
Gra Biało-Zielonych w pierwszej połowie była znacznie poniżej oczekiwań. Lechiści do szatni schodzili ze świadomością, że muszą gonić wynik. Pierwszy raz od początku rundy wiosennej miało to miejsce. Przez kolejne 45 minut oglądaliśmy zupełnie inną drużynę, co poskutkowało tym, że trzy punkty ostatecznie pojechały nad morze. Nie jest to jedyny pozytyw dla Lechii z tego meczu. Dzięki tej wygranej gdańszczanie po raz pierwszy w sezonie 2023/24 wskakują na fotel lidera.
Czas potrenować wychodzenie spod pressingu
Tydzień temu, gdy Lechia podejmowała na własnym terenie Resovię, można było mówić o kompletnej deklasacji w pierwszej połowie. Gdańszczanie wówczas potrzebowali tylko 45 minut, aby czterokrotnie pokonać golkipera rywali. Przed starciem z Podbeskidziem nastawienie było bardzo podobne. Szymon Grabowski na przedmeczowej konferencji wspominał chociażby o tym, że planem Lechii jest zorganizować „strzelecki festiwal”. Sami bielszczanie wrażenia trudnych do pokonania w tamtej chwili także nie sprawiali.
Pierwsze minuty meczu szybko pokazały, że festiwalu strzeleckiego raczej nie będzie. Gorszy początek gdańszczan wykorzystali gospodarze, których na prowadzenie wyprowadził Bartosz Bida. Z czasem było tylko coraz gorzej. W ubiegłych meczach w zespole Lechii wszystko się kleiło, była dokładność i pewność siebie. Widać natomiast, że Lechiści dawno nie grali pod pressingiem. Bielszczanie po zdobytej bramce ruszyli jeszcze wyżej i poczuli się jeszcze lepiej. Lechia, chociaż według statystyk była lepsza, to w rzeczywistości wyglądała blado. Podopieczni Jarosława Skrobacza zagrali bardzo aktywną pierwszą połowę. Cóż, mogliśmy odnieść wrażenie, że Biało-Zieloni w głowach nie do końca wybiegli na boisko.
Do przerwy na prowadzeniu gospodarze. W drugiej połowie liczymy na bramki Biało-Zielonych! ✊#TSPLGD pic.twitter.com/OrkxJ6TFZ4
— Lechia Gdańsk (@LechiaGdanskSA) March 10, 2024
Nie mamy nagrań z szatni, ale możemy zakładać, że było gorąco. Lechia zagrała prawdopodobnie najgorszą połowę od początku rundy wiosennej. Do przeanalizowania członkowie sztabu szkoleniowego mieli sporo. Głównym aspektem, nad którym trzeba było się skupić, to wyżej wspomniane radzenie sobie z pressingiem. Należało również przeprowadzić kilka zmian. Chociaż spodziewaliśmy się dwóch roszad, to w przerwie przeprowadzona została tylko jedna. Główny winowajca straty bramki, Dawid Bugaj opuścił plac gry, a zameldował się na nim Miłosz Kałahur.
Szymon Grabowski postanowił nie zmieniać boków obrony po meczu z Resovią. Wówczas absencja Kałahura była spowodowana uzbieranymi czterema żółtymi kartkami. W jego miejsce na lewej obronie pojawił się wtedy Dominik Piła. Gdy spojrzymy zaś na drugą połowę meczu z Podbeskidziem, to możemy śmiało stwierdzić, że 24-latek jest o niebo lepszym rozwiązaniem na lewą stronę defensywy od pierwszych minut niż Piła, który nie miał swojego dnia.
Druga szansa
Prognozy po miernej pierwszej części w wykonaniu Lechii nie były zbyt dobre. Najgroźniejszą sytuacją Biało-Zielonych była setka Camilo Meny w okolicach 40. minuty. Kolumbijczyk dobijał piłkę po interwencji Patryka Procka z odległości kilku metrów, lecz chybił. Wszystko zmieniło się po powrocie zawodników na boisko. Gdańszczanie stali się znacznie bardziej pewni z piłką, a także zaczęli radzić sobie z pressingiem bielszczan. Wyrównanie nastąpiło w 52. minucie. Iwan Żelizko uderzał bezpośrednio z rzutu wolnego i trafił do bramki. Gol ten był jeszcze większym zastrzykiem energii dla gości. Zaczęła się seria ataków na bramkę Podbeskidzia. Rifet Kapić, który znów wziął na siebie spory ciężar gry, pełnił kluczową rolę z przodu boiska.
Setka to mało powiedziane. WIELBŁĄD Camilo Meny.#TSPLGD 1⃣:0⃣
— Adam Kiedrowski (@adamkiedrowski_) March 10, 2024
https://twitter.com/_1liga_/status/1766811483088814101
– Ogromne gratulacje dla moich zawodników za to, że potrafiliśmy w przeciągu całego spotkania zdołaliśmy połamać ten pressing. Nie ustrzegliśmy się błędów i to jest kolejny materiał do analizy – powiedział po meczu trener Lechii, Szymon Grabowski.
Podbeskidzie, pomimo odmienionej Lechii, nie chciało odpuścić. Również mieło swoje okazje, które mogły dać mu prowadzenie. Jedną z nich była szansa Maksymiliana Sitka z 64. minuty. We własnym polu karnym piłkę stracił Andrei Chindris, a Sitek stanął przed sytuacją „sam na sam” z Bohdanem Sarnawskim. Jedynie szczęście uchroniło Lechię przez ponownym przymusem gonienia wyniku. Z biegiem czasu na murawie pojawili się Łukasz Zjawiński i Kacper Sezonienko. Dwójka ta co tydzień pojawia się na boisku poprzez wejście z ławki rezerwowych, chociaż niczym zbytnio się nie wyróżnia. Ba, nie wliczając zimowego obozu w Turcji, są oni jednymi ze słabszych ogniw w kadrze Lechii. Trzy minuty po zmianach, gola strzelił Sezonienko. Wywołało to niemałe poruszenie. 20-latek ostatni raz trafienie zaliczył 19 października 2022 roku.
Festiwal nieskuteczności w Bielsku-Białej.
Tym razem Maksymilian Sitek w roli głównej. #TSPLGD #1ligastylżycia pic.twitter.com/6g1lIRvOVC
— Maciej Skucha (@Maciej_Skucha) March 10, 2024
https://twitter.com/ErykLama/status/1766816651779961330
– Zmiana Kacpra Sezonienki miała inaczej wyglądać. Wpierw miał wejść Louis D’Arrigo, ale zrozumieliśmy, że nie byśmy nie mieli piłkarza młodzieżowego. Bardzo się cieszę, że Sezonienko zdobył bramkę – wyznał na pomeczowej konferencji Grabowski.
Po wyjściu na prowadzenie zadaniem było „dowiezienie” wyniku do końcowego gwizdka. W przypadku zdobycia trzech punktów, gdańszczanie awansowaliby na pozycję lidera po raz pierwszy w tym sezonie. Na szczególną pochwałę po drugiej połowie zasługuje też Iwan Żelizko. Ukraiński pomocnik nie zostawił Kapicia samego pod względem rozgrywania piłki. Można znów stwierdzić, że tworzą oni fantastyczną dwójkę w środku pola.
https://twitter.com/LechiaGdanskSA/status/1766820106305155570
Zmiana lidera
Od dłuższego czasu pierwsze miejsce na zapleczu Ekstraklasy okupowała Arka Gdynia. Lechia miała szansę przejąć miano lidera już na zakończenie rundy jesiennej. Plany Biało-Zielonych pokrzyżował wówczas Motor Lublin. Świetny początek wiosny w Gdańsku sprawił, że i tak strącili oni swoich rywali zza miedzy z fotelu lidera. Obie drużyny mają po tyle samo punktów i chociaż podopieczni Wojciecha Łobodzińskiego zwyciężyli w Derbach Trójmiasta, to tu i teraz liczy się bilans bramkowy. Mecze bezpośrednie między dwoma drużynami brane pod uwagę są dopiero po tym, gdy zmierzyły się one dwukrotnie w sezonie.
Mówiło się kilka tygodni temu, że gdańszczanie, aby w ogóle myśleć o awansie bezpośrednim, muszą wykorzystać w teorii łatwy początek rundy. Chyba lepiej tego zadania nie mogli wykonać. Przy ograniczonej liczbie kibiców, spowodowanej karą nałożoną przez Komisję Ligi, pokonali Wisłę Płock 3:1. Później udali się do Pruszkowa, skąd wywieźli trzy punkty, a mecz zakończył się wynikiem 2:0. Więcej widzów pojawiło się na domowym starciu z Resovią, które podopieczni Szymona Grabowskiego wygrali aż 4:0. Następnym przystankiem była Bielsko-Biała, z której nad morze wracają także z kompletem punktów. W najbliższy piątek Biało-Zieloni ugoszczą Zagłębie Sosnowiec, które zajmuje ostatnią pozycję w lidze. Jeżeli Lechia zdobędzie piętnaście oczek w pierwszych pięciu meczach, to możemy mówić o jednym z lepszych, o ile nie najlepszym początku rundy w Gdańsku od początku XXI wieku.
Jedyne wykształcenie, jakie posiada to ukończenie szkoły podstawowej z wyróżnieniem. Nie przeszkadza mu to w realizowaniu życiowego celu, jakim jest zostanie dziennikarzem. Bywa gadatliwy, nieco rzadziej śmieszny (ale i to czasem mu się uda). Regularnie uczęszcza na słynny gdański bursztynek, po czym stara się skleić kilka sensownych zdań o meczach miejscowej Lechii.

Musisz zobaczyć