Obserwuj nas

Wywiady

Usiądźcie głęboko w fotelach i zapnijcie pasy. Rafał Gikiewicz lubi mówić dużo i ciekawie

Bramkarz SC Freiburg opowiedział mi trochę o treningach u trenera Lenczyka, o tym jak prawie trafił do Widzewa Łódź, o transferze do Braunschweig, o swoich marzeniach i o tym, dlaczego bramkarz musi wiedzieć kiedy i w jaki sposób krzyczeć na swoich obrońców. Przygotujcie sobie sporo herbaty, ciepły kocyk i coś do jedzenia, bo Rafał Gikiewicz lubi mówić dużo i ciekawie, więc czeka was długa lektura.

Zacznijmy od Śląska, a dokładnie od trenera Lenczyka. Czy panu Lenczykowi rzeczywiście bliżej było do pana od WF-u niż do trenera profesjonalnej drużyny piłkarskiej?

Nie były to ćwiczenia standardowe. Muszę powiedzieć, że dużo osób na te zajęcia narzekało, ale potem te same osoby czuły się po nich znakomicie. To była podstawa przygotowania fizycznego. Zgrupowania w Spale były męczące. Te ćwiczenia w hali, zajęcia judo itp. To bardzo dawało w kość. Jednak ja jako bramkarz, mój brat Łukasz, Waldek Sobota czy inni zawodnicy byliśmy zdziwieni tym jak dobrze się czujemy. Byliśmy wybiegani, zwrotni i silni. Jeśli mam ocenić czy te ćwiczenia były potrzebne, to wystarczy spojrzeć na to, co wtedy wygraliśmy.

Ty też narzekałeś?

Ja nie narzekałem. Robiłem swoje i uważam, że to mnie też przygotowało do wyjazdu do Niemiec. Byłem gotowy na ciężką pracę. W Niemczech forma tych ćwiczeń jest nieco inna, ale założenie jest takie samo.

Rozumiem, że dało ci to moc nie tylko na te sezony, podczas których trenowałeś z trenerem Lenczykiem?

W pewnych aspektach przygotowania fizycznego każdy zawodnik ma jakieś braki. Ja nie ukrywam, że jak przychodziłem do Śląska to byłem trochę zaniedbany. Jak jechałem ze Śląskiem na pierwszy obóz, to więcej było piłek lekarskich niż futbolowych. Jednak jak masz takich samograjów jak Sebek Mila czy Waldek Sobota to musisz ich tylko dobrze przygotować. Trener Lenczyk miał to coś. Wiedział, co zrobić żeby to odpaliło. Należy też pamiętać o trenerze Tarasiewiczu, który tą ekipę zmontował i nie wolno mu tego odbierać.

Trenera Lenczyka wszyscy znają. Wiedzą kogo trenował i jakie wyniki osiągał. Dla mnie to mega fachowiec, którego przygotowanie wiele mi dało. Dlatego uważam, że nie można nazywać go panem od wuefu, bo pan od wuefu siedzi w szkole podstawowej czy gimnazjum i uczy wuefu. Ja go bardzo cenię i szanuję. Pokazał, że w Polsce jak drużyna jest wybiegana i dobrze przygotowana fizycznie to jest w stanie pokonać każdego i osiągnąć sukces.

Jak to było z tą tak zwaną „aferą telefoniczną”? Dziennikarze „Weszło” nagrali rozmowę Lenczyka z prezydentem Dutkiewiczem, podczas której trener na was narzekał. Jak na to zareagowaliście? Czy rozmawialiście z trenerem na ten temat? Podobno wtedy ta chemia, która była w drużynie, gdzieś uciekła.

Była jakaś rozmowa, ale to było dawno i już nie bardzo to pamiętam. Były też takie plotki, że trener to specjalnie zrobił. Ja myślę, że może jednak przypadkiem wcisnął sobie guzik. Wiesz, że nasi rodzice czy osoby starsze nie są tak obeznani z technologią, jak my. Trener narzekał? No cóż. Mój Freiburg też teraz przegrał mecz i trener na nas narzekał. Teraz jestem trochę starszy i wiem, że nie ma co się obrażać, kiedy przegrasz i trener jest na ciebie zły. Jeżeli na boisku coś spieprzyłeś i nie wykonałeś tego, czego trener od Ciebie chciał, to on ma prawo się wkurzyć. W każdym klubie, w którym grałem, była inna relacja zawodnik – trener.

Zwróć uwagę na to, że w Śląsku po Lenczyku przyszedł trener Levy, mieliśmy o wiele więcej treningów z piłką, a mimo to już takich sukcesów nie odnosiliśmy. No i teraz pytanie? Jaka powinna być zdrowa relacja z trenerem? Masz się z nim rozumieć jak z najlepszym przyjacielem czy masz go po prostu szanować, bo jest twoim szefem? Każdy ma swoją pracę i swoje zadania do wykonania. Ty jak przychodzisz do swojej pracy to też nie musisz swojego szefa jakoś mega kochać, ale macie się szanować. Tak, więc ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Czy straciliśmy jakąś chemię? Nie było kolorowo. Pamiętam ostrą rozmowę na boisku.

No, ale tak samo było po przegranych meczach czy przed derbami, kiedy przychodzili kibice i krzyczeli. Czasem nawet wyzywali, kiedy przegrywaliśmy, ale też motywowali, kiedy graliśmy dobrze. No i teraz kolejne pytanie. Czy kibic powinien przychodzić i krzyczeć na ciebie na treningu? Ja uważam, że nie powinien.

Zawsze lepiej jak pokrzyczy niż jak zachowa się tak jak kibice Legii po meczu w Poznaniu.

Dokładnie. Do tego właśnie zmierzam. W Bundeslidze przyszliby na trening, stanęli dookoła boiska, odpalili jakieś race, przekazali co mają do powiedzenia i tyle. W Śląsku też kibice przychodzili na treningi jak było lepiej czy nawet jak było gorzej. Pewna granica została przekroczona i tak samo jest w przypadku trenera. Możesz trenera kochać, a możesz go nie lubić, ale musisz go szanować. Tak samo jest z kibicami. Trzeba się po prostu szanować.

Jak wspominasz Wrocław i pobyt w Śląsku?

Na pewno nie było mi łatwo, bo ja zawsze musiałem walczyć. Nie tylko w Śląsku. W Jagiellonii był Sandomierski i musiałem walczyć. W Śląsku Kelemen był numerem jeden, a ja miałem być dwójką. Przyszedł Żukowski, stałem się trójką i znów musiałem walczyć. Wszędzie gdzie byłem musiałem walczyć i tych trenerów przekonywać do siebie.

Wracając do Wrocławia. Ja na pewno nie mam żalu do trenera Lenczyka, że nie zagrałem wielu meczów w tym jego Śląsku. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że go poznałem. Cieszę się, że byłem częścią tej drużyny. Miło, że jestem na różnych plakatach wspominających mistrzostwo. Miło, że kibice mnie wspominają, bo to były piękne czasy. Nie zamieniłbym tego na nic innego, bo to w pewnym sensie ukształtowało mnie jako człowieka i jako piłkarza. Były złe momenty i były dobre. Trzeba pamiętać te dobre i choć te złe też były, to nie można się ich wstydzić. Czasem puściło się bramkę, czasem były kłótnie w drużynie, ale tak jak mówiłem, nie zamieniłbym tego czasu na nic innego.

To był fajny czas, fajne mecze, fajne przygody. Ostatnio nawet chłopaki z zespołu się śmiali, że nie ma w ich drużynie bardziej utytułowanego zawodnika. Kicker nawet zrobił artykuł, z którego wynika, że pod względem ilości doświadczenia, czyli klubów w karierze, to Gikiewicz jest numer jeden we Freiburgu.

Dzisiaj rozmawiałem z kolegą z drużyny o tym, że jak się przychodzi do nowego klubu to trzeba od nowa poznawać trenera, drużynę, trenera bramkarzy czy formę treningów. Powiem ci, że mi to bardzo odpowiada. Dla mnie najlepszą opcją jest pobyć 2-3 lata w klubie i zmiana. Lubię tak właśnie pójść w nowe towarzystwo i się sprawdzić.

Po Śląsku trafiłeś do Brunszwiku do 2. Bundesligi. Były inne oferty? Może było coś z wyższych klas rozgrywkowych?

Rozmawiałem wstępnie z trenerem Pawlakiem z Widzewa. Niestety, wtedy były tam już tak zaawansowane problemy finansowe, że nie byli w stanie wyciągnąć nawet czterech czy pięciu tysięcy miesięcznie ze skarbonki. Ostatecznie się jednak nie dogadaliśmy, chociaż bardzo chciałem tam pójść żeby grać i było naprawdę bardzo blisko.

Później pojawiła się wstępna oferta z Wisły Kraków, ale chwilę później przyszedł mail z Braunschweigu z zaproszeniem na dwudniowe testy. Ja wychodzę z założenia, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Niczego się też nie boje, więc natychmiast ruszyłem w podróż do Niemiec.

Po dwóch dniach byli mocno zaskoczeni. Zapytali jak wygląda moja sytuacja kontraktowa i zapewnili, że odezwą się w ciągu 10 dni. Wsiadłem, więc do auta i ruszyłem z powrotem do Polski. W międzyczasie zatrzymałem się na obiad, a oni już dzwonią. Od tamtego momentu wszystko poszło już gładko.

Czy to prawda, że poziom 2. Bundesligi jest wyższy od tego w naszej Ekstraklasie nie tylko pod względem sportowym, ale też organizacyjnym?

W 2. Bundeslidze organizacyjnie jest super, ale to przede wszystkim dlatego, że budżety klubów są zbliżone do tych, które posiadają czołowe kluby Ekstraklasy. W Braunschweig pod względem organizacyjnym mieliśmy eldorado. Zawsze mogliśmy liczyć na posiłek. Trzy podgrzewane boiska treningowe przy stadionie. Wiem, że nie we wszystkich klubach w Polsce tak jest.

Jeśli chodzi o poziom piłkarski, to myślę, że czołowe kluby 2. Bundesligi spokojnie grałyby w Polsce o najwyższe cele. Uważam, że renoma tej ligi jest bardzo niedoceniana w naszym kraju. Tutaj naprawdę jest bardzo żwawe tempo, dużo taktyki czy biegania. Wszystko jest świetnie poukładane i nawet na przykładzie Pucharu Niemiec mogę powiedzieć, że druga czy trzecia liga jest w stanie sprawić niespodziankę i wyrzucić z pucharu drużynę z najwyżej klasy rozgrywkowej.

Wydaje mnie się, że są też większe obciążenia treningowe. Kiedyś na testach w Braunschweig był Wojtek Pawłowski i mówił, że po treningu chciało mu się wymiotować. Ja sam po pierwszych treningach byłem tak zakwaszony, że nie mogłem się ruszyć.

Jak ktoś ogląda po raz pierwszy to może trafić na dwa słabsze mecze i uznać, że druga Bundesliga jest słaba. Z drugiej strony, w naszej Ekstraklasie czasem trafiają się takie np. bezbramkowe mecze. Gdyby pokazać je jakiemuś Niemcowi to zapytałby „Co to jest?!”

Czyli 2. Bundesliga stoi wyżej niż nasza Ekstraklasa?

Nie możemy też umniejszać naszej Ekstraklasie. Mamy super piłkarzy i piękne stadiony. Ekstraklasa jako produkt jest też pięknie opakowana. No i szczególnie ostatnio można zobaczyć naprawdę fajne mecze. Tylko też nie możemy być minimalistami. Uważam, że polski trener spokojnie poradziłby sobie we Freiburgu czy Brunszwiku. Problem tkwi w tym, że w Niemczech zespoły mają kadry złożone z trzydziestu piłkarzy.

Tutaj we Freiburgu mamy teraz gościa wypożyczonego z Liverpoolu za milion funtów. Przyszedł wypożyczony z Leicester Bartek Kapustka. Przyszedł Yoric Ravet za 4,8 mln euro i siedzi na ławce rezerwowych. Żaden polski klub na tę chwilę nie jest w stanie sobie pozwolić na zakup zawodnika za taką kwotę i jeszcze w dodatku trzymać go na ławce. Nawet Legia nie kupuje zawodników za prawie 5 mln euro, a zaznaczam, że Freiburg ma najniższy budżet z całej Bundesligi.

Straszna przepaść.

Dokładnie. Zespół z najniższym budżetem Bundesligi nadal jest bogatszy niż mistrz Polski, więc tutaj nie ma co porównywać. Dlatego też czasem usprawiedliwiam polskie kluby, które nie mogą sobie pozwolić na luksus szerokiej kadry. Jeśli w takim klubie dwóch czy trzech zawodników złapie kontuzje czy wykluczenie to wtedy trudno się dziwić, że drużyna zaczyna grać słabiej. W Bundeslidze jeśli taka sytuacja się zdarzy to klub zawsze i tak ma jeszcze dwóch czy trzech zawodników równej klasy w odwodzie.

Jak zwykle wszystko rozbija się o pieniądze.

Tak, piłka nożna to jest biznes, dlatego nie możemy porównywać Ekstraklasy do 2. Bundesligi czy 2. Bundesligi do najwyższej klasy rozgrywkowej w Niemczech. To jest ogromna przepaść, szczególnie jeśli chodzi o kasę z praw telewizyjnych. Dlatego jeśli komuś uda się awansować do pierwszej Bundesligi, to kluby robią wszystko żeby w niej zostać, bo dla takich mniejszych klubów to jest finansowy raj.

Jak zorganizować taki raj w Polsce?

Ja uważam, że musimy w siebie wierzyć. Myślę, że ci Polacy, którzy grają w Niemczech robią dobrą robotę. Coraz więcej Polaków wyjeżdża do innych lig i to jest dobre. Kiedyś wyjeżdżali i zaraz wracali. Teraz jednak coraz więcej Polaków wyjeżdża i zostaje na dłużej. Trzeba wierzyć. Polscy managerowie i polscy trenerzy są dobrzy i wiedzą co robią. Nasza kadra też nie przynosi nam wstydu. To wszystko wpływa na pozytywną ocenę naszej piłki w świecie.

Miejsce reprezentacji w rankingu FIFA to powód do dumy.

Wiadomo, że rankingi są dla kibiców, ale to i tak robi wrażenie jak jesteśmy w światowej czołówce. Musimy w siebie wierzyć. Gdybym ja w siebie nie wierzył to kilka lat temu poszedłbym do Wisły lub Widzewa i nie zaryzykowałbym wyjazdu do Braunschweig. Nie znałem języka. Nie grałem tylko trenowałem w rezerwach Śląska, a mimo to wierzyłem w siebie. Zaryzykowałem i się opłaciło.

Zmieńmy trochę temat. Na Twitterze ostatnio wywiązała się ciekawa rozmowa na temat zachowań bramkarzy. Kamil Grabara pisał, że nie rozumie bramkarzy, którzy po interwencji wybiegają z bramki i krzyczą na obrońców. Jakie jest twoje zdanie na ten temat? Tutaj można go bardziej rozwinąć niż na Twitterze.

To zależy, co mamy na myśli mówiąc krzyk. Czy to jest podbiegnięcie i wytarganie za ucho, czy to jest szarpanie, czy jednak jest to podbiegnięcie do niego wydarcie się na niego, ale w formie motywacji. To też zależy od tego przeciwko komu gramy, która jest minuta meczu i jaka jest sytuacja drużyny. Jeżeli drużyna przegrała osiem meczów z rzędu, a w dziewiątym obrońca w decydującym momencie podaje do napastnika przeciwnej drużyny, przez co przegrywamy dziewiąty mecz z rzędu, no to temu obrońcy należy się reprymenda.

Tutaj w Niemczech uczą nas szacunku do każdego pracownika klubu. Od osoby sprzątającej do prezesa. Uczą nas, że nie powinno się robić show na boisku, kiedy patrzy na nas kilkanaście tysięcy ludzi.

Nie mogę biec za każdym razem i krzyczeć na kogoś kto zawalił bramkę, bo w następnym meczu ja zawalę i wszystko zwróci się przeciwko mnie. Tutaj zasady są takie, że wszystko zostaje w szatni. Trener nigdy nie obwini zawodnika na konferencji prasowej. Przyjdzie do szatni i będzie wyjaśniał temat w gronie drużyny.

Czasem jednak zdarzają się sytuacje, że nie można czekać do zejścia do szatni i trzeba reagować natychmiast.

Zgadza się, ale trzeba umieć to robić. Wyobraź sobie taką sytuację, że w obronie Juventusu gra dwudziestolatek, który zawala bramkę. Nagle Gigi Buffon wybiega do niego i zaczyna na niego wrzeszczeć. Kim jest w Juve Buffon nie trzeba tłumaczyć. Ktoś z takim autorytetem może tego młokosa zniszczyć. To zostaje w głowie takiego dzieciaka. On ma 20 lat, dopiero wchodzi do tego świata i na dzień dobry drze się na niego legenda klubu. Trzeba mieć bardzo mocną psychikę, żeby potem dojść do siebie.

Jak to się stało, że odszedłeś z Brunszwiku do Freiburga? W Eintrachcie miałeś pewny plac gry, a we Freiburgu jak sam ostatnio stwierdziłeś… dawno nie grałeś.

W Braunschweig zostawiłem po sobie na tyle dobre wrażenie, że gdybym teraz wykonał telefon to zaraz wysłaliby po mnie auto albo helikopter. Potrzebowałem po prostu nowego impulsu. Byłem zdziwiony, kiedy zadzwonił do mnie facet i przedstawił się jako trener bramkarzy z Freiburga. Byłem zdziwiony do tego stopnia, że odrzuciłem rozmowę, bo myślałem, że ktoś sobie jaja robi. Od początku jednak miałem taki plan, że przyjdę do drugiej Bundesligi, zagram dwa dobre sezony i jeśli pojawi się pociąg do wyższego poziomu, to trzeba do niego wsiąść. Pociąg podjechał kiedy byłem na obozie, bo bramkarz Freiburga Schwolow doznał kontuzji łydki. W związku z tym Freiburg był pod ścianą.

Zostały dwa tygodnie do początku ligi, a oni nie mieli bramkarza. Zadzwonili, więc do mnie i zapytali czy jestem zainteresowany, bo jeśli tak to oni natychmiast chcą ruszyć temat. Od razu się zgodziłem. Oczywiście oni zaznaczyli, że jak Schwolow się wyleczy to on będzie numerem jeden i pytali czy mi to odpowiada. Podjąłem wyzwanie, bo uznałem, że warto powalczyć. Pomyślałem, że mam 28 lat i po dwóch sezonach na zapleczu dostaję ofertę z pierwszej Bundesligi. Nie mogłem odmówić.

Poczytałem o klubie i o mieście. Uznałem, że miasto super, klub poukładany, więc warto podjąć ryzyko. Eintracht dostał za mnie dobre pieniądze, więc wszyscy byli zadowoleni. Chociaż na początku musiałem chodzić i prosić o zgodę na transfer. Na szczęście zachowali się fair. Wiedzieli, że zawsze dawałem z siebie wszystko dla klubu, więc nie chcieli robić mi problemów.

Jeden z kibiców pisał mi, że bardzo szanuje twoją cierpliwość i wolę walki. Prosił też żeby zapytać czy w związku z brakiem gry dla Freiburga nie myślisz o zmianach, czy jednak chcesz jeszcze powalczyć o miejsce między słupkami?

Walczę o miejsce między słupkami codziennie. Najprawdopodobniej zagram w meczu drugiej rundy Pucharu Niemiec, więc będzie okazja żeby się pokazać. Miałem już okazję, żeby wrócić do drugiej Bundesligi, ale w sumie dobrze się poskładało, bo Kaiserslautern które wykazywało zainteresowanie nie stoi teraz najlepiej. Także może to i lepiej, że tam nie poszedłem.

Słyszałem, że w Kaiserslautern źle się dzieje nie tylko pod względem sportowym, ale też finansowym.

Tak, dokładnie. Także dobrze się stało. Ja wychodzę z założenia, że nic w życiu nie dzieje się bez powodu, więc widocznie tak musiało być. Moim celem na ten sezon było zagrać przynajmniej piętnaście meczów. Póki co Freiburg zagrał tych meczów osiem i stoimy w tabeli bardzo słabo, więc to jest dla mnie jakaś nadzieja, że jak nie będziemy grali dobrze to trener zacznie robić jakieś zmiany.

Jestem cierpliwy, robię swoje, choć odnośnie tego pytania, to staram się wszystko sobie zaplanować. Jak nie zagram lub nie będą mi dawane szanse do końca tego sezonu to w wakacje będę się starał zmienić klub. Mam swoje ambicje i swoje marzenia.

No właśnie. Jakie jest twoje największe piłkarskie marzenie?

Moje największe piłkarskie marzenie jest związane z reprezentowaniem barw narodowych i debiutem w Bundeslidze. Co do reprezentacji to teraz jest tak, że Przemek Tytoń dostaje powołania mimo, że w ogóle nie gra, więc gdybym zaczął grać to może to powołanie by się pojawiło. No, ale póki co nie gram, więc to pozostaje w sferze marzeń. To jest jednak piłka nożna i w ciągu dwóch minut wszystko może się zmienić.

Mimo wszystko i tak jestem zadowolony. Wykonuję najlepszy zawód świata. Robię to co kocham, więc dopóki jestem zdrowy będę marzył o kadrze. Może ktoś się popuka teraz w czoło, ale zapewne zrobiłby to samo gdyby miesiąc temu ktoś mu powiedział, że do kadry zostanie powołany młody chłopak z Górnika Zabrze.

Teraz póki co muszę cierpliwie czekać na swoją szansę. Często dzwonią do mnie trenerzy z Polski i mówią „Giki, czekaj na swoją szansę, ona na pewno przyjdzie.”  Ja cały czas wierzę w to, że w końcu dostanę swoją szansę i pokażę wtedy kim jestem.

Zdarzają się takie opinie, że Gikiewicz nie ma ambicji, bo woli siedzieć na ławie.

Ja podchodzę do tego tak, że każda rywalizacja o miejsce w składzie czegoś mnie nauczyła. Nie ma znaczenia czy był to Sandomierski, Kelemen czy teraz Schwolow. Rywalizacja z każdym z nich nauczyła mnie, że nie wolno się poddawać. Trzeba zacisnąć zęby i mocno trenować, a ta szansa w końcu na pewno przyjdzie. Tak jak w Śląsku. Jak przyszedł Żukowski to z drugiego stałem się trzecim bramkarzem. Nie poddałem się i walczyłem do samego końca, aż dostałem swoją szansę. Uważam, że z każdej przegranej rywalizacji czy z każdego przegranego meczu można wyciągnąć pozytywy w postaci cennej lekcji.

Jakbym 2,5 roku temu powiedział, że teraz będę brał udział w meczu Bundesligi z Bayernem Monachium na Allianz Arena to ktoś by sobie pomyślał, że Gikiewicz to idiota. Biega po AWFie we Wrocławiu i bredzi coś o Allianz Arenie. Niech sobie lodu do głowy przyłoży. Minęło trochę czasu i ja jeżdżę na Signal Iduna Park i oglądam Aubameyanga na żywo. Stoję w tunelu na Allianz Arenie, przez który wychodzili najlepsi piłkarze świata. Byłem tam, widziałem to. Mogłem podglądać najlepszych i tego nikt mi nie odbierze.

Moja autostrada do spełnienia marzeń jest już zbudowana. Pozostaje cierpliwie poczekać na jej otwarcie. To może przyjść w każdej chwili, bo niestety to jest taka pozycja, że nieszczęście kolegi jest moim szczęściem. Nikomu oczywiście źle nie życzę, ale to jest taka pozycja, że kontuzja czy czerwona kartka dla pierwszego bramkarza automatycznie daje mi szansę pokazania się.

Chciałbyś jeszcze kiedyś wrócić do Ekstraklasy? Jeśli tak to do którego klubu?

Nie wiem co się stanie. Nie mogę tego wykluczyć. Nie wiem jaka oferta się nagle przytrafi i jak to się potoczy. Nie mogę powiedzieć, że dla tego klubu bym zagrał, a dla tamtego nie. Mam całą masę różnych kontaktów w Polsce w różnych klubach, więc wszystko może się zdarzyć.

To może chciałbyś pójść w ślady Łukasza i zagrać w jakiejś egzotycznej lidze?

Często czytam różne opinie na ten temat i widzę, że sporo osób krytykuje decyzje Łukasza. Dla mnie to jest dziwne. Łukasz ma narzeczoną, ale nie ma jeszcze dzieci, więc może sobie pozwolić na takie podróże. Ja bym sobie na to nie mógł pozwolić z bardzo prostej przyczyny. Mam dziecko, które już poszło do szkoły, a w takich krajach nie bardzo jest możliwość, żeby dziecko mogło pójść do szkoły anglojęzycznej lub do innej międzynarodowej. To byłaby chyba zbyt duża różnica kulturowa.

Mnie się podoba jego podejście do tematu. Gra cały czas, strzela gole, wygrywa trofea, ludzie go kochają. Czy nie o to w piłce chodzi?

Oprócz tego poznaje świat, kulturę, języki. Widział takie miejsca, w które ja nie mogę się wybrać nawet na wakacje. Nigdy nie będzie Messim czy Ronaldo, ale spełnia się tam. Ludzie go szanują. Każdy jest kowalem swojego losu. Łukasz dokonał takiego wyboru i ma teraz piękną przygodę. Jest zdrowy, więc wierzę, że jeszcze kiedyś podpisze taki kontrakt, w który mało kto uwierzy.

Na koniec. Zdobyłeś sporą sympatię kibiców tym, że praktycznie na każdy mecz wyjazdowy zapraszasz Polaków mieszkających w mieście, w którym grasz. Ostatnio dzięki tobie twój mecz z Werderem w Bremie obejrzał mój kolega. Skąd wziął się u ciebie taki pomysł? Nie znam wielu piłkarzy, którzy w taki sposób „dbają” o swoich rodaków w kraju, w którym grają.

Żaden gość od wizerunku mi tego nie podpowiadał. Po prostu mamy dla siebie pulę biletów na mecze wyjazdowe. Jeżeli ktoś z bliższych znajomych mieszka w Niemczech lub daje odpowiednio wcześniej znać, że chce przylecieć na mecz to wtedy oddaje te bilety jemu. Jeżeli te bilety zostają i mają zostać wolne krzesełka na stadionie to przecież ich nie wyrzucę. Poza tym nie każdego stać na wydanie 40 euro na bilet. Po drugie, jak pewnie wiesz, dostanie biletu na mecz Bundesligi nie polega na pójściu do kas biletowych dzień przed meczem. Ludzie na karnety czekają czasem kilka miesięcy. Zwykłego biletu też nie kupisz jak nie pójdziesz z samego rana i nie ustawisz się w ogromnej kolejce.

Pomyślałem więc, że skoro jestem Polakiem to chętnie oddam te bilety rodakowi, który będzie chciał np. zobaczyć na Allianz Arena Roberta Lewandowskiego. Wierzę, że dobro wraca i jak mogę pomóc i rodaka zaprosić na mecz to robię to z przyjemnością. Ostatnio w Bremie przyszedł twój znajomy. Pogadaliśmy sobie. Oni napili się piwka. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i miło spędziliśmy czas.

Często ludzie myślą, że my, znaczy np. Robert Lewandowski czy inni piłkarze jego klasy, bo Gikiewicz to na razie pionek, to są ludzie z kosmosu. Nie, jesteśmy normalnymi ludźmi. Tak samo ciężko trenujemy każdego dnia. Ja jestem normalnym gościem, z którym można porozmawiać i jak mogę załatwić taki bilet to fajnie że mogę się spotkać z odbiorcą. To nie jest tak, że ja zostawiam ten bilet i nie ma potem ze mną żadnego kontaktu. Nie mam oporów przed tym, żeby zostawić swój numer telefonu, spotkać się i pogadać, czy zrobić zdjęcie. Było miło i sympatycznie.

W takim razie jak będę kiedyś w Niemczech to będę dzwonił.

Jak będziesz we Freiburgu to też chętnie bilet załatwię. Jak mogę to pomagam.

Dzięki Rafał za rozmowę z mojej strony to wszystko.

Rozmawiał Piotr Potępa

Piszę dla Watch-Esa i 2x45info. IT QA. Zakochany we Wrocławiu i Warszawie sprzed wojny.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Wywiady