
13. kwietnia prezes Wisły Dawid Błaszczykowski zapewniał na spotkaniu z mediami, że w razie spadku z ligi klub ma przygotowany plan na taką ewentualność. Dziś widać, jak poważne skutki ma degradacja – wiąże się z dużymi porządkami, a w ich trakcie bywa, że niektóre rzeczy się gubią. Nawet tak ważne, jak ów plan.
Minął bowiem ponad miesiąc i jedyne, czego doczekaliśmy, to zapowiedzi kolejnej konferencji prasowej. Na niej włodarze zaprezentują „strategię, plany i strukturę Wisły na kolejny sezon” – to słowa z komunikatu klubu. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że po dwóch miesiącach uda się ten kwietniowy konspekt odnaleźć.
Żarty żartami, ale dopiero teraz można przyznać, że tamte deklaracje prezesa Wisły – wypowiedziane tuż po jedynym w tym roku wygranym meczu – były absolutnie niepotrzebne. Dowiedzieliśmy się wtedy jedynie, że najprawdopodobniej w pierwszej lidze trenerem będzie Jerzy Brzęczek, a także iż większość sponsorów nie zerwie współpracy z klubem. No, i że Błaszczykowski przeczytał artykuł o budżetach pierwszoligowych drużyn. To chyba jedyna informacja, której mogła się nie spodziewać opinia publiczna.
Pytanie więc, cóż to za plan?
Widzisz Drzazgę w oku swego… rywala
Kilka dni temu Podbeskidzie Bielsko-Biała ogłosiło transfer Krzysztofa Drzazgi. Oczywiście nie brakowało spekulacji, że były Wiślak ma wrócić na Reymonta, jednak okazały się one niewiele warte. Trochę mnie boli brak pozyskania tego napastnika, który na pierwszoligowych boiskach całkiem dobrze sobie radził, ale w całej tej historii gorsze jest coś innego.
Oto bowiem tuż po zakończeniu sezonu nasz bezpośredni rywal – który do ostatnich kolejek bił się o miejsce w barażach o Ekstraklasę – pozyskuje zawodnika z myślą o pierwszej jedenastce. Aby to zrobić, włodarze Podbeskidzia musieli od dłuższego czasu sondować możliwość sprowadzenia Drzazgi, przekonać go, żeby kontynuował swoją karierę w Fortuna I Lidze, rozmawiać z jego agentem. To wszystko musiało trwać przypuszczam miesiąc, może dwa. Wymagało przygotowania i realnej oceny sytuacji, a także zaakceptowania możliwości braku awansu.
W Wiśle Kraków z kolei – wierząc niedawnym plotkom – rozmyślano o sprowadzeniu Jesusa Imaza, możliwe miało być też kolejne wypożyczenie z Dynama Kijów Giorgija Citaiszwilego, słowem: robiono „transfery” pod „Ligę Mistrzów”. Można by przytoczyć inne polskie przysłowie – o indyku, który myślał o niedzieli.
Kadra widmo
Trochę się to kłóci z tym „planem na pierwszą ligę”, prawda? Jeśli taki plan by istniał, to chyba musiałby zawierać dane dotyczące przyszłej kadry pierwszego zespołu. Trudno spodziewać się oczywiście, że wypisane by były w nim konkretne nazwiska potencjalnych piłkarzy. Jedna na jakiekolwiek założenia dotyczące ich pozyskiwania, pożądanej charakterystyki i umiejętności można by już liczyć. Zarząd powinien wskazać, jakich zawodników potrzebujemy, na jakich rynkach będziemy ich szukać, czego od nich będziemy wymagać. Tego wszystkiego dziś nie mamy.
Niewiadomą dla kibiców Wisły są nie tylko transfery do klubu. Zdecydowana większość pierwszoligowych drużyn wie już teraz przecież, jacy zawodnicy u nich zostaną, na kim będzie można oprzeć grę w kolejnych rozgrywkach, jak będzie wyglądał „szkielet” jedenastki. Przy Reymonta wciąż jednak trwają rozmowy. Wprawdzie co do Michala Skvarki, Stefana Savicia, Jana Klimenta, Mateja Hanouska, Georgija Zukova, Giorgija Citaiszwilego, Pawła Kieszka, czy Dora Hugiego już nie ma wątpliwości – wszyscy opuszczą Białą Gwiazdę – ale co z innymi kluczowymi lub ważnymi postaciami? Michalem Frydrychem? Konradem Gruszkowskim? Josephem Colley’em? Luisem Fernandezem? Mikołajem Biegańskim? Z takimi zawodnikami można było rozmawiać wcześniej – przecież Biała Gwiazda w strefie spadkowej była od lutego bądź początku marca. Był czas, żeby zapytać: „a jeśli spadniemy, zostaniecie?”.
Biała Gwiazda w sercu, sukcesy na boisku
Ostatnio pisałem o przedefiniowaniu sformułowania używanego przy każdym transferze nowego Wiślaka, mówiącego o „świadomości, w jakim klubie się znalazł”. Chciałbym dodać, że przy Reymonta był czas, w którym do klubu przychodzili zawodnicy – to ważne – mimo wszystko. I to nie tak dawno temu.
Lukas Klemenz, Łukasz Burliga, Sławomir Peszko, Vukan Savicevic. Te nazwiska do dziś wszystkim kibicom Wisły Kraków kojarzą się pozytywnie lub bardzo pozytywnie. Oprócz wspólnej gry w niebiesko-biało-czerwonych barwach łączy je fakt przyjścia (lub powrotu) do ekipy z Grodu Kraka – styczeń 2019 roku, czyli najczarniejszy moment w jego najnowszej historii.
Wszyscy oni musieli wtedy uznać, że to grę w koszulce z białą gwiazdą na piersi, nawet w takiej chwili, będą przede wszystkim wspominać po zakończeniu swoich karier. Że swoim dzieciom i wnukom opowiadać będą o dzieleniu szatni z Jakubem Błaszczykowskim, Pawłem Brożkiem, Marcinem Wasilewskim czy Rafałem Boguskim. Że będą mogli stanąć przed lustrem i powiedzieć: „pomogłem Wiśle Kraków w jej najgorszej chwili”.
To właśnie taka mentalność pozwoliła im wygrać z Cracovią, która już wtedy cieszyła się z naszego upadku, czy rozbić Legię 4:0. Owszem, Legię późnego Ricardo Sa Pinto, którego po meczu zwolniono, ale rozbić Legię to rozbić Legię. Rozbiła też Koronę Kielce na wyjeździe 2:6, po hattricku Krzysztofa Drzazgi. Dodać trzeba, że w wyjściowej jedenastce grało wtedy ośmiu Polaków – to trochę zadaje kłam tezie, że polscy piłkarze są za drodzy i ligowych średniaków na nich nie stać. Jeśli wtedy Wisła mogła zakontraktować – mimo najgorszej możliwej sytuacji finansowej – Peszkę czy Burligę, czyli solidnych ligowców, a także opłacać kontrakty Pietrzaka, Wasilewskiego czy Drzazgi, to znaczy, że tak się da.
Szklana wiślackość, czyli ostrożnie z tym proszę
Od 2019 roku nie minęło aż tak dużo czasu, a piłka, mimo pandemii, nie zmieniła się aż tak bardzo. Jeśli wtedy przy Reymonta mogli grać tacy piłkarze, to zachowując wszelkie proporcje będą mogli i teraz. W pierwszej lidze Wisła Kraków to wciąż wielka marka, jednak zarząd nie może tego brać pod uwagę. Nie może myśleć – odwołując się do styczniowej rozmowy redaktora Treli z ówczesnym dyrektorem Pasiecznym – w czym lepszy może być Grzegorz Tomasiewicz od Enisa Fazlagicia, a zmienić perspektywę. Patrzeć, w czym obecnie lepszy jest Tomasiewicz od Fazlagicia.
Oczywiście w tym wszystkim należy zachować ostrożność. Nie tak dawno wiślacki twitter rozgrzała deklaracja Jakuba Kuzdry, który przyznał, że kibicuje Wiśle od dziecka i chciałby pomóc jej wrócić do Ekstraklasy. Oczywiście słowa zawodnika Warty Poznań spotkały się z dużym pozytywnym odzewem – mnie też ucieszyły – jednak cała sytuacja nie jest tak prosta dla klubu.
Oczywiście „wiślackość” jest cechą bardzo pożądaną, jednak sama w sobie nie gwarantuje odpowiedniej jakości piłkarskiej. Trudno wszak odmówić przywiązania do klubu takim zawodnikom jak Maciej Sadlok czy Zdenek Ondrasek, a jednak niektóre ich występy niejednokrotnie zmuszały kibiców do zgrzytania na zębach. Dział skautingu z zarządem muszą wziąć pod lupę tych graczy, którzy będą składali podobne zapewnienia co Kuzdra. Przypuszczam, że może ich być więcej.
Być może to właśnie takie zadanie postawiono przed Pawłem Brożkiem, który został oficjalnie nowym skautem. Jak zapewniał klub, były snajper ma mieć rozeznanie w pierwszoligowych realiach. Oby było jednak dużo większe, niż ten kwietniowy plan na „ewentualny spadek”.
Sympatyk Wisły Kraków z Cieszyna na pograniczu polsko-czeskim. Na co dzień dziennikarz lokalnego portalu informacyjnego.

Musisz zobaczyć
1 Comments