
W ostatnich dniach bardzo gorącym tematem jest przyszłość Krzysztofa Mączyńskiego. Kontrakt zawodnika z Wisłą Kraków obowiązuje jeszcze przez rok, co oznacza że już najbliższej zimy może parafować umowę z dowolnym klubem. Letnie okienko transferowe to jedyna możliwość, aby Biała Gwiazda zarobiła na swoim wychowanku. Nieoficjalnie kwota, jaka zadowoli klub z Reymonta to 0,5 miliona euro.
Pikanterii dodaje fakt, że do walki o Wiślaka włączyła się warszawska Legia, czyli odwieczny rywal Białej Gwiazdy. Nie ma chyba takiego sympatyka Białej Gwiazdy, który przejście wychowanka do „Wojskowych” przyjąłby ze spokojem. I jest to normalne.
***
Cała sytuacja rozpoczęła się w lutym, kiedy Krzysztof Mączyński był gościem programu Liga+Extra i na pytanie, czy przeszedłby do Legii Warszawa stanowczo odpowiedział, że nie. Prowadzący dopytywał, czy nawet mając szansę gry w Champions League, na co „Mąka” ponownie zaprzeczył. Sytuacja była więc jasna dla wszystkich kibiców Wisły, aż do momentu kiedy do Krakowa wpłynęły oferty ze stolicy.
Zarząd Wisły Kraków stanął na wysokości zadania proponując nowy kontrakt zawodnikowi, dzięki któremu stałbym się najlepiej zarabiającym zawodnikiem w drużynie. Pewnie nie są to tak kolosalne pieniądze, jakie może otrzymać w Warszawie, ale oba kluby są na innym etapie, więc jest to oczywiste. Zawodnik odrzucił tę ofertę, co oznacza że nie jest zainteresowany pozostaniem pod Wawelem.
Zawód piłkarza jest specyficzny, bowiem nie można go wykonywać przez całe życie. Tak więc jasne jest to, że każdy chce zarabiać jak najwięcej. Nie tyczy się to tylko piłkarzy, ale każdego, przeciętnego Kowalskiego także. Prawda jest taka, że Krzysztof Mączyński jest czołowym zawodnikiem Wisły, do tego reprezentantem kraju, który w kadrze Adama Nawałki ma pewną pozycję. Nie dziwi mnie to, że mając 30 lat na karku chce iść do lepszego klubu, podpisać być może ostatni wielki kontrakt w swojej karierze. Warto dodać, że gdyby nie zeszłoroczne zamieszanie z Jakubem Meresińskim to „Mąki” pod Wawelem by już nie było. Po udanych mistrzostwach Europy kilka zagranicznych klubów wyrażało duże zainteresowanie zakontraktowaniem go. Przeszkodą było to, że nie miał kto parafować dokumentów…
Historia zatoczyła koło?
Mówi się, że wychowanek w swoim klubie ma najgorzej. Cofnijmy się o parę lat, kiedy to w Wiśle rządy były zupełnie inne, a swoich zawodników nie traktowało się do końca poważnie, najczęściej wypożyczając ich, a później nie przedłużając kontraktów. Tak było w przypadku Mączyńskiego, który zerwał więzadła krzyżowe i nie dostał żadnej pomocy z klubu. Później nadeszła druga ciężka chwila po powrocie z wypożyczenia z ŁKS-u Łódź, kiedy to Robert Maaskant oświadczył pomocnikowi, że nie ma czego szukać przy Reymonta 22. Teraz sytuacja się nieco zmienia. Wisła za wszelką cenę chce mieć u siebie pomocnika, z kolei piłka znajduje się po jego stronie, bowiem na brak ofert narzekać nie powinien.
Nie zmienia to jednak faktu, że złożona wcześniej w programie deklaracja powinna być wiążąca. Przecież wypowiedział ją sam zawodnik. Mógł powiedzieć „pomidor” i sytuacja byłaby dużo klarowniejsza. W tej chwili, gdyby doszło do transferu do Legii, wyjdzie na człowieka niepoważnego, który tak naprawdę nie wie co mówi.
Krzysztof Mączyński wychował się w Krakowie, jest chłopakiem z krakowskiego osiedla, tak więc zdaje sobie sprawę jaki panuje tutaj klimat. Dobrze wie jak traktowana jest Legia Warszawa, co więcej transfer do niej. Pewnie byłby to awans sportowy, ale czy aż tak duży? Czy wart utraty szacunku tej rzeszy kibiców z Reymonta 22? Z drugiej strony „z niewolnika nie ma pracownika”. Dlatego uważam, że najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji byłby transfer zagraniczny. Mam nadzieje, że do niego dojdzie, zawodnik otrzyma zarobki na wysokim poziomie, a krakowski klub na nim zarobi. Wszyscy będą zadowoleni.
***
Internet zalała fala hejtu, wiadro pomyj zostało już wylane na zawodnika, a zagraniczni gracze są porównywani do wychowanków, którzy dadzą się pokroić za klub. Śmieszy mnie to i mam nadzieję, że niektórzy zejdą na ziemię. Wszystko jest ładnie dopóki drużyna wygrywa, a zawodnik X prezentuje się nieźle. Schody zaczną się wtedy, gdy przyjdzie kilka porażek, a ten sam zawodnik X nie będzie już tym, który da się pociąć za Wisłę, tylko zwykłym najemnikiem. Boli mnie to, że wychowanka Wisły można na równi stawiać z pierwszym lepszym obcokrajowcem, który pod Wawelem jest pół roku, do tego nie zna języka, a podchodząc po meczu pod sektor C nie wie co ma śpiewać z kibicami.
