Obserwuj nas

Rozgrywki

Kasper „HaHamalainen” znów dobija Lecha Poznań!

Jest coś w piłce nożnej magicznego, co sprawia, że ma przewagę nad innymi sportami. Te wszystkie smaczki, te mecze Dawida z Goliatem, niespodziewane zwroty akcji. Tak też było i wczoraj, kiedy Kasper Hamalainen strzelił drugi raz bramkę w ostatniej sekundzie meczu. Wyzywany na stadionie, w tramwajach i na podwórku na Jeżycach zawodnik drugi raz daje zwycięstwo Legii Warszawa w podobnych okolicznościach. Im większa nienawiść do zawodnika tym bardzie los gra na nosie zacietrzewionym kibicom. Piękno piłki nożnej.

Zacząłem jak w filmie „Nic śmiesznego” – od „śmierci” głównego bohatera, tak więc cofnijmy się do początku historii meczu. Emocje przed spotkaniem były wielkie. Kibice obu drużyn nie szczędzili sobie kuksańców.

Kasper Hamalainen

fot. Adam Piechowiak

Lech przystępował do spotkania już nie tak pewny jak na początku rundy wiosennej, kiedy jechał jak Pendolino po wszystkich przeciwnikach. Legia za to jakby nabierała rozpędu, niczym sympatyczny fotograf Kuba Grzeszkowski pędzący na Mazury. Trenerzy jakby zaprzeczyli tym trendom przy ustalaniu składu i taktyki. Bjelica wystawił skład ofensywny, zupełnie inny niż w Warszawie. Rezygnacja z duetu Tetteh – Trałka przemawiała do nas słowami – Lech będzie w tym meczu grał o 3 punkty. Magiera taktycznie ustawił drużynę tak jakby zadowalał go jeden punkt.

*

Pierwsze minuty potwierdzały moją tezę. Lech rzucił się do ataku, Majewski jak profesor rzucał piłki otwierające drogę do bramki. Te 15 minut to test dla defensywy Legii – zdała go na piątkę z plusem! Po kwadransie – kreowany przeze mnie na bohatera meczu – Vadis Odjija Ofoe wziął kierownicę w swoje ręce. Niesamowity z niego tur! Wydawałoby się, że to wymarłe zwierzę, ale w obliczu Belga na boisku widać je bardzo dobrze.

Kasper Hamalainen

fot. Adam Piechowiak

W drugim kwadransie piłkarze Lecha próbowali mu zabierać piłkę, doścignąć go, sfaulować – on jednak swoją siłą, upartością i inteligencją wychodził z tych pojedynków zwycięsko. Niestety brakowało wykończenia zarówno Vadisowi, jak i Kucharczykowi. Ostatni kwadrans pierwszej połowy to dwa stałe fragmenty gry. Pierwszy to piękny wyblok Lecha Poznań, który skutkował bardzo dobrą sytuacją strzelecką Gajosa. Tu brawa za obronę strzału należały się Arkowi Malarzowi, który bardzo solidnie pracuje na tytuł najlepszego bramkarza Ekstraklasy. Drugi stały fragment gry należał do Legii, pięknie do dośrodkowania wyszedł słaby w tym meczu Radović i tylko poprzeczka uratowała Lecha od straty gola.

*

35 minut drugiej połowy było niestrawne jak kiełbasa na Bułgarskiej, której smak czuję jeszcze dziś. Obie drużyny nie potrafiły wykreować dogodnej akcji, mnożyły się błędy techniczne zawodników. Trener Magiera, jakby zadowolony z wyniku, wpuścił w bój Jodłowca ściągając Kucharczyka, czyli nominalnego napastnika. Wszystko wskazywało na podział punktów.

Kasper Hamalainen

fot. Adam Piechowiak

Jednak końcówka meczu przebiła wszystkie filmy Oskarowe w 2017 roku. Pierwszy cios wyprowadził Lech Poznań. Stały fragment gry, główka Kędziory i stadion eksplodował z radości, a także jakby głośniejszej pogardliwej nienawiści do Legii. Dla mnie, kibica Legii, to było dziwne, ale ja nie o tym, bo ciekawsze rzeczy działy się na boisku.

Magiera wprowadził Hamalainena i nakazał frontalny atak na bramkę Kolejorza. Nie minęło 5 minut a z zamieszania po mocnym wyrzucie z autu skorzystał Dąbrowski i doprowadził do wyrównania. Sektor gości eksplodował, ławka rezerwowych Legii także. Ja w tym momencie uznałem to za dobry wynik zgodnie z maksymą: jeśli nie możesz wygrać meczu, to go przynajmniej zremisuj. Jednak w tym dniu scenariusz był inny, był diabelski.

Kasper Hamalainen

fot. Adam Piechowiak

Ostatnia akcja meczu. Adam Hlousek biegnący po lewej flance niczym Carl Lewis na Olimpiadzie w Seulu. Wrzutka i wyrastający jak spod ziemi Kasper Hamalainen, który dokłada głowę! Gol! SZOK! Przenikliwa cisza na sektorach gospodarzy, Fin nie okazujący emocji i chwila, w której stadion przejmują kibice Legii Warszawa. Na końcu jeszcze przeszywający serca kibiców Kolejorza gwizdek sędziego oznaczający koniec spotkania.

Legia wygrywa 2:1 z Lechem!  – Strzelcem gola mógł zostać każdy, ale nie ten „Judasz” – słyszę od kibica obok. – Dlaczego akurat on?! – słyszę od drugiego. Sam nie mówię nic, mam, co oczywiste, banana na twarzy. Obok mnie nie ma Fergusona, który by podsumował to jednym zdaniem „Football, bloody hell!”

To było epickie spotkanie! Dziękuję Legio za to, że nie poddałaś się! Dziękuję Ekstraklaso za takie mecze! Chcę więcej!

7 komentarzy

7 Comments

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Rozgrywki