Obserwuj nas

Rozgrywki

Moja droga na stadion – Wojciech Dziedzic

[vc_row][vc_column][vc_column_text]

18.10.1995, Legia Warszawa – Blackburn Rovers, cała Warszawa tym żyła.

Bilety dawno wyprzedane i my trzej – piętnastoletni chłopcy, którzy postanowili iść na mecz. Niestety nie mieliśmy biletów, ale przecież „jakoś to będzie”. Już w autobusie na Trasie Łazienkowskiej czuć było, że zbliża się szczególne wydarzenie. Wszyscy w barwach klubowych, podekscytowani. I wtedy nagle ktoś ryknął: „Ceeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee”, a cały autobus mu odpowiedział: „CE, CEWUKA, CEWUKAES LEGIA”. I wtedy już wiedziałem, że tę drogę na stadion będę pokonywał częściej, pomimo że jeszcze nie znałem atmosfery meczowej. Dojechaliśmy, wysiadamy, schodzimy po schodach z Trasy Łazienkowskiej. Na dole widać, że ludzie ubrani w barwy klubowe ze wszystkich stron zmierzają w kierunku stadionu, jak mrówki do mrowiska. Nadal nie mamy biletów. Decydujemy się na Żyletę, jak pierwszy mecz to niech będzie od razu konkretnie.

Znajdujemy „Konia”, negocjujemy cenę (Ile to było, niestety nie pamiętam, ale chyba 35zł). Wszyscy trzej kupujemy bilety i dumni podchodzimy do bramek. Jeszcze chwila i będziemy na stadionie. Krótka kontrola i… rączki do tyłu i energiczne wyprowadzenie poza bramy stadionu przez ochronę. Bilety okazały się fałszywe. Skąd mogliśmy wiedzieć, przecież to nasz pierwszy mecz, wyglądały na oryginalne. „Konia” oczywiście już nie było. Co tu robić, przecież jesteśmy tak blisko. Postanawiamy znaleźć innego „Konia”, zbieramy wszystkie zaskórniaki, negocjujemy cenę, znaczy mówimy ile mamy (mamy mało) i że chcemy trzy bilety. Ostatecznie się zgadza, ale warunek jest taki, że podchodzi z nami do bramek i czeka aż wejdziemy. Tym razem się udaje, ten był uczciwy. Wchodzimy!

Dalej jest jak w transie. Mam déjà-vu, wydaje mi się, że już tu kiedyś byłem. Wchodzimy na Żyletę, miejsca są już tylko po prawej stronie, bliżej Torwaru. Cały stadion kolorowy, rozśpiewany, piękna sprawa. Wychodzą na boisko jedni i drudzy. W szeregach obrony Blackburn Rovers… Henning Berg. Wtedy jeszcze nie wiem, że wygra z Manchesterem United Ligę Mistrzów i że kiedyś będzie trenerem drużyny, która już na zawsze pozostanie w moim sercu. Meczu oglądam mało, bardziej jestem zafascynowany atmosferą i cała otoczką. I nagle cały stadion ryknął. Była 25. minuta i Podbrożny trafił do bramki gości. Tego niestety nie widziałem. Zaraz też się zorientowałem, że powtórki nie będzie. Teraz są telebimy, Internet, wtedy można było tylko liczyć na powtórkę bramek w Sporcie po Wiadomościach albo w Sportowej Niedzieli.

Z samego meczu wiele nie pamiętam. Bardziej niż wydarzenia boiskowe pochłonęły mnie te na trybunach. Nauczyłem się nawet kilku prostych przyśpiewek, które w drugiej połowie śpiewałem, jakby to był co najmniej mój dwudziesty mecz. Wiem, że wygraliśmy. Mój pierwszy mecz, a my pokonaliśmy mistrza Anglii, ojczyzny futbolu z Alanem Shearerem na czele! A Shearer to był naprawdę gość. Powrót po meczu w rozśpiewanym autobusie był ukoronowaniem tego pięknego jesiennego wieczoru i kolejnym argumentem do kolejnej wizyty na Łazienkowskiej 3.

Potem były mecze ligowe i w grudniu przy przeokropnym mrozie mecz ze Spartakiem Moskwa, w którego bramce stał nie kto inny jak Stanislav Cherchesov, obecny trener Legii. Było strasznie zimno, chyba -15oC, a my byliśmy na stadionie już dwie godziny przed meczem! Ale to już materiał na inną historię.

[/vc_column_text][heading title=”Dołącz do zabawy” sub_title=”Opisz nam swoje wspomnienia” style=”4″][vc_single_image image=”5376″ img_size=”full” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”][/vc_column][/vc_row]

Polska piłka oczami kibiców. Chcesz dołączyć? DM do @nopawel

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Rozgrywki