Legia Warszawa wygrała u siebie z AEK-iem Larnaka 2:1, jednak to nie wystarczyło. Po porażce 2:5 w dwumeczu Legioniści kończą przygodę w eliminacjach do Ligi Europy UEFA. „Honorowe” bramki zdobyli Jean-Pierre Nsame i Mileta Rajović.
Dwadzieścia tysięcy gardeł
Czy Legia przystępowała do dwumeczu z AEK-iem Larnaka w roli faworyta? Jak najbardziej tak. Czy problemy pojawiły się już na Cyprze, gdzie Legioniści przegrali 1:4? A i owszem. Czy wypełniony po brzegi stadion przy Łazienkowskiej w stu procentach wierzył w odrobienie niekorzystnego rezultatu? Bezapelacyjnie. Doping na słynnej “Żylecie” zaczął się jeszcze przed meczem. Skromna delegacja kibiców gości nie zdołała nawet w ułamku procenta dorównać niepokornym warszawiakom. Każdy zawodnik, który w tym dniu nie miał na swojej piersi symbolicznej “eLki”, czuł na plecach wagę nie tylko wielce istotnego boju, ale też oddech i głos ponad dwudziestu tysięcy gardeł. Nawiązując do słynnych słów związanych z Realem Madryt, “dziewięćdziesiąt minut na Łazienkowskiej to naprawdę dużo czasu.”
Trzeba było zaryzykować
Trener Edi Iordanescu na wojnę z AEK-iem posłał wyjątkowo ofensywnie złożoną jedenastkę. Zaledwie trzech środkowych obrońców, środek pola złożony z Rafała Augustyniaka i dwóch skrzydłowych – Ryoyi Morishity i Vahana Biczachczjana. Na bokach wiatr robić mieli Ruben Vinagre i Paweł Wszołek, a w polu karnym miejsca szukali sobie Jean-Pierre Nsame i Mileta Rajović. Tak samo jak na papierze, tak ofensywnie było na boisku. Legia napierała na rywali już od pierwszych chwil spotkania, a w 11. minucie worek z bramkami otworzył Nsame. Paweł Wszołek ruszył skrzydłem, wychodząc za linię obrony i wystawił piłkę na tacy, a Kameruńczyk tym razem się nie pomylił. „Tym razem”, bo kilka chwil wcześniej w stuprocentowej sytuacji trafił obok bramki.
W 15. minucie Biczachczjan posłał mierzoną wrzutkę w szesnastkę cypryjczyków, a tam pojedynek główkowy wygrał Rajović, który w pierwszej odsłonie tego dwumeczu głową trafił do własnej siatki. Legioniści, wpierw szukając miejsca na skrzydłach, bez przerwy bili piłki w stronę wysokich napastników. Po jednym z dograń Vinagra w niesamowicie dogodnej sytuacji znalazł się Rajovic, który miał przed sobą jedynie Zlatana Alomerovicia. Uderzył z pierwszej piłki i wbił ją… w trybuny. Wydaje się, że był to punkt zwrotny tego meczu – od tej chwili wszystko zaczęło się sypać. Zaczęło się od jednej z nielicznych akcji ofensywnych gości, po której bramkę zdobył Karol Angielski. Jak jednak wykazała analiza VAR, były napastnik Radomiaka pomógł sobie w przyjęciu piłki ręką, a Legia wznowiła grę z rzutu wolnego. Cypryjczycy poczuli, że wciąż mogą zagrozić rywalom i nabrali wiatru w żagle, co dobitnie pokazali po przerwie.
Ospała Legia – także zmiennicy. Zabrakło kreatora?
Drugą część spotkania rozpoczęli wysoko naciskając na gospodarzy, nie dając dojść im do głosu. Do głosu doszedł za to Dorde Ivanovic, który oddał strzał sprzed pola karnego. Po nim piłka odbiła się jeszcze od Jana Ziółkowskiego i wpadła do siatki bezradnego w tej sytuacji Tobiasza. Mecz zdecydowanie wymknął się Legii spod kontroli. Ciągłe ataki z pierwszej połowy zamieniły się w rozpaczliwe bieganie za piłką, a kiedy AEK zdjął nogę z gazu i zamurował się we własnym polu karnym, trzeba było szukać okazji właśnie w nim.
Od 73. minuty Cypryjczycy grali w dziesiątkę po drugiej żółtej kartce Jeremiego Gnaliego. Legioniści jednak nie byli w stanie wykorzystać przewagi. Na boisku pojawili się Migouel Alfarela, Wojciech Urbański i Petar Stojanovic. Tuż przed 80. minutą do boju posłani zostali Arkadiusz Reca i Ilja Szkurin, lecz wkład każdego z nich w walkę o awans nie był wystarczający. Żaden z nich nie dogrywał na tyle dokładnie, żeby dało się wbić piłkę do bramki Alomerovicia. Żaden z nich nie wszedł w buty nieobecnych Juergena Elitima, Bartosza Kapustki czy Clauda Goncalvesa, którzy jednym zwodem i kreatywnym dograniem zawsze są w stanie zrobić różnicę pod polem karnym.
Co z liderami?
Liderzy szatni także nie pomogli drużynie. Artur Jędrzejczyk w 15. sekundzie obejrzał żółtą kartkę. Za to w drugiej połowie jego krossy częściej niż pod nogami kolegów, kończyły swój lot za linią boczną. Paweł Wszołek od 60. minuty wyglądał tak, jakby nie mógł złapać tlenu w płuca. Ociążały jeździec bez głowy, uporczywie pozostawiony na wahadle do ostatniego gwizdka. Nie pomogła nawet liczba doświadczonych zawodników wpuszczanych z ławki rezerwowych. Druga połowa na Łazienkowskiej wyglądała tak, jak na Cyprze. Legia prezentowała się jak drużyna ze środka tabeli, przyjeżdżająca do wielkiego potentata.
Wojskowi wypadli z walki o Ligę Europy i pozostał im jeden dwumecz boju o Ligę Konferencji. Za tydzień warszawiacy zmierzą się ze szkockim Hibernian FC, które wyeliminowało Partizan Belgrad.