Obserwuj nas

Widzew Łódź

Wisła – Widzew, mecz sezonu

Pojedynek dwóch drużyn, których sympatycy się lubią. Ponad 26 tysięcy kibiców na stadionie. 5 goli w meczu, w tym 2 nieuznane i 2 strzelone tuż przed gwizdkiem. W dwóch słowach – mecz sezonu, dla Wisły i Widzewa. 

Idealne ułożenie w turnieju

Obecne rozgrywki Pucharu Polski świetnie potoczyły się dla drużyn, które początkowo nie były typowane do zdobycia pucharu. Faworyci: Legia, Lech czy Raków – odpadli. Zrobiło się miejsce dla pozostałych. Taka sytuacja nie zdarza się często, więc nie dziwi fakt, że coraz więcej kibiców różnych zespołów zaczęło planować majówkę na Narodowym. Nie inaczej było w przypadku sympatyków Wisły i Widzewa. W tym starciu, z jednej strony mieliśmy nieoczywistą drużynę „Białej Gwiazdy”. Zespół z zaplecza, który może namieszać. Z drugiej – Widzew, ekstraklasowicz, który mota się między walką o spadek, a środkiem tabeli. Wystarczyło wejść do półfinału, a później powalczyć z którąś z ekip do przejścia, żeby mieć pewny plac w finale i nawiązać do wielkiej historii.

Kto tu gra w 1. Lidze?

Pierwsza połowa przebiegała pod dyktando Wisły. Po pierwszych 45 minutach naprawdę można było mieć wątpliwości, która z drużyn gra w Ekstraklasie, a która na jej zapleczu. Wisła była parokrotnie blisko zdobycia bramki. Dosłownie – gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka – byłoby 2:0 dla gospodarzy. Widzew za to podszedł do tego meczu bardzo zachowawczo, przede wszystkim z nastawieniem – byle nie stracić. Oczywiście po Wiśle też było widać tendencję do takiej gry, z tym, że gospodarze mimo tego potrafili dochodzić do sytuacji strzeleckich.

Sędzia „nie dojechał”

Trzeba przyznać, że sędzia – Damian Kos nie uniósł presji tego spotkania. Z perspektywy trybun nawet sympatyk Widzewa mógł odnieść wrażenie, że arbiter swoimi decyzjami raczej stoi po stronie gości. Szczególnie chodzi mi o bycie bardziej skrupulatnym przy gwizdaniu fauli na zawodnikach RTS-u. Nie doszukiwałbym się jednak jakiegoś drugiego dna. Sędzia Kos był po prostu totalnie niepewny w swoich decyzjach. Do tego na końcu spotkania popełnił błąd, po tym jak uznał gola dla Wisły na 1:1, mimo że Igor Łasicki będąc na spalonym, ewidentnie przeszkadzał rywalowi w grze. Taką decyzję można byłoby wybaczyć, gdyby nie możliwość videoanalizy, z której zresztą sędzia Kos skorzystał.

Oliwa sprawiedliwa

Z pozoru można przypuszczać, że gdyby piłkarze Wisły kupili zdrapki, to prawdopodobnie byłoby one wygrane. Strzelić gola w końcówce, to coś niebywałego. Jednak jak nazwać strzelenia dwóch takich goli? Widzew w pewnym momencie był już w półfinale pucharu Polski, wystarczyło dograć ostatnią akcję do końca. Ostatecznie jednak piłka wylądowała w siatce łodzian po strzale Rodado, co wymusiło rozegranie dogrywki. Później zespół gości wbił gola za sprawą Rundicia, po nieudolnej zabawie Ratona w dryblera we własnym polu karnym. Na szczęście (które kolejny raz sprzyjało Wiśle) trafienia nie uznano, bo przed wznowieniem gry od bramki napastnik Widzewa zdążył wbiec w „szesnastkę”.
Na deser, kiedy już kibice mogli szykować się na karne, Roman kiksuje przy uderzeniu na bramkę, a do piłki dopada Sobczak i pakuje ją do siatki. Kolejny fart. Jednak czy Wisła zwyciężyła, bo miała szczęście? Absolutnie nie, tak naprawdę gospodarze choćby przez swoją postawę w pierwszej połowie bardziej zasłużyli na awans. Byli lepsi, a że tym sprzyja szczęście, to ostatecznie uśmiech losu do nich w drugiej połowie i w dogrywce, można uznać za wyrównanie rachunku za wcześniejsze obijanie obramowania bramki Widzewa.

Gong dla Widzewa

Oglądając to spotkanie z perspektywy trybun, miałem wrażenie, że Widzew chce je wygrać, podejmując możliwie jak najmniej ryzyka i używając do tego najmniejszego nakładu sił. I o ile może to być w pewien sposób zrozumiałe (przed walczącą o utrzymanie drużyną ważne mecze ze Śląskiem i z Legią), to takie podejście się po prostu zemściło. Gdyby łodzianie mierzyli się z bardziej jakościowym zespołem niż Wisła, mecz byłby zamknięty już w pierwszej połowie. Początkowo to im sprzyjało szczęście, potem udało się jeszcze trafić do bramki przeciwnika i planowali „dociągnąć” to spotkanie do końca. Zamiast odpoczynku, przez takie kunktatorstwo dostali 30 minut dogrywki. Tam już pojawiły się elementy loterii, oba zespoły toczyły walkę „cios za cios”, więc nie winiłbym gości za stratę drugiego gola tuż przed końcem. Zwykły pech.
Bardziej zastanawia mnie kwestia postawy drużyny w następnych meczach. Tak stracone gole, jak w meczu z Wisłą, mogą podciąć skrzydła, a Widzewowi szczególnie w momencie walki o utrzymanie, takie „atrakcje” nie są potrzebne. Teraz trudne zadanie przed Widzewiakami, bo po gongu od Wisły, brakuje miejsca na podniesienie się. Tacy rywale jak Śląsk czy Legia to nie są drużyny na odkucie. Możliwe zatem, że ćwierćfinał Pucharu Polski może się okazać swoistym pocałunkiem śmierci dla Widzewa.

Kibic. Piłka Nożna: od A-Klasy do Ekstraklasy.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Advertisement

Musisz zobaczyć

Zobacz więcej Widzew Łódź