„Witajcie w piekle” napisał ostatnio mój redakcyjny kolega, opisując wygraną Wisły Kraków nad Legią Warszawa. Miało być piekło i było, tyle że w kolejce do kotła stoi teraz wraz z kolegami z naszego cyklu #PoKrakosku. Jak ich znam pewnie do teraz zachodzą w głowę jak do cholery znów mogło im się to przydarzyć? I dlaczego do jasnej …. znów z Zagłębiem? W Lubinie — pomimo wielu najróżniejszych sugestii z zewnątrz – „ustawki” nie było i Miedziowi pewnie odprawili Wiślaków tak bez punktów, jak i górnej ósemki. Ot jedno wielkie Zagłębie tradycji.
Przyszła kryska…
Z racji tego jaką funkcję pełnie w redakcji, o krakusach naczytałem się dość sporo. Głównie w cyklu #PoKrakosku, ale był też „bigos” myśli Maćka Musiała, było ostatnio brawurowe „Witajcie w piekle” Staszka Madeja i zawsze wyważone zdanie Daniela Kazały. Choć w przypadku tego ostatniego życie z reguły robiło dokładnie na opak. Daniel mówił deszcz, było słońce i tak dalej. Niestety pech chciał, że raz trafił. Trafił piekielny farciarz, gdy pierwszy raz w tym sezonie graliśmy z Wisłą. Najpierw przepowiadając wejście Brożka, a potem, że nas „wyjaśni”. Jak zapewne pamiętacie: WYJAŚNIŁ!
No i zaczęły się żarty, filmiki z podkładem muzycznym z Titanica i cała ta kibicowska napinka, która powoduje, że Lotto Ekstraklasę w ogóle jeszcze ktoś chce oglądać. Potem było już tylko słabiej. Wisła przeszła przez istny czyściec, z przesiadkami we wszystkich możliwych kręgach piekieł. Sytuacja więc nie sprzyjała dalszym żartom, a jak trzeba było pomóc chłopakom, to nikt nie patrzył na barwy klubowe tylko pomagał jak mógł. Tylko że pod zemstę scenariusz układał się wręcz idealnie.
Wisła się odbudowała i mimo słabego startu na wiosnę, nagle zaczęła rozdawać razy. Oberwała najpierw Korona, chwilę po tym Cracovia i Legia. Wisła wygrywała, a jej kibice rośli w piórka z meczu na mecz. I kiedy wszystko ułożyło się tak, aby to mecz z Zagłębiem był tym decydującym, było to jak przygotowanie puzzli do ułożenia ostatniego elementu. Jak domek z kart, któremu brakuje tylko zwieńczenia, czy brakujący element układanki. Właśnie taka zemsta smakuje najbardziej.
Wybaczcie przyjaciele, może za rok 😉
Smok z kartonu
Prawda jest jednak taka, że Wisła sama sporo zrobiła, aby tego meczu nie wygrać, lub chociaż nie zremisować. Goście przyjechali do Lubina wiedząc, że aby zapewnić sobie grę w grupie mistrzowskiej, wygrać muszą. Oczekiwano więc smoka ziejącego ogniem, a okazało się, że to tylko zwykłe papierowe origami. Przy piłce dłużej była Wisła, ale Miedziowi kontrolowali sytuację na boisku. Robili to do tego stopnia, że kiedy tylko dostali pierwszą dobrą szansę na wyjście z szybkim atakiem zakończyło się to bramką. Napór Wisły trwa nadal, ale to Zagłębie strzeliło kolejnego gola.
Co na to Wisła? Ano niewiele. Samo posiadanie piłki niewiele im przynosiło, a jak już wypracowali sobie sytuację to marnowali ją z przytupem. Szczególnie sytuacja Drzazgi, która mogła mieć duży wpływ na losy meczu, bo piłkarze Stolarczyka kontakt mogli złapać jeszcze w pierwszej połowie. Nie inaczej wyglądał początek drugiej odsłony. Wisła zepchnęła Miedzowych do defensywy i udokumentowała to nawet bramką Błaszczykowskiego.
I znów zamiast rany szarpanej, jak można by sie spodziewać, było to zwykłe skaleczenie, z którego nic poważnego nie wynikło. Wisła wyjścia nie miała, musiała atakować i to była woda na młyn dla gospodarzy. Piłkarze Van Dael’a dość szybko zdołali znów wyjść na dwubramkowe prowadzenie kolejny raz udowadniając, że jeśli na boisku do gry jest sporo miejsca Zagłębie może być groźne dla każdego. W dodatku lubinianie coraz lepiej bronią dostępu do swojej bramki. Było to jednym z głównych problemów jesienią i wszystko wskazuje na to, że powoli można już o tym zapominać.
Zagłębie tradycji
Zgodnie więc z tradycja Miedziowi odprawili Wisłę z kwitkiem, ale też zgodnie z tradycja Zagłębie w tym momencie sezonu może mieć spory dylemat. Długofalowa wizja miała sie opierać przede wszystkim na produkcji (jakkolwiek to nie brzmi) kolejnych piłkarzy w akademii, którzy mają zasilać pierwszą drużynę. Tam najlepsi mają pokazywać swoje umiejętności i z możliwie największym zyskiem być sprzedawani do mocniejszych klubów z mocniejszych lig. Nikt oczywiście miejsca w składzie za darmo nie dostanie, ale ważny jest tu schemat.
Z drugiej strony sezon ułożył się tak, że — przy założeniu, że Lechia wygra Puchar Polski — czwarte miejsce dające puchary jest w tej chwili tylko o punkt od Miedziowych, zaś podium o sześć. Można więc na miejscu włodarzy myśleć nawet o walce o medal, co wcale nie będzie odebrane jako myślenie życzeniowe. Faza finałowa będzie trwać do połowy maja (trochę ponad miesiąc) i jeśli w tym czasie Piast złapię zadyszkę, stratę punktową będzie można bardzo szybko odrobić.
Pytanie brzmi tylko czy aby na pewno Puchary, a raczej eliminacje do nich są w Lubinie potrzebne? Zespół czeka kolejna przebudowa. Sporo mówi się o konieczności ściągnięcia napastnika. Jagiełło odejdzie do Włoch, a spekuluje się też o możliwych odejściach Slisza czy Pawłowskiego. Na dodatek kilku piłkarzom kończą się kontrakty, które pewnie przedłużone nie zostaną. Gdy więc do tego dodamy ekstremalnie krótkie wakacje, po których trzeba wznowić przygotowania, a jeszcze znaleźć czas dla młodzieży, sytuacja nie należy do najbardziej komfortowych.