A Michał na to: POSZUKAM WYZWAŃ W… CRACOVII!
”Zostań z nami, melodio. Co jest w tobie, ja wiem. Jesteś ogniem i wodą. Jesteś prawdą i snem” śpiewano kiedyś w popularnej piosence. Co w tej melodii było, każdy oceni sam. Ale co było takiego w trenerze Jagiellonii, Michale Probierzu, że ludzie go pokochali i rozstawać się nie chcieli, że krzyczeli „Zostań z nami!”, a on odpowiadał, że gdziekolwiek nie będzie i tak będzie z nami. Może to jego ekspresja, którą pokazuje w trakcie meczu, szalejąc przy linii bocznej. Może to jego prawdziwość, nieowijanie w bawełnę. Tak jak podczas konferencji po meczu z Legią Warszawa 2 lata temu, gdy sędzia podyktował Legii karnego z kapelusza, a Jagiellonia straciła ważne punkty. Gdy dziennikarz zapytał go, wtedy co teraz zrobi, odpowiedział, że przyjdzie do domu, pier… sobie whisky, bo co mu zostało.
Na pewno za Probierzem przemawiają wyniki. Gdy przyszedł do Białegostoku w 2008 roku, nikt nie myślał o rzeczach wielkich. Wszyscy cieszyli się z odzyskanej po latach Ekstraklasy i pozostać w niej chcieli. Lecz, gdy w 2009 roku, po aferze korupcyjnej, Jaga rozpoczęła sezon z 10 ujemnymi punktami, prawie nikt nie wierzył. A jednak – udało się. I to w imponującym stylu. I był to chyba moment zwrotny w historii klubu. Potem było już tylko lepiej. Puchar Polski, 4. miejsce, 3. miejsce, teraz 2. miejsce. I widać jak bardzo Probierz chce ten tytuł w końcu wygrać. I pewnie wróci kiedyś jeszcze do stolicy Podlasia i osiągnie wielki sukces. Oby wrócił z tarczą.
***
Ale dlaczego o tym, że ludzie go kochają, pisałem w czasie przeszłym, że klaskali, w czasie przeszłym… Może dlatego, że postąpił niemoralnie, nieuczciwie wobec fanów w Białymstoku. Miał iść za granicę, szukać nowych wyzwań, a ledwo pożegnał się ze stolicą Podlasia i już wraz z biznesmenem Andrzejem Kucharem kupował Śląsk Wrocław. Oczywiście nieudolnie. Na tyle, że w tzw. międzyczasie przepadły oferty z zagranicy (pytanie czy one kiedykolwiek były), a Probierz jak ta sierota stanął samotny w samym środku kręcącej się trenerskiej karuzeli. A że z braku laku i kit dobry, to trafił do Cracovii.
Jakieś plany są. Jakieś transfery też już są. Tylko czy nie przeszkodzą temu wszystkiemu ostre jak brzytwa charaktery Pana Probierza i prezesa Cracovii, Janusza Filipiaka?
Mimo wszystko, szacunek Probierzowi się po prostu należy. Bo to on zbudował wielką Jagiellonię. Niektórzy powiedzą „Zdrajca! Zdrajca! Powiesić go za jajca!” Ale czy taki zdrajca? Czy obecny trener Cracovii, całował kiedyś jotkę, mówił o miłości do miasta?
***
Dziś jednak należy zwracać uwagę nie na to co było, a na to co będzie. Bo czeka nas zagadkowy sezon. Zagadkowy jak nigdy. I oby nie był to sezon przejściowy…
…A PAN KULESZA NIE BAWIŁ SIĘ W SPRZEDAWCĘ…
Bo w to się bawią głównie przedszkolaki. Mama sprzeda mi mleko za 1,50 zł, a ja mamie za 2 zł. I zarobię… Ale to nie tak, że Kulesza w takich zabawach się nie lubuje. 2 lata temu, po historycznym trzecim miejscu, zrobił wyprzedaż jak w supermarkecie. Na wystawie stali Maciej Gajos, Patryk Tuszyński, Michał Pazdan, Nika Dżalamidze, czy Mateusz Piątkowski – czyli cały kręgosłup drużyny. I poza pieniędzmi, niczego to nie dało. Choć czasem trzeba, choćby po to, by nie stać się drugim, niewypłacalnym Ruchem Chorzów.
Nowe rozdanie
Dziś jednak ta sytuacja nie jest tak zła. Z klubu odszedł wymagający stuletniego kontraktu i wielkich pieniędzy Konstantin Vassiljew. Brawa dla niego. Był kluczową postacią przez większość sezonu, ale czy warto wydawać na niego tak duże pieniądze? Całkiem możliwe, że zaliczy zjazd… A czy nie lepiej pozyskać młodego, perspektywicznego zawodnika?
To jednak dopiero przyszłość. Okienko się jeszcze nawet nie otworzyło, Jagiellonia kupiła konkurenta lub… zastępcę, Piotra Tomasika, Guilherme. A sezon tuż, tuż. I ledwo nowy trener żółto-czerwonych, Ireneusz Mamrot zdążył się poznać z zawodnikami, a już trzeba grać. Bo sezon zaczynamy od dalekiego wyjazdu, tego czego chcieliśmy uniknąć. Sezon zaczynamy już dzisiaj, 29 czerwca, od wyjazdu do Gruzji, a dokładniej, do wdzięcznie i dźwięcznie brzmiącej nazwy miasta Kutaisi. Tylko bez żadnych skojarzeń… Tam zagramy z Dinamo Batumi. I oby nie powtórzył się rok 2011 i klęska na azjatyckiej ziemi…
A oto bohaterowie poprzedniego sezonu:
Ci, dzięki którym w Białymstoku nastała wielka moda na piłkę, to dzięki nim bilety na najważniejsze mecze wyprzedawały się już na 2 tygodnie przed wydarzeniem. To oni – piłkarze najlepszej drużyny w historii Białegostoku:
KONSTANTIN VASSILJEV „CESARZ ESTONII”
Przez większość sezonu 32-letni pomocnik z Estonii był jednocześnie reżyserem i głównym aktorem Jagiellonii. Bez niego nie było by nawet marzeń o tym, co teraz mamy. Tym ważniejsze by w Jagiellonii pozostał, by nie poszedł za pieniądzem do jakiegoś klubu kokosa do jakiegoś Kazachstanu…
JACEK GÓRALSKI
Zaledwie 24-letni defensywny pomocnik przeżył w swym życiu wszystko. Od hazardu, patologii i chodzenia po melinach po sezon życia z Jagiellonią i grę w Reprezentacji Polski. Jako jedyny z naszej ligi dał radę wyłączyć z gry Vadisa Odjidję-Ofoe z Legii. Nieustępliwy, nieznający bólu, ale przede wszystkim bardzo skuteczny. Pan Piłkarz.
MARIAN „SUPERMAN” KELEMEN
Bo tak go nazywamy w Białymstoku. Była 77. minuta meczu w Niecieczy. Przedostatni mecz sezonu. Jagiellonia nie mogła sobie pozwolić na stratę punktów. Wszystko układało się dobrze. Do czasu. Termalica już nabrała wiatru w żagle, już by wyrównała, jednak w bramce stał on. I już nikt nie tęskni za Bartkiem Drągowskim. Bo mamy Supermana. Supermena Kelemena!
CILLIAN SHERIDAN
Przyszedł zimą i od razu zdobył szacunek fanów Jagiellonii. Człowiek od wszystkiego. Podaje, rozgrywa, ale przede wszystkim strzela. Gra ze swoją jakże efektowną efektywnością. To jest to, czego w Białymstoku nam przez ostatnie sezony brakowało. To jest killer o wyglądzie bezwzględnego jaskiniowca. I to z ambicjami. Za cel postawił sobie bowiem powrót do Reprezentacji Irlandii.
FIODOR CERNYCH
Bardzo silny, szybki zawodnik. Poczynił ogromne postępy od momentu przyjścia z Górnika Łęczna. Gdy zaczynaliśmy sezon, grał w ataku, gdy przyszedł Sheridan, przeszedł na lewe skrzydło i radził sobie jeszcze lepiej. W Reprezentacji Litwy jest jedną z gwiazd. U nas zresztą też. I na bazie tego interesują się nim kluby z angielskiej Championship.
PIOTR TOMASIK
Bezsprzecznie najlepszy sezon w karierze. Nigdy się nie męczy. Na boisku przypomina bardziej pociąg (w tę i z powrotem) niż człowieka z krwi i kości. Gdy przychodził na Podlasie kilka lat temu pewnie nawet w najpiękniejszych snach nie wyobrażał sobie, że zostanie najlepszym lewym defensorem w polskiej lidze. Gdyby nie wiek (30 lat), byłby już pewnie powołany do Reprezentacji.
TARAS ROMAŃCZUK
Bardzo solidny sezon, chyba najlepiej grającego głową zawodnika w lidze. Był moment, że nie łapał się do pierwszej jedenastki, jednak trener Probierz szybko sobie z tym poradził i przesunął kapitana Rafała Grzyba, umożliwiając grę defensywnemu pomocnikowi z Ukrainy.
ARVYDAS NOVIKOVAS
Może i trochę na wyrost, bo choć to zimowy transfer to na pewno nie tak udany jak ten Sheridana. Ale popularny „Arvie”, prywatnie kolega z podstawówki Fiodora Cernycha, był bohaterem w tym najważniejszym momencie, w meczu z Lechem. To on ożywił zespół. To on swoimi kreatywny podaniem wniósł w serca Jagi, chęć do walki.
CAŁA RESZTA, A BYŁO ICH WIELU…
Bo sezon był długi… Po ubiegłym, nieudanym trzeba było przebudować defensywę. I się udało. Choć na samym początku sezonu, w meczu z Legią, wyglądało to katastrofalnie. Guti z Ivanem Runje byli spóźnieni, zaspani. Z meczu na mecz wyglądało to coraz lepiej. Można dziś powiedzieć, że ta para stoperów świetnie się uzupełniała. A przecież obaj byli nowicjuszami w Białymstoku. Jeśli mam kogoś jeszcze wymienić, nie można zapomnieć o kapitanie Rafale Grzybie, który gdy była dziura na prawej obronie – grał na prawej obronie, gdy była dziura na skrzydle – grał na skrzydle. A przecież jest nominalnym defensywnym pomocnikiem. Na prawej obronie często grał także solidny Łukasz Burliga, a stoperów godnie zastępował młody Dawid Szymonowicz. Ziggy Gordon był tyle samo razy wybitny, ile wybitnie zły. O Jonatanie Strausie nie warto pisać wiele, bowiem przegrał rywalizację o grę na lewej obronie już na starcie. Marek Wasiluk kroczył od kontuzji do kontuzji. Dobry sezon zaliczył za to Dmytro Chomecznowski. Strzelił kilka ważnych goli, w tym ten na 2:0 z Wisłą Kraków w 33. kolejce. Gdyby nie urazy na pewno więcej słyszelibyśmy o asystencie przy golu na 2L2 w decydującym meczu z Lechem, o Karolu Świderskim. Całkowicie jego sezonu nie zmarnowały, lecz można to powiedzieć o Karolu Mackiewiczu, który w Ekstraklasie nie zagrał od wielu miesięcy. Coraz lepiej z meczu na mecz radził sobie za to młody i dobrze zapowiadający się Damian Szymański.
Autor: MARCIN MALAWKO