Porozumienie ponad podziałami mi się marzy. Miłość na przekór stereotypom, w poprzek tendencjom, pod prąd nurtowi oczekiwań i skostniałych standardów. Przewrót kopernikański w piłce nożnej, coś przy czym ESA37 jest odkryciem defekacji, coś bardziej spektakularnego od bramki Kopczyńskiego, coś wywrotniejszego niż czekolada bez cukru…
„Trzy rogi karny” to obok „ostatni bramkarz” kluczowa reguła podwórkowej wersji najlepszego ze sportów. Ułatwiała i urozmaicała rozgrywkę, sprawiała, że gra stawała się diabelsko płynna i bramkostrzelna. To jak przełączenie Fify na poziom dla hipsterów, jak wyprawa na grzyby do Tesco, jak wpisanie IDKFA i IDDQD w Doomie 2. Pamiętam taki mecz reprezentacji Polski, chyba z San Marino… Pierdylion rzutów rożnych wykonywanych przez Adriana Mierzejewskiego, wszystkie oddane walkowerem. Tak jakby starać się zaserwować kulą do kręgli. Pomyślmy tylko, co by było gdyby Platini przypomniał sobie w czas o tej genialnej zasadzie… Rzut karny oczywiście to jeszcze nie bramka, zwłaszcza w wykonaniu Mierzejewskiego czy Ivicy Vrdojiaka, ale to jednak przynajmniej kilka rzutów karnych! Koniec z przypadkami. Koniec z sensacyjnymi porażkami dominującej drużyny. „Byliśmy lepsi, ale przegraliśmy” nigdy nie będzie już w użyciu.
Potężne głowy teoretyków futbolu zastanawiają się pewnie w tej właśnie chwili nad tym, w jaki sposób uatrakcyjnić dyscyplinę. W jaki sposób sprawić by była ona bardziej sprawiedliwa, a wynik nie był wypaczeniem boiskowych faktów. Goal line, VAR. Szymon Marciniak śmieje się do rozpuku. Tak długo tylko jak o ostatecznym wyniku będzie decydowała uznaniowość czynnika ludzkiego, tak długo nigdy nie będzie pewności, że wygra drużyna bardziej na zwycięstwo zasługująca. Nic tak bowiem nie demotywuje, nic tak nie obrzydza, jak zwycięstwo niezasłużone. Jestem przekonany, że obrzydzeniu ulegają także kibice drużyny przypadkowo zwycięskiej. Czują oni gdzieś w środku trzewi swoich niesmak, poczucie niesprawiedliwości i błędu w matrixie. Co bardziej podatni na przekaz podprogowy swoich jelit gotowi są nawet wystosować petycję pod roboczym tytułem #LetFootballWin celem weryfikacji wyniku na prawidłowy choć niezaistniały.
I tu dotykamy kolejnego problemu… Zaistnienia. W punktu widzenia logiki, rzeczy zaistniałe można nazwać faktami. Fakt zaś w samej swojej definicji jest sąsiadujący z prawdą. Skoro A=B i B=C to A=C, dochodzimy do konkluzji: rzecz zaistniała = prawda. Piłka nożna nie kieruje się niestety rozwiązaniami logicznymi. Drużyna zwycięska nie koniecznie jest tą samą, która zgarnęła 3 punkty. Ileż to razy słyszeliśmy, że ktoś tam czuje się zwycięzcą, choć nim de facto nie jest. „W przekroju całego meczy byliśmy lepsi” – powiedział kiedyś każdy trener.
I z tym należy, w imię dobrego imienia dyscypliny, skończyć. Drużyna lepsza powinna zwyciężać! I o takie porozumienie mi właśnie chodziło w pierwszym akapicie. Chciałbym, aby wynik spotkania był negocjowany na pomeczowej konferencji prasowej. Wyobrażam sobie, że trenerzy przeciwnych drużyn siadają naprzeciw siebie i rozpoczynają ustalanie faktów zaistniałych i niezaistniałych, ale przecież logicznie wynikających z przebiegu spotkania:
– W 16. minucie sędzia powinien odgwizdać rzut karny!
– To prawda, choć nie było ręki, ale przecież sędzia nie widział dokładnie…
– Karnego strzelałby gracz z numerem 10.
– A to spoko, on jest chujowy!
– Zgadzam się.
I tak krok po kroku, minuta po minucie powstawałby prawilny przebieg zakończonego spotkania. Co trzeci rzut rożny byłby karnym, te zaś – w zależności od ustaleń trenerów – weryfikowane byłyby jako gole. Drużyny lepsze byłby lepsze nie tylko teoretycznie, ale i praktycznie. 3 punkty trafiałyby tam, gdzie powinny. Przypadek zaś zostałby ostatecznie zapomnianym reliktem szeroko rozumianej niedoskonałości.
I tak runda po rundzie, sezon po sezonie wykluczalibyśmy przyprawiającą o stany przedzawałowe nieprzewidywalność i niesprawiedliwość. Sport oparty na logice, sport ludzi wykształconych, sport elit, sport bez emocji. . .