Jeśli zapytacie mnie, czy ten sezon w wykonaniu Cracovii był dobry, czy zły, odpowiem: nie wiem. Czasem było bardzo fajnie, a czasem tragicznie, raz szaleliśmy ze szczęścia, a za moment wszyscy chóralnie… Sezon 2017/18 to nie przymierzając 50 twarzy Michała Probierza… i jego podopiecznych. Runda jesienna obfitowała raczej w negatywne emocje.
Nowy Krzyś – nowe porządki
Zespół cudem utrzymał się w Ekstraklasie, za co posadą zapłacił trener Jacek Zieliński. Pod koniec czerwca ABW zatrzymała dyrektora sportowego Cracovii (nazwijmy go Tygryskiem) za łapówkarstwo. Na wieść o tym, że Tygrysek wybryknął niezły numer, wiceprezes Jakub Tabisz, na ogół nieruchawy, niczym Kłapouchy, jak i reszta wesołej gromadki uciekli na „zaplanowany wcześniej” urlop. W tej sytuacji jedynym zwierzakiem, który pozostał w pasiastej części stumilowego lasu był właściciel krakowskiej drużyny – Kubuś Puchatek we własnej osobie – prof. Janusz Filipiak, który zaczął sam rządzić całym tym kramem. Katastrofa wisiała w powietrzu, bo może nie wszyscy wiedzą, ale jeśli ktoś w klubie może nie znać się na piłce, to są to rzecznik prasowy (który ma ładnie wyglądać), ta pani od kawy i właśnie właściciel. Na początku tak, jak w Biblii, była ciemność.
No więc gdy na placu boju pozostał tylko Kubuś Janusz Puchatek, zapanowała duża niepewność. To tak, jakby wpuścić mojego ojca, faceta starszej daty, przed tajemne dla niego urządzenie, czyli komputer. W skrócie, tylko czekać aż coś pieprznie. I BOOM! Ogłoszono prawdziwą bombę transferową. Nowym Krzysiem, w sensie trenerem, został Michał Probierz, który kuszony przez jakie to nie zagraniczne kluby, wybrał na miejsce pracy Kraków, perłę ukrytą we mgle (w sensie w smogu, ale kto by się tam czepiał szczegółów). W pierwszych wypowiedziach były opiekun Jagiellonii mówił, że chce wprowadzić Cracovię na europejskie salony tyle, że już na samym starcie zderzył się ze ścianą której na imię… Rzeczywistość.
Nowy szkoleniowiec otrzymał wolną rękę w sprawie personaliów. Zwykle jest tak, że jeśli ktoś nam na zbytnio pozwala, to puszczają nam z czasem hamulce i jedziemy po bandzie. I tak, Probierz wymieniał, zamieniał, wyrzucał i dodawał klocki w swojej układance. Zabawy nie było końca. Przed sezonem odeszło 18 zawodników. Tylko głupiec mógł oczekiwać, że nowi piłkarze od razu będą grać finezyjny futbol, a Cracovia powalczy o Europę. Brakowało zgrania, chemii w drużynie, a przede wszystkim brakowało czasu, bo początek rozgrywek zbliżał się nieubłaganie. Trochę to wyglądało, jak w tych japońskich knajpkach, gdzie na rozgrzanej płycie kucharz przyrządzał dania na oczach klientów. Nie, żeby to nie było oryginalne, ale w piłce to się nie mogło udać.
Laga do przodu i coś się strzeli
Filozofia Probierza była taka, żeby grać otwarty futbol. Ale szybko zdał sobie sprawę, że z niedoświadczonym zespołem, złożonym teraz w większości z młodych chłopaków, ten pomysł zakończy się katastrofą. Początek rozgrywek potwierdzał przypuszczenia szkoleniowca. Przeciwnicy bez trudu radzili sobie z lecącą do przodu, jak jeździec bez głowy, drużyną Pasów i łatwo karcili ją w zabójczych kontrach. Zespół przypominał grupkę chłopaków na WF-ie z Probierzem w roli wuefisty. Już po pierwszych kolejkach było jasne, że Cracovia nie gra o europejskie puchary. Co tam puchary? Okazało się, że zespół w ogóle nie gra nic.
Trzeba było coś zmienić. Budować zaczęto od obrony i głównie to szlifowano na treningach. Z przodu dominowała swobodna twórczość, czyli styl gry określany przez fachowców i ekspertów futbolu jako – laga do przodu. Iście angielskie podejście. Box-to-box w pełnej krasie. Długa do przodu, a może coś wpadnie.
Samo założenie może i było dobre, ale sprawdzało się jedynie w meczach domowych. Tam drużyna potrafiła strzelać bramki i czasem nawet wygrywać. Nie mała w tym zasługa kibiców, którzy motywującymi gwizdami, obelgami, czy też przekleństwami potrafili wykrzesać z chłopaków choć odrobinę zaangażowania.
Przy okazji mała prywata. Mój osobisty ranking, w którym główną nagrodę dla fana roku otrzymuje bezapelacyjnie – Siwy. Poświęciłem mu nawet kiedyś ze dwa teksty, bo Siwy to łysawy, nie za wysoki, nie za przypakowany, niegrzeszący rozumem sympatyk Pasów z sektora rodzinnego. Kiedy „nadaje” – matki zatykają dzieciom uszy. A naprawdę potrafi strzelić. Jedyny tekst, w miarę cenzuralny, do zacytowania to: „– K..wa! Chłopaki! Chłopaki połóżcie się! I tak macie zapłacone!”. To jest kwintesencja dopingu. Takich ludzi trzeba promować, co niniejszym czynię! Boję się tylko, co on może zrobić z taką sławą…
Ale wracając, kiedy jednak przychodził wyjazd, Siwy zostawał w domciu, a piłkarze mieli pod górkę. Rywale szybko zrozumieli, że wystarczy odciąć od długich piłek Krzysztofa Piątka i wtedy praktycznie Cracovii nie ma. Ogołocone ze swojego jedynego atutu, Pasy stały się jesienią dostarczycielem pizzy punktów.
Mamy kryzys, kryzys, kryzys…
Jesień przy Kałuży była szara i bura. Drużyna nie potrafiła złapać swojego rytmu, a kolejne porażki i krytyka kibiców dobijały młodych zawodników pozbawionych liderów. Covilo i Dąbrowski, czyli ci, którzy powinni podźwignąć ekipę na boisku, bardzo długo leczyli kontuzję. Doświadczony Grzesiek Sandomierski na domiar złego w pewnym momencie popadł w konflikt z trenerem. W całej rundzie Cracovia cierpiała na brak piłkarza decydującego o losach spotkania. Na takiego kreowany był Piątek, ale miałem wrażenie, że został rzucony przez trenera na zbyt głęboką wodę, przejmując opaskę kapitana.
W obliczu kryzysu, drużyna zaczęła ocierać się o strefę spadkową, niczym Tygrysek o Mamę Kangurzycę, a to z automatu wywołało polemikę na temat ewentualnego zwolnienia alfonsa w tym burdelu, Michała Probierza. Tym bardziej, że w tym czasie „lecieli” kolejno: Skorża, Urban, Mroczkowski, Kiko Ramirez… Wywalanie trenerów stało się w Polsce czymś w rodzaju sportu narodowego.
Tymczasem Kubuś, zupełnie jak nie on, w swoich wypowiedziach podkreślał zaufanie do swojego Krzysia. Nikt sobie wiele z tego nie robił, pamiętając choćby historię ze zwolnieniem Zielińskiego, który jeszcze dzień przed usłyszał, że może spokojnie pracować. Profesor jest często, jak rozwydrzony bachor i podejmuje decyzje pod wpływem impulsu. Zastanawialiśmy się więc między sobą, co może przelać czarę goryczy i zmusić naszego Puchatka, znaczy prezesa, do radykalnych ruchów. Przyszedł grudzień, wielkimi krokami zbliżały się równie wielkie – Derby Krakowa, czy bój o prym w stumilowym lesie.
Racowisko z meczem w tle
Może dobrze, że kibice zapamiętali z tego meczu jedynie ogromną zadymę z racami. Ostrzelany sektor Wisły znalazł się na czołówkach gazet, spychając na dalszy plan sportową kompromitację Cracovii. Biała Gwiazda z „nową miotłą” na ławce trenerskiej, w postaci Radosława Sobolewskiego, oraz „starymi wilkami” pokroju Głowackiego i Wasilewskiego w składzie, zrównała z ziemią wesołą gromadkę „Krzysia” Probierza. Gra zespołu dosłownie przyprawiała o palpitacje serca. Na widok tych zgliszcz” jeden z kibiców obok nas na trybunie dostał nawet zawału. Nie mówiąc już o całej reszcie widzów tego wątpliwego spektaklu, którzy patrząc na mecz również mogli przejść stan przedzawałowy. Trzeba powiedzieć jasno – 1:4 to z perspektywy czasu najmniejszy wymiar kary.
Po tak dotkliwej klęsce byłem pewny, że karuzela trenerska pójdzie znowu w ruch. Nic bardziej mylnego. Filipiak pozostawał niewzruszony. Jak prawdziwy rekin biznesu, sternik Cracovii patrzył długofalowo w przyszłość i inwestował swoje zaufanie w osobę Michała Probierza. Coś w tym musiało być, bo wiele można by prezesowi zarzucić, ale nie to, że nie potrafi lokować swoich aktywów.
Praca u podstaw
Egzekucja została odwołana, a przynajmniej przełożona. Trener dostał czas, żeby dalej szlifować obronę taktykę. W ośrodku szkoleniowym Cracovii na Wielickiej mobilizacja. Dzień za dniem, trening za treningiem, drużyna wypracowywała nowe schematy. Mozolne, powtarzanie do znudzenia, jak na WF-ie. Problem nie leżał w nogach, leżał w głowie.
Potrzebny był lider, który weźmie całą presję na siebie i pociągnie szatnię za sobą. Od samego początku Probierz takiego przywódcę widział w Krzyśku Piątku. Mimo że ten nie był jeszcze gotowy, opiekun przekonywał jednak do cięższej pracy. Może w grudniu brzmiało to idiotycznie, ale młody napastnik usłyszał, że jeśli będzie grał dla drużyny, harował na boisku, to już niedługo upomni się o niego Adam Nawałka. To trafiło do Krzyśka. Ciężka praca na treningach miała zacząć procentować.
Doniczka, która zmieniła losy sezonu
To było przed meczem z Lechem, Michał Probierz na konferencje prasową przytargał doniczkę. Dziennikarze zgromadzeni w sali, z zapartym tchem i niedowierzaniem patrzyli na spektakl trenera. Ten posadził w doniczce ziarno, i… – no żodyn się spodziewał – nic w 5 minut nie urosło. W mediach zrobił się szum. Nie tylko polskich, bo ja o całej sytuacji dowiedziałem się z France Football. Mogłoby się wydawać, że to niepotrzebna szopka, ale było w tym trochę starego, dobrego Jose Mourinho. Chodziło o odwrócenie uwagi od zawodników, by nie mówić o słabych wynikach drużyny, tylko o ekscesach pana Michała. To był mentalny punkt zwrotny, który wyzerował wszystkim głowy. Ogrodniczą metaforą trener dał do zrozumienia, że potrzebuje czasu. Nie zrażając się kolejnymi potknięciami zespół robił swoje na treningach.
Runda zbliżała się do końca, a w kolejnych meczach było widać wypracowywane schematy z treningów. Zwieńczeniem jesieni była efektowna wygrana, z rewelacyjnym wtedy, Górnikiem Zabrze 4:0. Wygłodniałe wilki Probierza rzuciły się na rywali, przemielili ich i wypluły. To był popis.
Jest czasem takie poczucie oglądając zespół w kryzysie, że jedno udane spotkanie może całkiem odmienić złą passę. To był właśnie taki mecz, dał impuls, pewność siebie, nadzieję, że będzie lepiej. Na półmetku miejsce w tabeli wciąż nie powalało, jednak gra drużyny w końcowych akordach rundy napawała optymizmem. Nad stumilowym lasem zaświeciło w końcu słońce. Szklaneczka ulubionej whisky była wciąż do połowy pusta, ale obok na parapecie w doniczce zaczęły kiełkować pierwsze zielone listki. Z zaciekawieniem czekałem na wiosnę…
Student WZiKS UJ | Typer | Ekspert piłkarski | Felietonista | Obserwator życia publicznego | Znawca tureckich seriali | Znany nalewkarz |
1 Comment