Obserwuj nas

Rozgrywki

Historia pewnej nocy. W roli głównej „Wieszczu” | Pogrzebane w trupach cz. 1

Sobota wieczór. Akcja dzieje się w małym osiedlowym pubie na warszawskim Żoliborzu. Niżej podpisany kończy właśnie na zapleczu wspomnianego przybytku remanent i – podobnie jak sprzątająca na sali kelnerka – nie może doczekać się wyjścia z pracy…

Ponieważ na początku XXI wieku (a właśnie wówczas miało miejsce to niecodzienne spotkanie) nie podchodziłem zbyt profesjonalnie do obowiązków piłkarskich i sędziowskich, przebierałem nogami, by jak najszybciej zakończyć rozliczenie dnia pubu restauracyjnego i udać się na balety. Niezależnie od tego czy następnego dnia czekał mnie trening lub mecz. Nadmienić należy, że byłem wówczas kopaczem barwnej drużyny Victoria Zerzeń i jednocześnie sędzią w V lidze. Rachując pośpiesznie utarg, mierząc i ważąc butelki z alkoholem (właściciel nie bez kozery miał przydomek aptekarz) nieustannie zerkałem na wskazówki zegara odliczające czas do zakończenia pracy. Jeszcze bardziej niecierpliwiła się kelnerka, której przyspieszone ruchy mopem sugerowały, że chęć opuszczenia lokalu jest równie wielka jak długi zaciągnięte przez Edwarda Gierka.

Nagle otwierają się drzwi i do pubu wkracza głośna grupka podchmielonych jegomości. Odgłosy fruwającego niczym skrzydła helikoptera kija od mopa ustąpiły rubasznym śmiechom i seksistowskim pogwizdywaniom rozanielonych panów na widok młodziutkiej kelnerki.

– Dzień dobry wieczór kochaniutka! – odezwał się jeden z nich a głos wydał mi się dość dobrze znany.

– Czy piweczko pani naleje strudzonym wędrowcom?

– Niestety już zamknięte. Zapraszamy jutro – odburknęła zła na cały świat kelnerka Ewelina.

– Ależ panienko przecież jest napisane, że pub jest otwarty do ostatniego gościa – nie dawał za wygraną wodzirej grupy, którego głos, a właściwie chęć jego identyfikacji sprawiła, że delikatnie wysunąłem głowę zza wahadłowych drzwi od zaplecza i zobaczyłem… Tomasza Wieszczyckiego.

– Szef zmienił zasady – twardo walczyła Ewelina o prawo do wyjścia do domu.

– Tylko, że nie zmienił jeszcze informacji na drzwiach – szybko skłamała.

– Ale my właśnie wygraliśmy ważny mecz w eliminacjach do Ligi Mistrzów! Jesteśmy piłkarzami Mistrza Polski! Przyjechaliśmy aż z Płocka, gdzie ten mecz był rozgrywany! Proszę zawołać kierownika! – zakrzyknął Wieszczu.

Wówczas skończyła się moja rola niewidocznego obserwatora. Jako że kilka tygodni wcześniej w obliczu odejścia menedżerki do klubu Go-Go właściciel pubu mianował mnie – młodego barmana menedżerem lokalu. Zatem nie było wyjścia i trzeba było się ujawnić. Musiałem jednocześnie naprędce przygotować strategię negocjacyjną. Nabrałem powietrza, ułożyłem ręce a’la dwa telewizory pod pachami i energicznie pchnąłem drzwi od zaplecza wkraczając na salę.

– Koledzy „Gubczyka” są moimi kolegami – zagaiłem, a właściwie zakrzyknąłem nawiązując do faktu, iż od przedszkola poprzez szkołę podstawową aż po grę w juniorach Legii i Agrykoli znałem się z ówczesnym rezerwowym bramkarzem Polonii Warszawa Robertem Gubcem.

– Przyjacielu kochany! – zaśpiewał Wieszczu obejmując mnie czule, a następnie całując w czoło. Nim się spostrzegłem, siedziałem przy stole z piłkarzami Mistrza Polski, a Tomasz Wieszczycki formalnie przejął obowiązki menedżera lokalu, ordynując stanowczo kelnerce polecenia w formie kolejnych alkoholowych zamówień. Skonsternowana Ewelina z piorunami w oczach, jednakże pokornie z uwagi na służbową podległość mojej skromnej osobie, wykonywała polecenia nowego kierownika sali, w którego z gracją wcielił się reprezentant Polski.

*

Nocne Polaków rozmowy trwały w najlepsze. Humory dopisywały prawie wszystkim, pomijając przysypiającą przy barze kelnerkę, której nastrój z wiadomych względów nie mógł być zbliżony do naszego. Z wesołej ekipy tylko jeden biesiadnik odczuwał dyskomfort. Otóż Arkadiusz Bąk doznał w tamtym meczu kontuzji, a właściwie jak doprecyzował inny współbiesiadnik cyt.: „napierdalała go noga, bo kontuzje to może mieć Ronaldo lub Rivaldo!” 🙂 W związku z urazem, chcąc uśmierzyć ból jako jedyny nie pił piwa tylko… whisky z dużą ilością lodu, a szklanka miała podwójne zastosowanie. Popijał z niej, a następnie chłodził obolałą nogę.

Nowy kierownik sali Wieszczycki Tomasz komentując zachowanie kolegi zaapelował do „Bączka”, by zachował ostrożność i opowiedział historię, której bohaterem był kiedyś Roman Kosecki. „Kosa” kilka lat wcześniej w nocy po meczu reprezentacji Polski tak chłodził sobie obolałą nogę lodowym okładem, podczas tradycyjnej jak na tamte czasy pomeczowej popijawy, że usnął z lodem na nodze i rano zdiagnozowano mu ostre odmrożenie.

Wspominkom i anegdotom nie było końca. Co jakiś czas rzucany był jakiś kawał. Zapamiętałem jeden i choć dziś to już żart z brodą, to jednak zacytuję, bo śmieszy (przynajmniej mnie) do dziś. Cyt.: Leci dwóch pedałów samolotem (wersja parlamentarna – homoseksualistów 🙂 ). Jeden namawia drugiego do seksu. Ten drugi się opiera twierdząc, że może ktoś zobaczy i że nie wypada. Ten pierwszy argumentuje, że przecież wszyscy śpią, że to 18 godzina lotu i na potwierdzenie swojej tezy przeprowadza test. Wstaje z fotela i pyta :

– Przepraszam, czy ma ktoś może długopis ?

Cisza. Powtórzył pytanie i znów cisza.

-No widzisz. Wszyscy śpią.

Dokonali tego, co mieli dokonać i zapadli w drzemkę. Po jakimś czasie z kokpitu pilotów wychodzi stewardesa i widzi w pierwszym rzędzie starszego pana, który jest kompletnie zarzygany.

– Proszę pana! – podniosła z pretensją głos stewardesa.

– Nie mógł pan zapukać i poprosić o torebkę? – dodała.

– Tak. Tak. Zapukać. Poprosić o torebkę – wydukał staruszek. – Jeden jak prosił o długopis… to go wydymali! – zakończył 🙂

Poza kelnerką wszyscy płakali ze śmiechu.

Około 3 w nocy lub około 3 nad ranem rozmowa zeszła nie wiedzieć czemu na osobę Bartosza Karwana i rozgorzał spór okraszony zakładem o to, w którym roku urodził się piłkarz. Jedni obstawiali 75’, drudzy 76’. Tomas Zvirgzdauskas podjął się karkołomnego zadania wyjaśnienia tej zagadki. W tym celu obdzwonił pół ligi polskiej i reprezentacji. Po niemalże godzinie niepowodzeń i szczerym zdziwieniu, że ludzie o trzeciej w nocy śpią, wreszcie jedno z połączeń zostało odebrane. Człowiekiem rozstrzygającym wątpliwości okazał się „Żewłak”. Do dziś nie wiem który z braci. Lata lecą i pamięć już nie ta 🙂

*

Z kronikarskiego obowiązku należy sporządzić listę obecności. Obok wspomnianych w tekście „Bączka”, „Żwirka” i „Wieszcza”, który tak jak na boisku również w lokalu gastronomicznym grał „na kierownicy”, przy stole siedzieli także: Tomasz Kiełbowicz, który strasznie oszukiwał w piciu (gdyby mógł, wylałby zawartość kufla do kwiatka) oraz Maciej Bykowski.

Niżej podpisany, który biesiadował z wyżej wymienionymi, nie spodziewał się wówczas, że za parę lat spotka się z nimi na boiskach Ekstraklasy, a później niektórzy z nich zagrają w organizowanych cyklicznie przez autora tego tekstu imprezach charytatywnych „Gramy dla Hani”.

To był naprawdę miły wieczór. Tylko kelnerki żal… 😉

Marcin Wróbel

 

 


Autor to były sędzia piłkarski na najwyższym szczeblu krajowych rozgrywek. Jest założycielem Fundacji MOC, która skupia się na pomocy osobom pokrzywdzonym przez los oraz najuboższym. Wraz ze swoją fundacją, Marcin organizuje wiele imprez kulturalnych i sportowych, na których promowany jest zdrowy tryb życia, wychowanie w sporcie oraz altruizm i działalność charytatywna. 

Polska piłka oczami kibiców. Chcesz dołączyć? DM do @nopawel

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Rozgrywki