Obserwuj nas

Ekstraklasa

Kolejny powiew nadziei w Gdańsku po triumfie nad Piastem Gliwice

Każdy dzień, każda minuta, każda sekunda przybliża nas do finału i zakończenia następnej edycji PKO Ekstraklasy. Chociaż ostatnia seria gier staje się coraz mniej odległa, to nadal wiele kwestii w ligowej tabeli pozostaje nierozwiązanych. Wszak są wśród nas drużyny, które wypisały się z rywalizacji zarówno o mistrzostwo, jak i o utrzymanie, jednak w wielu miejscach nastroje mogą ulec diametralnej zmianie. Polepszyły się one niewątpliwie w Gdańsku, gdzie miejscowa Lechia w trzydziestej kolejce pokonała gliwicki Piast przed własną publicznością. Umożliwiło to Biało-Zielonym powrót na bezpieczną lokatę, a także wykreowanie sobie minimalnej przewagi nad resztą rywali walczących o pozostanie w elicie. 

Ważna wygrana z Piastem

W obliczu narastającej presji i wkroczenia w decydującą fazę sezonu, Lechia zaczyna traktować każde spotkanie jako arcyważne. Prezentowana w ostatnim czasie postawa oraz samo fantastyczne rozpoczęcie rundy wiosennej pozwala gdańszczanom wciąż myśleć realnie o pozostaniu w Ekstraklasie na kolejny rok. Następna okazja do zainkasowania punktów nadarzyła się w kolejce zamykającej kwiecień. Kilkusetkilometrową drogę nad morze przebył niemal pewny utrzymania Piast Gliwice. Z pewnością zatem samo spotkanie miało znacznie większą wagę dla podopiecznych Johna Carvera, niż Aleksandara Vukovicia. Dało się następujący wniosek wysnuć również bez znajomości tabeli, gdyż do otwarcia wyniku doszło już w ósmej minucie za sprawą Tomasa Bobcka.

Worek z bramkami w późniejszym czasie jedynie się poszerzał. Pod koniec pierwszej części meczu Bohdan Wjunnyk pokonał Frantiska Placha dwukrotnie, lecz tylko jedno trafienie zostało uznane za prawidłowe. Przy pierwszym z nich na pozycji spalonej znalazł się Camilo Mena, ale pięć minut później ukraińskiemu snajperowi w powiększeniu swojego strzeleckiego dorobku już nic nie przeszkodziło. Nie było tajemnicą, że napastnik gdańszczan jest skłonny do zwyciężenia w bezpośredniej walce o futbolówkę z przeciwnikiem. Najpierw Wjunnyka nie zdołał powstrzymać Czerwiński, a po chwili rywalizację przegrał także Miguel Munoz.

– Czuję dużą pewność siebie w sobie i całej drużynie. Dzisiaj mogliśmy zdobyć cztery bramki, a w pewnym momencie było 2:1. Jak nie strzelasz, to czasami tak jest. W szatni nie patrzymy w tabelę. Wolimy skupić się na swoim zadaniu – oznajmił po meczu cytowany przez portal Lechia.net Bohdan Wjunnyk.

Nie mogło się jednak obyć bez tymczasowej nerwówki. Ta nastąpiła w momencie, gdy kontakt nawiązał Piast. Mimo że na bramkę główkował Tomas Huk, to oficjalnie uznano, iż piłkę do własnej siatki wpakował Szymon Weirauch. W szeregi Lechii wdarł się drobny rozgardiasz, który – szczęśliwie dla Biało-Zielonych – nie przyniósł żadnych negatywnych skutków. Marzenia gliwiczan na wywiezienie z Gdańska punktów rozwiał Anton Carenko na kilka chwil przed upływem regulaminowego czasu gry. Mnóstwo przestrzeni na własnej połowie pozostawiono Maksymowi Chłaniowi, zaś w szesnastce Placha sporo miejsca od rywali otrzymał sam Carenko.

***

Kończąc więc wątek pojedynku Lechii z Piastem, można oddać podopiecznym Carvera, że słusznie powiększyli swój punktowy dorobek o trzy oczka. Znów pozytywnie układała się współpraca pomiędzy dwoma napastnikami. Co więcej, nareszcie pochwalić można Maksyma Chłania, który przez większość czasu spędzonego na boiskach Ekstraklasy jest cieniem samego siebie sprzed roku. Skrzydłowy rodem z Ukrainy zakończył spotkanie z asystą na koncie, a dodatkowo odegrał bardzo ważną rolę przy trzeciej bramce Biało-Zielonych.

Forma w kratkę

Runda wiosenna dla fanatyków z Gdańska bywa chwilami okrutna. Zaczynamy od remisu i dwóch wygranych, aby później przejść przez serię czterech porażek z rzędu. Nie bez powodu używa się zwrotu „kwiecień plecień”. Jedni korzystają z niego nawiązując do pogody, zaś inni mogą użyć go opowiadając o rezultatach Lechii. Po wyżej wspomnianej fali przegranych spotkań następuje niespodziewane zwycięstwo z Jagiellonią. Morale więc szybują w górę, aby pogorszyć się tydzień później w Łodzi. Co dalej? W dwadzieścia minut odwracamy wynik meczu ze Stalą Mielec z 0:2 na 3:2. Na Łazienkowskiej prezentujemy się z dobrej strony, ale musimy uznać wyższość Legii, dwukrotnie tracąc gola w doliczonym czasie. Miesiąc kończymy triumfując nad Piastem. Widzicie zatem, że tworzy się nieustannie zataczające swoją historię koło.

– Nie patrzę na to, co było. Dzisiaj mamy trzecie domowe zwycięstwo z rzędu i chcemy kontynuować dobrą grę u siebie. To cieszy. Musimy też znaleźć receptę, aby zdobyć kilka punktów też na wyjeździe – mówił na konferencji po meczu z Piastem Gliwice szkoleniowiec Lechii, John Carver.

Cieszy i zadowala punktowanie przed własną publicznością, ale martwi zupełne przeciwieństwo tego na wyjazdach. Nie od dzisiaj wiadomo, że wsparcie trybun zawsze napędza zawodników, jednak gdzieś musi leżeć problem, gdy dysproporcja jest na tak duża. Dobrym przykładem jest Pogoń Szczecin z rundy jesiennej tegorocznych rozgrywek. W starciach domowych bowiem nieustannie zgarniali pełną pulę, aczkolwiek na innych stadionach oglądaliśmy kompletnie inny zespół. Po przerwie zimowej sytuacja uległa poprawie, a Portowcy zaczęli punktować w obu przypadkach.

Niektórzy użyliby stwierdzenia, że przed Lechią cztery finały. Ja powiem, że zostały cztery spotkania, z czego dwa wyjazdowe. Najpierw wycieczka do Krakowa, a później do Szczecina. Do Gdańska natomiast przyjadą: Korona Kielce i GKS Katowice. Przełamanie się poza domem będzie trudnym zadaniem, lecz nie niemożliwym do zrealizowania.

Szansa od innych

„Los chce ze mną grać w pokera, raz mi daje, raz zabiera” – śpiewa Zenek Martyniuk w utworze „Przekorny Los”. Na wstępie zaznaczę, że na co dzień nie słucham disco polo, jednak istnieją numery, które Polak poznaje przy własnych narodzinach. Wracając, zacytowane słowa mogą wybrzmieć w przypadku Lechii. Precyzyjniej ujmując, w przypadku szans na wydostanie się ze strefy spadkowej. Najważniejszą rolę odgrywają własne wyniki, lecz pomocna dłoń ze strony innych drużyn otaczających gdańszczan w tabeli także może mieć znaczenie. Ostatnimi czasy przy okazji każdej kolejki w repertuarze przeciętnego Lechisty poza starciem ukochanego klubu widnieją również mecze: Puszczy, Śląska, Stali czy Zagłębia. Są to bowiem zespoły, których rezultaty mogą mieć spory wpływ na sytuację Biało-Zielonych.

W ubiegły piątek doświadczyliśmy jednego z najbardziej szalonych widowisk ostatnich lat na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w kraju. Z początku nie zanosiło się na to, aby spokojne, chłodne popołudnie w Niepołomicach przeistoczyło się w absolutną huśtawkę emocji. Tak na szybko – Puszcza do przerwy przegrywała 1:2, w kilka minut odwróciła wynik na 4:2, a ostatecznie poległa 4:5. Dodatkowa szczypta pikanterii w postaci dwóch czerwonych kartek i voilà, podano do stołu. A wspominałem, że cztery gole strzelił Efthymios Koulouris? I że bramka na wagę zwycięstwa padła w doliczonym czasie drugiej połowy? Jeśli nie, to już mówię.

Jak to się ma do Lechii Gdańsk? Tak, że aktualnie różnica między gdańszczanami a niepołomiczanami wynosi trzy punkty. Zaś gdyby nie Pogoń, wynosiłaby okrągłe zero, a Biało-Zieloni nadal plasowaliby się w strefie spadkowej. Ładnie nam się na moment zjednoczyło Pomorze.

Cztery mecze do końca – ile punktów potrzeba?

Niedawno Piotr Klimek podzielił się na portalu X obliczeniami, według których Lechia ma nieco ponad 50% szans na utrzymanie, jeżeli zakończy rozgrywki z 34 punktami na koncie. Do niemal gwarancji gry w przyszłym sezonie w Ekstraklasie należałoby mieć na koniec 38 oczek. Pozostają jeszcze kwestie licencyjne, choć słyszymy w ostatnim czasie, że Lechia zachowuje w tej kwestii pozytywne nastawienie. Gdybyśmy założyli scenariusz, w którym podopieczni Johna Carvera wygrywają dwa z czterech spotkań, to pozostanie w elicie wydaje się być realnym zakończeniem całej historii.

Historii, o której już teraz można napisać książkę, jednak nadal brakuje najważniejszego – zakończenia.

Jedyne wykształcenie jakie posiada, to ukończenie szkoły podstawowej z wyróżnieniem. Swoją przyszłość wiąże jednak z dziennikarstwem sportowym. Pierwsze kroki postawił w 2023 roku na łamach WE, gdzie udziela się po dziś dzień. Bywa gadatliwy, czasem zabawny. Regularnie pojawia się na słynnym gdańskim bursztynku, po czym stara się skleić kilka sensownych zdań o meczach miejscowej Lechii.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Advertisement

Musisz zobaczyć

Zobacz więcej Ekstraklasa