Obserwuj nas

Rozgrywki

Moja droga na stadion – Lubię zapach murawy o poranku

Ryk krowy wyrwał mnie z osłupienia, a smród gnojówki oprzytomnił. Podciągnąłem szare dresowe spodnie ponad pępek, elegancko wsunąłem w nie koszulę z flaneli. Już czas – pomyślałem. Gdzieś nade mną samolot wyprodukowany w zakładach mistrza Yakovleva, smugą kondensacyjną łamał łagodne łuki columbusów. Pora ruszać.

Stadion mienił się w oddali, jak warstwa srebrzanki na zardzewiałym płocie sołtysa. Ryk kibiców niósł się daleko w ugory płosząc zające i złodziei prądu podpinających się do transformatora. Kolejka przed kasą wiła się niczym mój wuj Andrzej po wypiciu kwasu akumulatorowego. Tego dowcipu nie zapomni mi wuj do końca życia, czyli przez kilkanaście następnych minut. Chciałem splunąć, ale nerwy pozbawiły mnie wszystkiej śliny. Wydobył się ze mnie tylko potworny charkot przypominający odpalany silnik mojego Zetora. Aż się ptaki ze ścierniska spłoszyły. Stałem taki zmieszany, ludzie się gapili, kury brodziły w śmierdzącymi szczynami kałużach. Wysmarkałem się w rękę. Poczułem ulgę. Napięcie rosło. Kury poczuły zuchwałość i zaczęły dobierać się do moich sznurówek. Jedna z nich oberwała solidnego kopa. Rozbawiło mnie, gdy w trakcie lotu kuper kury wyprzedził jej głowę. Wylądowała z głośnym gdekiem wzniecając niewielki tuman kurzu. Wyglądała idiotycznie. Było coraz przyjemniej. Kupiłem bilet, pani w okienku uśmiechała się szeroko na tyle, że zacząłem się zastanawiać: „czy to diastemy czy pani brakuje kilku zębów”. Te zęby, które pozostały miały kolor ceglany. Były za to otoczone wieńcem wściekle czerwonych ust. Do biletu dostałem ulotki reklamowe. Zawsze je zabieram, przydają się jako papier toaletowy.

Przekroczyłem bramę, pan kasownik skasował mi bilet naddzierając go odrobinkę. Przecież widział jak go kupowałem, bez sensu. Wykonałem długi krok nad kolejną burą i śmierdzącą kałużą i już byłem na trybunie. Na murawie trwał jeszcze wybór wyjściowej 11 – tradycyjne „Kto dalej kopnie gra”. Murawa to określenie trochę na wyrost, ale i tak dobrze, że nikt w nocy nie zaorał boiska, bo jak kiedyś prezes naszego WKS pokłócił się przy wódzie z sołtysem, to w nocy ktoś zbronował nam stadion. Mamy w drużynie gwiazdę… Wołają na niego „Apacz”. Ma długie włosy i lubi stać bez koszulki pod dyskotekami. Wie na czym polega nowoczesna piłka. Ma wykupiony abonament na Eleven, a tam przecież same sławy dziennikarskie i Messiego z Ronaldo pokazują. Nasza taktyka na każdy mecz jest prosta. Gdziekolwiek byśmy piłki nie mieli, cały stadion, cała ławka rezerwowych drze mordy:

APACZOOOOOOWI!!!

A Apacz goluje. Goluje jak wściekły. Podobno oglądają go przedstawiciele aż z 3. ligi. On jednak powtarza, że zna swoją wartość i marzy mu się Hiszpania.

Nie pamiętam jakim wynikiem skończyło się spotkanie. Dla mnie najważniejsza jest atmosfera na trybunach, a nikt nie potrafi dopingować tak widowiskowo,, jak nasi wierni kibice, w tym ja! Od samego początku wywieraliśmy presję na kibicach przyjezdnych obrzucając ich obornikiem. Co prawda odpowiadali kulami z błota, ale szybko im się skończyła amunicja. W okolicy pierwszej połowy pirotechnika. Spaliliśmy wciągniętego na trybuny starego Tarpana. Szczęśliwie wiatr zwiał dym i śmierdzącą chmurę w stronę szkoły podstawowej, bo inaczej trzeba byłoby przerwać mecz. Pirotechnikę wykorzystała lokalna gastronomia oferując kijek i kawałek kiełbaski do własnoręcznego wysmażenia. Amatorów nie brakowało. Gdy Tarpan dogasał, sędzia zakończył pierwszą połowę. Prawdopodobnie nikt nie zwracał uwagi na mecz, gdyż dostrzegłem wśród piekących kiełbaski zawodników obydwu drużyn w strojach meczowych. Druga połowa rozpoczęła się chyba w momencie, gdy postanowiliśmy zrobić sobie w przyjezdnymi ustawkę. Walka była krótka, bo ich było 15, a nas 60. Dlatego też wprowadziliśmy zasadę, że każdy z nas nokautuje tylko jednego wroga i tylko jeden raz. Byłem niepocieszony, gdyż walczyłem w ostatniej naszej grupie, a trzykrotnie znokautowani nieprzyjaciele nie stawiali wysoko poprzeczki, tym bardziej, że do walki używałem rury wydechowej wyrwanej wraz z tłumikiem ze spalonego Tarpana. Odreagowałem przywalając na odlew w nieprzytomnych kibiców przyjezdnych. Ale tylko 3, no może 4 razy. Muszę zapamiętać, żeby nie jechać na spotkanie z nimi w rundzie rewanżowej.

Nie ma prawdziwego piłkarskiego święta bez oprawy. Napisaliśmy na zszytych prześcieradłach hasło „APACZOOOWI!” oraz „ZAJEBCIE IM”. To musiało zrobić wrażenie na tych przyjezdnych pipkach. Na końcu schlany w trupa Władek pokazał w kierunku nieprzyjaciół swojego członka.

Zaraz po tym sędzia zakończył spotkanie. Było tradycyjne „Chodźcie do nas”, „Daj koszulkę bo Ci przyjebe” – dostałem 3 koszulki. Pewnie znowu będzie klecha darł ryja na kazaniu żebym oddał. Piłka nożna to moja miłość, to moja największa namiętność, no prawie największa. Największą jest Eva Angelina, marzę, że kiedyś się z nią spotkam. O wyniku, jak zawsze, dowiem się z jutrzejszego Przeglądu Sportowego lub z Twittera, gdzie jestem zalogowany, a każdy myśli, że jestem lekarzem.

[vc_row][vc_column text_align=”center” width=”1/4″][TS_VCSC_Team_Mates_Standalone team_member=”4349″ custompost_name=”UGHR” style=”style2″ show_download=”false” show_contact=”false” show_opening=”false” show_skills=”false” icon_align=”center”][/vc_column][vc_column width=”1/2″][/vc_column][vc_column width=”1/4″][/vc_column][/vc_row][vc_row][vc_column][vc_column_text]

[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Rozgrywki