Pamiętam czasy studenckie. Było się młodym, pełnym werwy i wigoru chłopcem, a życie w akademiku oferowało wiele różnorakich okoliczności do zabawy i wygłupów. Gdy tylko można było sobie pozwolić, beztroska wylewała się z mojego pokoju strumieniem szerokim i wartkim. Możliwości finansowe, a przede wszystkim specyfika studiów, sprawiały, że imprezowało się nie tak często jakby się chciało, nie piło się alkoholi tak drogich na jakie się miało ochotę, a używki bardziej fikołkowe należały do wyjątków tak wielkich, że aż strach przytaczać co się wtedy działo. Studia rozpocząłem w wieku 19 lat, skończyłem mając 25.
Było się młodym, miało się siły i ochotę, czas też się znalazło, nie miało się pieniędzy…
***
Wstęp przygłupi, a dalej będzie jeszcze gorzej…
Gdybym został piłkarzem, moja kariera właśnie dobiegałaby końca. Grałbym właśnie w jakiejś fun-lidze bliskiego wschodu albo kosił ostatnie miliony dolarów w MLS. Najlepsze piłkarsko lata spędziłbym w jakimś top klubie zdobywając kolejne tytuły i wznosząc kolejne nagrody dla najlepszego piłkarza globu. Niestety nie każdemu byłoby dane osiągnąć najwyższy poziom. Sukces mały lub większy osiąga jedynie mniejszość i to o ile ma dość szczęścia i talentu by załapać się do jakiegoś ekstraklasowego klubu.
Adaś Miauczyński ustami Marka Kondrata mówi w „Dniu świra”: „Co za ponury absurd… Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem…”
W świecie szeroko rozumianego piłkarstwa paranoją jest, że to właśnie ci młodzi, idąc za Koterskim, w „kretynim wieku” nagle ni stąd, ni zowąd otrzymują paskudnie wielkie pieniądze za kopanie piłki. Młodzi, z sianem we łbie, niemający pojęcia o otaczającym świecie zaczynają zarabiać pięciocyfrowe stawki.
Wstęp do tego tekstu jest bezsprzecznie idiotyczny, ma jednak na celu w mglisty sposób nakreślić oczekiwania od życia zwykłego dwudziestolatka. Imprezy, płeć przeciwna, wygłupy, beztroska. Tak jak napisałem, statystyczny młodzian ma w tym czasie wszystko oprócz pieniędzy, co go wyraźnie ogranicza.
Młody adept sztuki kopania piłki nie ma tych ograniczeń. On ma wszystko. Nastawiony do życia konsumpcyjnie, przyzwyczajony do bycia rozpoznawanym popada w chorobę zwaną kolokwialnie „sodówką”. Kluby chuchają i dmuchają na takie talenciki, auta klubowe dają, załatwiają mieszkania, pracę dla rodziny, darmowe wizyty u stomatologa.
Zatka się takiemu chłopcu syfon w zlewie to albo klub wysyła pana złota rączkę w ramach pomocy hydraulicznemu inwalidzie, albo dzwoni taki młodzian do hydraulika, przedstawia się z imienia i nazwiska licząc, że hydraulik skojarzy i przyleci naprawić zlew PANU PIŁKARZOWI, a ten da mu w podziękowaniu autograf albo starą koszulkę. Piłkarze są rozpuszczeni jak dziadowskie bicze.
Młodzi mają siano we łbie, a w swoich decyzjach kierują się hedonistyczną potrzebą chwili. Czyż zatem dziwi nas, że XY kupuje sobie Porsche Panamerę, a YZ wylatuje na wczasy w ciepłe kraje i wrzuca zdjęcia z pięknymi paniami o wątpliwej reputacji? Nie powinno, gdyż nie wiem jak sam zachowywałbym się gdybym miał takie możliwości. A że teraz świat jest blisko jak nigdy, nieprawdopodobnie skrócił się dystans pomiędzy sportowcem a kibicem. Skrócił się także dystans pomiędzy sportowcem a celebrytą. Niezmiernie łatwo jest przekroczyć poziom żenady i stać się pośmiewiskiem internetu lub co gorsza popaść w problemy w klubie, lub (w oddali wyją syreny policyjne) z prawem.
Przeczytałem ostatnio, że człowiek porusza się schematem „mniejszego wstydu”. Są osoby, które są w stanie poświęcić zdrowie, życie, które są w stanie wybrać odrzucenie, nienawiść, samotność. Nie ma zaś ludzi, którzy mając alternatywę wybiorą wyjście bardziej wstydliwe.
Wstyd jest zjawiskiem tak stygmatyzującym, tak trudno zmywalnym jak tatuaż. Momentami obleka niczym larwa z obcego, pasażera Nostromo. Czasami mam wrażenie, że bycie popularnym, bogatym, znanym, odsuwa auto-poczucie wstydu poza zakres relacji interpersonalnych. Otóż jest zupełnie odwrotnie. Bycie widocznym, prowadzi do uwypuklania wad, niedociągnięć, wystawia na łatwy strzał.
Dlaczego młody piłkarz zarabiający 30 000 PLN/miesiąc publikuje zdjęcie z panienkami i wódą na stole? Odpowiedź jest prosta – to mu imponuje. Co mu z tego zostało? Wstyd! Czy on to rozumie? Prawdopodobnie nie. Czy to go tłumaczy? Nie.
Inny przykład: Piłkarz pokazuje do kamery dupę na imprezie. Co z tego ma? WSTYD. Jak to tłumaczy? „Jestem bezkompromisowy” – znowu wstyd. Możliwe, że buńczuczność lepiej się sprzedaje niż spolegliwość. Może dlatego, że jest tańsza…
To wszystko sprawia, że niezmiernie trudno, ale i wyjątkowo łatwo przychodzi mi zrozumienie skąd ta łatwość w kompromitowaniu się młodych bogatych gwiazdek sportu. Z jednej strony naprawdę dużo pieniędzy, naprawdę dużo czasu, naprawdę dużo możliwości. Z drugiej wewnętrzne poczucie wstydu. A może ci chłopcy tracą kontakt z bazą i odlatują w nieważkość, w świat bufonady, napęczniałego ego i notorycznego wtykania nosa do własnej dupy? Nie wiem. Szczęśliwie nie każdemu odwala, nie każdy staje się gnomem. Szczęśliwie do łask wraca bycie porządnym i normalnym. Tylko czy oznacza to, że chłopcy na orbicie są nieporządni i nienormalni? W żadnym razie. Po prostu mają inaczej rozłożone priorytety.
…a może się po prostu dobrze maskują…