Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…
Puchary w Lechu Poznań
Epizod kolejny
Po długich, trudnych i nie zawsze zwycięskich bojach na planetach Azerbejdżanu, Gruzji, Islandii i Luksemburga siły Lecha odparły wrogich separatystów i ruszyły ku Lidze Konferencji. Przewodzący flotą generał van den Brom nie okazał się być najlepszym dowódcą i jego misja nieomal zakończyła się porażką. Nad głową dowódcy zaczęły pojawiać się coraz ciemniejsze chmury. Osłabiony i nieraz ranny poznański parowóz przeczołgał się przez trudy i szykuje się do kontynuacji misji na nowych terenach.
Tymczasem siły pod dowództwem mistrza Rutkowskiego i innych członków rady mistrzów Lecha: Rząsy, Klimczaka i Terpiłowskiego próbują znaleźć nowych wojowników, obok których mogliby szkolić się padawani szkoleni przez mistrza Ulatowskiego. Niestety ich możliwości przekonywania i słaba obsługa daru, jakim jest moc, nie pozwalają na znalezienie kogokolwiek.
W nerwowej atmosferze ruszają, by poznać kolejne planety, na których przyjdzie im walczyć o dobre imię Republiki Wroniecko-Poznańskiej. Nowe misje mają odbyć się na planetach Villarreal, Hapoel i Austria Wiedeń. Wiele lat temu przeciwko tej ostatniej siły Lecha, za sprawą generała Murawskiego odniosły wielki sukces, do dziś opiewany w całej galaktyce, teraz jednak szanse na to są o wiele niższe.
Tymczasem źli generałowie z separatystycznej koalicji PKO Ekstraklasa przypominają o tym, że Lecha czeka walka co trzy dni. Gdzieś w tle przemyka się czarny cień strachu o to, że powtórzyć mogą się wydarzenia sprzed dwóch lat…
Jak nie powtórzyć dawnych błędów
Gdy Lech ostatni raz znalazł się w Europie dwa lata temu hurraoptymizm przemienił się szybko w przekleństwa i chęć krzyżowania władz klubu przez kibiców. Lech broniący się przed Benfiką i Darwinem Nunezem Tomaszem Dejewskim, olewanie pucharów dla meczu z Podbeskidziem. Tamtą przygodę z Ligą Europy kibice po czasie chcą zapomnieć.
Tylko jak zapomnieć, gdy szykuje się powtórka. Po awansie do fazy grupowej europucharów nawet rywale wyglądają podobnie. Villarreal to klub, z którym Lech może zawalczyć tylko o jak najniższą porażkę, z Hapoelem są szanse, acz niewygórowane, a z Austrią powinno się udać zrobić trzy punkty. Jest tylko tyci, tyci problem. Lech znowu ma kadrę na grę na 0,5 frontu. Bramkarz – o Rudce zapomnijmy, Bednarek jest jaki jest, a Mrozek w Mielcu. Obrona to cholerny żart – środek defensywy niemal ciągle lepiony na ślinę i trytytki. Skrzydła – Velde biega bez sensu 89 minut by zagrać jedną minutę. Skóraś nie jest wybitny, ale prochu nie wymyśli, Marchwiński… Zmieńmy temat. Czasem myślę, że ostatnim człowiekiem w Lechu, który wiedział, jak działać na rynku był śp. Andrzej Czyżniewski.
Jedyny pozytyw gry Kolejorza w LKE to pieniądze jakie zgarnie klub. No właśnie pieniądze. Byleby je odpowiednio wydawać, Lech nie chciał wydawać pieniędzy na Kownackiego czy Kądziora. Większość ich transferów to wypożyczenia, a do tego klub nie ma już w kadrze miejsca dla obcokrajowców. Robione na siłę oszczędności nie mają sensu, a jedynie szkodzą sukcesowi sportowemu.
Klub czy korporacja?
To pytanie stawiam sobie ciągle. Lech działa jakby nie interesowały ich sukcesy w sporcie, a wykresy, plany miesięczne i zyski. Zrobiliśmy tytuł? Fajnie. Nie zdobyliśmy kolejny raz pucharu? Spoko. Sprzedaliśmy Kamyka za sporą forsę? Dobrze. Nie mamy kogo sprzedać obecnie za grube pieniądze? Helena mam zawał.
***
Oczywiście wiadomo, że dziś korporacyjny styl zarządzania w futbolu jest czymś powszechnym i największe kluby są zarazem potężnymi korporacjami. Jednakże nawet Manchester United pod rządami znienawidzonych Glazerów nie przypomina stylem Lecha Poznań. Czasem obserwując to, jak działa Kolejorz odnoszę wrażenie, że Piotr Rutkowski myśli, że dostał do władania dział producenta kuchenek, a nie klub piłkarski. Efektem tych działań jest wściekłość kibiców. Chcą oni bowiem, by Lech zdobywał trofea. Ale można pomyśleć, że w Lechu mają zasadniczo w dupie sport i rodzina Rutkowskich zrobiła sobie z klubu po prostu dodatkową maszynkę do produkcji pieniędzy. Oczywiście Piotr Rutkowski opowiada o miłości do klubu etc., ale ja w Poznaniu widzę jedynie miłość do pieniądza.