Obserwuj nas

Felietony

Bądźmy realistami

Chłodne podejście do tematu jest często niezbędne, żeby zrozumieć pewną istotę rzeczy. Z pewnością podejmuję się trudnego wyzwania, jakim jest bez wątpienia — wyjaśnienia przyczyn, przez które Wisła Kraków znalazła się poza pierwszą ósemką. W końcu to przecież emocje — nas kibiców — odgrywają tutaj największą rolę. A wyeliminowanie ich jest często bardzo trudne. Mimo wszystko zapraszam na mój chłodny, choć myślę, że nie pozbawiony sensu wywód.

Co się właściwie stało?

Mocno okaleczony kontuzjami (zwłaszcza w obronie) zespół Macieja Stolarczyka, znacznie „wyhamował” w ostatnim czasie. Tyczy się to zwłaszcza gry obronnej. Drużyna, która miała wcześniej niemałe problemy z ilością traconych goli, od wygranego z Legią meczu przy Reymonta, na finiszu rundy zasadniczej — w trzech ostatnich kolejkach — zdobyła zaledwie 1 punkt. Przegrana w ostatnich minutach w Sosnowcu 3:4, remis 2:2 z Piastem Gliwice oraz przegrana w meczu o awans do Grupy Mistrzowskiej w Lubinie 1:3 nie jest powodem do dumy dla 13-krotnych Mistrzów Polski.

Żal oraz niedowierzanie

Smutku i rozczarowania drużyny oraz kibiców nie da się opisać. Ci drudzy dali zresztą upust swojej frustracji masowymi wpisami na portalach społecznościowych. Naturalna kolei rzeczy. Lubimy chwalić za to, co pozytywne. Jednak jeszcze bardziej wolimy komentować negatywne wydarzenia.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że internauci podzielili się na dwa wrogie obozy, które nie raz się ze sobą konfrontowały. Po jednej stronie obrońcy drużyny — w tym krytykowanego w ostatnim czasie bramkarza, Mateusza Lisa. Specjalnie stworzony na tę okoliczność hashtag #MuremZaLisem, tylko to potwierdza. Po drugiej stronie barykady, mamy osoby upatrujące porażkę przede wszystkim w złej postawie drużyny. Głównie wspomnianego bramkarza — a raczej jego brak doświadczenia, kiepskie parady oraz ogółem słabszą dyspozycję.

Idąc tym tropem, dostało się również samemu trenerowi. Skoro w bramce ustawił Mateusza Lisa, to czemu właściwie tak zrobił? Dlaczego w obliczu absencji niektórych graczy albo ich kiepskiej dyspozycji na boisku, nie stawia na młodych zawodników? Oczywiście lista takich pytań jest znacznie dłuższa. Przytaczając je wszystkie, można by stworzyć całkiem pokaźną publikację. Dosadniej mówiąc, listę skarg i zażaleń. A przecież nie o to chyba chodzi?

Szersza perspektywa

Wyjaśnienia niektórych osób, że jeszcze cztery miesiące temu groziła Wiśle IV Liga — nie jest bezpodstawne. Choć jak wiadomo, znajdą się ludzie podważający tę tezę. Zazwyczaj posługują się oni argumentem, że poprzedni zarząd także stosował podobne „tanie zagrywki”. Jak jednak można zauważyć, nie bez przyczyny nazywamy tych ludzi „poprzednim zarządem”. Ich już w klubie nie ma. Poza tym jest różnica pomiędzy tym jak ktoś posługuje się perspektywą pół roku, a roku, albo nawet półtora, czy, co gorsza, 2 lat!

Ponadto, Wisła na przełomie 2018 i 2019 roku była w znacznie gorszej sytuacji finansowej niż w pamiętnym sierpniu 2016. Cztery miesiące temu klub stał na skraju bankructwa. Natomiast 3 lata temu długi nie były takim problemem, żeby konieczne było dofinansowanie spółki na kwotę 12 mln złotych w trybie natychmiastowym. To zupełnie inna skala. Tak zwani ratownicy dokonali w styczniu tego roku niemal niemożliwego!

To ma wpływ!

Uratowanie piłkarskiej spółki spod noża, wiązało się z wieloma wyrzeczeniami. W końcu sytuacja tego wymagała. Sprzedanie dwóch czołowych zawodników do Jagiellonii oraz wypożyczenie Lukasa Klemenza, było nieuniknione. Odejście — a raczej rozwiązanie kontraktów z winy klubu — zwłaszcza młodych zawodników — też było do przewidzenia. Nie ma sianka, nie ma granka. Zresztą ci zawodnicy i tak długo czekali. Nawet cierpliwość, szacunek do kibiców ma swoje granice.

Tak było, chociażby w przypadku Zorana Arsenicia. Miał ważny kontrakt z Wisłą do 2022 roku. Gdyby nie problemy finansowe, klub w lecie mógłby zarobić na jego ewentualnym transferze niemałe pieniądze. Według niektórych źródeł kwota transferu mogłaby oscylować w granicach 3 mln euro. Swoje zainteresowanie miał okazać grający w Bundeslidze — Werder Brema.

***

Duże ubytki kadrowe trzeba było czym prędzej uzupełnić. Na domiar złego, akcja ratunkowa zadłużonej po uszy Wisły stale się przeciągała. Tak naprawdę aktywne działania na rynku transferowym rozpoczęto dopiero na moment przed zamknięciem okienka. Nie można się więc dziwić, że brano co zostało. W końcu darowanemu koniowi w zęby się nie patrzy. Stąd między innymi wypożyczenie Sławomira Peszki (jak się okazało była to akurat w miarę rozsądna decyzja) oraz wspomnianego Lukasa Klemenza, a także zakontraktowanie na pół roku Łukasza Burligi.

Ciekawym krokiem było również zatrudnienie Vukana Savicevicia (2,5-letnia umowa, wcześniej Slovan Bratysława), czy ostatnio Tobiasza Weinzettela (bramkarz) i Emmanuela Kumaha (wypożyczenie z Tudu Mighty Jets FC). Ogółem ruchy transferowe Białej Gwiazdy nie były specjalnie spektakularne. To po prostu działania mające na celu umożliwienie podstawowej egzystencji ligowej. Nic poza tym.

Przynajmniej w zamyśle tak miało być.

Wygórowane ambicje

W pewnym momencie efekty przerosły najśmielsze oczekiwania. Drużyna zaczęła grać ofensywny oraz otwarty futbol. Co najważniejsze, zaczęła zdobywać punkty. I to z nie byle kim. Korona, Cracovia, Legia — to między innymi te drużyny wracały na tarczy po pojedynku z zespołem Stolarczyka. Jednak każda seria — zwłaszcza ta chlubna — kiedyś się kończy. Zespół dopadł kryzys.

Skończyło się przysłowiowe „paliwo” napędzające drużynę z Grodu Kraka. Był nim z pewnością stabilny skład, zwłaszcza w obronie. Gdy zabrakło choć jednego elementu w całej tej układance, wszystko runęło jak domek z kart. Wystarczyła kontuzja Marcina Wasilewskiego (pęknięta łąkotka, zawodnik przeszedł już stosowny zabieg, powinien zagrać jeszcze w końcówce tego sezonu) czy nieobecność na prawym skrzydle Jakuba Błaszczykowskiego i drużyna przestała punktować rywali, jak miała to w zwyczaju robić w poprzednich meczach. Co najgorsze, wydarzyło się to w decydującej fazie sezonu. Na finiszu, na ostatniej prostej.

***

Mimo wszystko nie przeczy to wcale temu co napisałem powyżej. To z różnych względów nie mogło się udać! Być może zabrakło szczęścia. Jednakże „ślepy los” to nie jedyna rzecz w sporcie. Są jeszcze liczby. A te są bezlitosne. Z Wasylem czy bez ta drużyna i tak traciła mnóstwo bramek (w sumie aż 48!). Jak na ekipę zajmującą 9. miejsce po 30 kolejkach, jest to naprawdę sporo. Jeśli zwrócimy dodatkowo uwagę na fakt, że były to w dużej mierze gole stracone w meczach z niżej notowanymi rywalami — pokroju Wisły Płock, Zagłębia Sosnowiec czy Miedzi Legnica — to nie świadczy to najlepiej.

Co prawda było wiele meczów, w których zespół wypunktował silnych rywali. Wisła to w końcu najskuteczniejsza drużyna rozgrywek (55). Niemniej, drużyny mające większe aspiracje, grają na 100% z każdym, nawet teoretycznie najsłabszym rywalem. Choć z drugiej strony, jeśli w tej dziwnej lidze dochodzi do tylu niespodziewanych rezultatów — to dlaczego zespół skuteczniejszy w meczach z „lepszymi” rywalami, a gorszy w spotkaniach z tymi „gorszymi” – miałby nie dostać się do Grupy Mistrzowskiej?

Tylko nie zawsze działa to w ten sposób. Nie zapominajmy, że w przypadku Wisły dostatecznie dużo cudów już się wydarzyło. To, że klub nadal istnieje, już jest pewnym zrządzeniem opatrzności — o ile ktoś w nią oczywiście wierzy.

W końcu nie zawsze możemy powoływać się na nasze, często niczym niepoparte ambicje.

Syndrom krótkiej kołdry

Gdy małe dziecko zaczyna intensywnie rosnąć, dochodzi do sytuacji, w której kołderka zaczyna się kurczyć. Małemu człowiekowi jest zimno. Musi podkulać nóżki. Robi się niewygodnie, a zakres ruchów jest znacznie ograniczony. Podobnie jest, gdy podstawowi zawodnicy doznają kontuzji, a kadra jest wąska. Pole manewrów szkoleniowca znacznie się zmniejsza. Mniej więcej w ten sposób można opisać obecną sytuację w drużynie Wisły.

Z całym szacunkiem, ale ławka rezerwowych składająca się w dużej mierze z juniorów, rzadko wystawianych w pierwszym składzie, nie stawia zespołu w dobrym położeniu.

Déjà vu

Miedziowi okazali się dla Wisły zagłębiem problemów. Chichot losu — bo jak inaczej nazwać okoliczności, w których ta sama drużyna po raz drugi niejako pozbawia Cię gry w Grupie Mistrzowskiej. Podobna sytuacja miała miejsce w sezonie 2015/16, gdy w Krakowie Wisła zremisowała z drużyną z Dolnego Śląska 1:1. Co ciekawe Wisła prowadziła przez większość tego spotkania, mimo to straciła decydująca o awansie bramkę. Katem krakowskiego zespołu okazał się Filip Starzyński.

W tym roku schemat był podobny. Wynik jednak o wiele gorszy. W rezultacie drużyna Stolarczyka podzieliła los Wisły Dariusza Wdowczyka. Jak widać historia lubi się powtarzać. Koniec końców klub z Reymonta drugi raz w historii zagra w Grupie B, ogółem na sześć sezonów rozgrywanych w systemie 37 kolejek.

Bezsilność

Rzeczywistość, fakty oraz liczby są bezlitosne. Piłka oraz życie takie już jest. Być może tak miało być? Nie wiem. Jednego natomiast jestem pewien. Wisła jako klub, a może przede wszystkim społeczność zbyt dużo przeszła w ostatnim czasie. Być może nie była na to gotowa. Z daleka wydaje się, że frajersko zaprzepaszczono nadarzającą się okazję. Że zabrakło szczęścia. Jednakże ile może być tego szczęścia?! Nic w nadmiarze nie służy. Wręcz przeszkadza.

Moim zdaniem na tę chwilę limit szczęścia został wyczerpany. Los sprzyjał temu klubowi w nie jednym meczu tego sezonu. Poza tym szczęściu trzeba umieć pomóc. W Lubinie na pewno tak nie było. Drużyna była bezradna. Przegrała w kiepskim stylu. Widać było walkę. Chociażby gol Błaszczykowskiego. Tylko na ile wystarczy sił, żeby móc walczyć, skoro argumenty nie są po twojej stronie?

Wyciągnąć wnioski

Według mnie Wisła powinna mądrze wykorzystać to „nieszczęście”, jakim jest gra w drugiej ósemce. Porażkę trzeba potraktować jako ważną lekcję. Z pomocą wiernych fanów i pełnym stadionem wszystko jest możliwe. Z ludźmi, którzy mają pomysł na odbudowę i ustabilizowanie sytuacji w klubie, tym bardziej. Wbrew pozorom Wisła ma wciąż o co grać. Wygranie Grupy i tym samym zajęcie 9. miejsca jest ważne nie tylko z psychologicznego punktu widzenia.

Brak awansu do Grupy Mistrzowskiej jest niejako plamą na honorze. Wiślacy będą chcieli odkupić swoją winę jak najszybciej. Szansą na to jest spotkanie 31. kolejki przy Reymonta z Wisłą Płock, już w lany poniedziałek. Myślę, że zawodnicy łatwo skóry nie sprzedadzą i będą chcieli zaprezentować się z dobrej strony przed własną publicznością. Zapowiada się ciekawe spotkanie.

Bądźmy realistami

Wracając na sam koniec do kwestii awansu do górnej ósemki. Czy było to możliwe?

Będąc realistą powiem, że to nie mogło się udać. Zważając na wszystkie problemy, jakie wymieniłem — odpowiem krótko — nie tym razem. Jeszcze w styczniu ten klub metaforycznie mówiąc — był w IV lidze. I niewiele wskazywało, żeby miało być inaczej. Czas pokazał, że wielu się myliło. W dobre zakończenie wierzyli chyba tylko najwierniejsi kibice. Tak samo było w przypadku ewentualnego awansu do Grupy Mistrzowskiej. Jako kibic — wierzyłem do ostatniej chwili. Bez względu na wszystko.

Fan 13-krotnego Mistrza Polski. Wisła Kraków. Czasem coś napiszę. Czasami z przymrużeniem oka.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Felietony