Obserwuj nas

Legia Warszawa

Był sobie Gruzin w Ekstraklasie…

Popularny Vako „papiery na granie” miał wystarczające. Powiedziałabym nawet, że miał zbyt bogate CV, by trafić do polskiej ligi. A jednak tak się stało. Miał trochę czasu, żeby się pokazać, ale tego nie zrobił. Za wysokie progi na jego nogi? Niedobór minut? Nieprzystosowanie do polskich warunków? Brak wspólnego języka z trenerem? Co stanęło na drodze w wypromowaniu się na ekstraklasowych boiskach i wciągnięcia nosem pozostałych grajków? Zapowiadając: rozkładam na czynniki pierwsze pewnego (przystojnego) faceta – Gruzina, Waleriego Kazaiszwilego.  

Może poczynię najpierw pewne zastrzeżenia natury merytorycznej. Tak – kibicuję Legii, więc tak – mogę być nieco zbyt subiektywna. Ale nie muszę, bo staram się zachować klubową apolityczność.

Waleri Kazaiszwili w Legii

Mały konspekt. Waleri Kazaiszwili został przetransferowany jeszcze za kadencji Besnika Hasiego. Upłynęło więc wiele wody w Wiśle od tego czasu. Legia zdążyła mieć dwie roszady trenerskie, a sam Albańczyk zdołał awansować z kolejną drużyną do Ligi Mistrzów, by po krótkim czasie zostać zwolnionym. Znajome? Bardzo.

Jak mniemam, sam bohater, Vako, liczył, że Polska stanie się dla niego trampoliną do lepszych zespołów. Wypożyczono go z Vitesse Arnhem za zero złotych, zero groszy, a w umowie znalazł się zapis o klauzuli odstępnego wynoszącej 2 miliony euro. Plan dla szefów był więc taki: wykupić za te 2 mln, a następnie drożej sprzedać. Ale jak to w życiu bywa, ten oto plan się nie ziścił. Zaczęło się feralnie. Waleri, po zaledwie dwóch treningach z nowymi kolegami z Legii, wystąpił w spotkaniu z Borussią. Niezrozumienie, brak komunikacji między zawodnikami – tak to mniej więcej wyglądało. Dość powiedzieć, że Gruzin kontaktował się z innymi za pomocą… numerów na koszulce. Po prostu nie zdołał spamiętać imion i twarzy.

Zawsze pod górę

Potem grał ogony albo nawet wcale nie grał – nie był powoływany do kadry meczowej, wystąpił też nawet w rezerwach. Było to szokujące, tym bardziej, że miał być ważnym ogniwem; kimś z zachodu, z doświadczeniem w lepszej lidze, umiejącym pociągnąć grę do przodu. Wkrótce i szkoleniowiec, który optował za ściągnięciem Vako, został z hukiem wywalony za niesatysfakcjonujące wyniki. Legijne stery objął wszystkim dobrze znany Jacek Magiera, jak to się mówi, człowiek Legionista z krwi i kości. No, ale akurat Kazaiszwili go nie znał, ani też Magiera nie znał Kazaiszwilego. Stąd wynikły pewne nieścisłości. Sam piłkarz w jednym z wywiadów podawał, że odbył z nowym coachem dziwną rozmowę. Padły w niej słowa, że był on sprowadzony przez poprzednika, a obecny trener ma inną wizję budowy zespołu i Vako mu nie pasuje. I to by się zgadzało. O ile w rundzie jesiennej dostawał minimalne szanse na wykazanie się, w rundzie wiosennej czara goryczy przelała się całkowicie.

Jesień wasza, wiosna Vako?

Chociaż początek tego nie zapowiadał, bowiem wystąpił w obydwu spotkaniach z Ajaxem w 1/16 LE, raz nawet z pełną pulą minut. Błyszczeć, na pewno nie błyszczał, ale w tamtych meczach przecież żaden Legionista nie czarował. Wpływ na to mógł mieć też fakt, że Gruzin wystawiony był na lewej stronie. Nie jako skrzydłowy, bo ciężko w tym przypadku mówić, żeby grał na flance, ale jednak miał za zadanie być właśnie w tym sektorze boiska. Tymczasem Vako to typowa dziesiątka, jak to mówią. Gracz kreatywny, z pomysłem, momentami samolubny, ale umiejący też rozegrać akcję i zapodać piłkę na nos. Tak przynajmniej było w Holandii, wykręcił tam dobre liczby; solidne jak na ofensywnego pomocnika; i wręcz genialne jak na nowego gracza Lotto Ekstraklasy.

Odstawiony na boczny tor

Po akcji „Ajax” nie grał już wcale, nie licząc maleńkich epizodów z Pogonią czy Termalicą, kiedy to strzelił swojego premierowego i jedynego gola w Legii. Wrócił więc po sezonie do Vitesse z podkulonym ogonem, bo nie tak miała wyglądać jego przygoda na polskiej ziemi. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – trafił za 3 mln euro do San Jose Earthquakes ze Stanów Zjednoczonych. I tam wiedzie mu się dobrze, a porównując do statystyk z Ekstraklasy – nawet bardzo dobrze. 13 meczy, 5 goli, 1 asysta. Nie jest źle jak na kogoś kto poprzednie rozgrywki może spisać na straty.

I tu jest pies pogrzebany. Ciężko znaleźć jednoznaczną przyczynę niepowodzenia Vako. Po prostu mu nie wyszło, ale niewątpliwie wpływ na to miało wiele czynników. Może nawet zbyt duża presja. Sama po sobie wiem, że kibice sporo od niego oczekiwali.

2 komentarze

2 Comments

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Legia Warszawa