Pierwsze spotkanie 16. kolejki Ekstraklasy po przerwie na mecze kadry można było określić mianem „pojedynku o przełamanie”. Z jednej strony beniaminek z Łodzi, który po zmianie trenera wciąż czekał na swoje pierwsze zwycięstwo, ponieważ dotychczas ekipa Piotra Stokowca zdołała uciułać tylko punkt w czterech spotkaniach. Na drugim biegunie Miedziowi, którzy na zwycięstwo czekali od 2 października, więc waga tej piątkowej rywalizacji była naprawdę wysoka. Komu udało się swoją grą przekonać do siebie kibiców? W której drużynie w końcu zaświeciło słońce, dające nadzieję na lepsze jutro? Zapraszam do relacji z pojedynku ŁKS-u z Zagłębiem Lubin.
Zasłużone prowadzenie do przerwy
Względem ostatniego, zremisowanego starcia z Widzewem, trener Fornalik dokonał dwóch roszad. Ta najbardziej rzucająca się w oczy to oczywiście zmiana między słupkami, gdzie w obliczu zawieszenia Dioudisa, swoją szansę dostał Szymon Weirauch. Druga korekta nastąpiła z kolei na lewej obronie. Po raz pierwszy w tym sezonie Ekstraklasy mieliśmy okazję obejrzeć Luisa Matę, który jak dotąd grał w Pucharze Polski, ale przede wszystkim w rezerwach.
Można powiedzieć – w końcu! Zagłębie Lubin od początku tego spotkania wreszcie wyglądało jak drużyna lepsza od pierwszej do ostatniej minuty. Miedziowi od razu chcieli przejąć inicjatywę, podchodząc do przeciwnika wysoko i utrudniając swobodne rozgrywanie piłki. Przewaga została bardzo szybko udowodniona, bo już w 9. minucie lubinianie objęli prowadzenie. Dobre dośrodkowanie w pole karne, zamieszanie w szeregach gospodarzy, którzy obserwowali, jak Bartosz Kopacz z najbliższej odległości daje prowadzenie swojej ekipie. W tej sytuacji mieliśmy do czynienia z obrazem ŁKS-u, który jest niestety dla kibiców z Łodzi dobrze znamy. Niewytłumaczalne jest, że ośmiu zawodników w białych koszulkach nie potrafi zareagować na to co się dzieje. Ba, w momencie uderzenia przez kapitana gości, stało przy nim trzech rywali, a i tak nikt nie zdołał zablokować strzału.
Łodzianie starali się odpowiedzieć, kilka razy oddając bardzo wątpliwej jakości uderzenia, z którymi nie miał problemu Szymon Weirauch. Jednak najbliżej bramki byli goście, którzy w 25. minucie powinni prowadzić 2-0. Znowu dobrze bity stały fragment gry, przedłużenie piłki głową przez Pieńkę i ta ląduje na słupku. Więcej ciekawych sytuacji w pierwszej połowie nie oglądaliśmy, zatem do szatni lubinianie schodzili z jednobramkowym prowadzeniem.
Dominacja i brak skuteczności
Wydawałoby się, że zespół Piotra Stokowca w drugiej części gry po prostu nie może kalkulować, tylko jak najszybciej szukać bramki wyrównującej. I może faktycznie plan tak wyglądał, aczkolwiek został on szybko zneutralizowany przez drugą bramkę dla drużyny gości. Kolejny raz, dobre dośrodkowanie z rzutu wolnego, a także wykończenie Aleksa Ławniczaka, który na raty, ale jednak wcisnął gola na 2-0. A stało się to ledwie cztery minuty po gwizdku rozpoczynającym drugą odsłonę spotkania. Tak naprawdę ten gol zamknął kibicom gospodarzy emocje w tym meczu, ponieważ ŁKS nie był nawet blisko złapania kontkatu. Wręcz przeciwnie, Zagłębie powinno zdobyć jeszcze więcej bramek, a potwierdza nam to statystka goli oczekiwanych. Wg xG z drugiej połowy, Miedziowi wykręcili liczbę 2.94, co oznacza, że wynik końcowy powinien być (jak już wspomniałem wyżej) zdecydowanie wyższy.
Łodzianie jeśli już dochodzili do sytuacji strzeleckich, to zazwyczaj po błędach indywidualnych przeciwnika i to nie tylko w drugiej połowie. Jednakże, jakość tych okazji pozostawiała sporo do życzenia. Miedziowi nie pozwalali rywalowi na zbyt dużo, dobrze rozpracowując jego słabości. Brakowało jednak mimo wszystko wyrachowania w polu karnym przeciwnika i precyzji, a także czasami szczęścia. Czyli to, o czym mówi się w kontekście Zagłębia, tak naprawdę przez całą rundę – brak wykończenia. Rozumiemy frustrację np. Dawida Kurminowskiego, który powinien mieć przynajmniej jednego gola na koncie w tym meczu. Na szczęście dla lubinian niezadowalająca skuteczność nie przeszkodziła w pewnym i zasłużonym zwycięstwie nad ekipą beniaminka Ekstraklasy.
Komentarz po meczu
Za nami prawie połowa sezonu 23/24 i dopiero w piątkowy wieczór Zagłębie wygrało wreszcie przekonująco. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że wygrana z tak, mimo wszystko, słabym beniaminkiem, jest obowiązkiem. Jednakże, w obliczu bardzo średniej formy lubinian, którą mieliśmy okazję oglądać przez ostatni czas, jest to pewnego rodzaju zaskoczenie. Miedziowi nie cofnęli się po golu zarówno tym pierwszym jak i drugim, co do tej pory się nie zdarzało. Również mieliśmy do czynienia z bardzo dużą liczbą strzałów celnych, co także do tej pory rzadko widzieliśmy. Doskonale wiemy, co zazwyczaj oferowała nam drużyna trenera Fornalika. Siłą rzeczy spodziewaliśmy się zatem tego samego również i w meczu przeciwko ŁKS-owi. Teraz można dywagować, czy taka gra była podyktowana słabością łodzian, czy jednak jest to obraz lubinian, który będziemy oglądać również w kolejnych meczach.
Nie sposób nie wyróżnić za ten mecz analizy rywala i odpowiednie przygotowanie do tej rywalizacji. Widać było wyraźnie, że ćwiczone były różne warianty stałych fragmentów gry i przyniosły one wymierne korzyści. Jednakże przechodząc już do wyróżnień indywidualnych, do prawdy świetne zawody zagrał Bartłomiej Kłudka. Łatwo było dostrzec, jaka biła od niego pewność siebie w tym meczu. Zero strachu w pojedynkach „1 na 1”, agresywny i skuteczny doskok do przeciwnika, a także dobry serwis w pole karne łodzian. Nawet pomimo braku np. asysty, dla mnie jest to MVP tej rywalizacji. Generalnie można byłoby wyróżnić całą defensywę Miedziowych, która miała tylko nieliczne momenty, w których popełniała błędy w rozegraniu na własnej połowie, a także w kryciu.
***
Idąc dalej, bardzo solidne spotkanie zaliczył Serhij Bułeca. Dlaczego tylko solidnie? Trochę go brakowało w pierwszej odsłonie, tak jak w poprzednich spotkaniach, w których rozgrywał tak zwane „mecze widmo”. Ogólnie rzecz biorąc, w ofensywie lubinian brakowało przede wszystkim odpowiedniej decyzyjności (zwłaszcza w przypadku Tomka Pieńki), aczkolwiek tym razem nie było problemu z kreowaniem sytuacji, co jest na plus. A gdzie można doszukać się największych mankamentów? Otóż w zmiennikach, którzy potwierdzili, że na miejsce na ławce rezerwowych po prostu zasługują. Mowa tu głównie o Marko Poletanoviciu oraz Kacprze Chodynie, którzy wyglądali przez te ostatnie 13 minut naprawdę słabo.
Kolejne spotkanie ekipy trenera Fornalika przypada na niedzielę 3 grudnia. Wtedy Miedziowi podejmą Legię Warszawa na własnym obiekcie i z pewnością będą chcieli potwierdzić, że kryzys i słaba forma na dobre odeszły w niepamięć. A czy to spotkanie odbędzie się z udziałem kibiców, powinniśmy się dowiedzieć po decyzji dolnośląskiego wojewody w najbliższy poniedziałek.