Zawsze na wyjeździe!
„(…)1989 rok, Kijów. Piękna ukraińska jesień. Czterech urodzonych morderców, uzbrojonych po zęby, a ja sam, jeden, z moim wiernym kałachem.(…)”
Tak, #mojaDrogaNaStadion to jak jakiś film. Nikt nigdy nie miał na wpływu na to, że jestem Legionistą.
Właściwie każdy mecz Legii to było to dla mnie spotkanie wyjazdowe. Urodziłem się i mieszkałem przez ponad 20 lat w małym przygranicznym miasteczku, gdzie od zawsze najpopularniejsza była inna wojskowa drużyna, ta z Wrocławia.
Swój pierwszy mecz pamiętam dość dobrze. 28 lutego 1999 roku, mecz w Lubinie, 100 km starym Polonezem z kolegą i jego rodzicami. Z tego co pamiętam, to w końcówce meczu setkę sam na sam zmarnował Cezary Kucharski.
Jednak sama historia mojej miłości do Legii zaczęła się przy pamiętnym meczu z Panathinaikosem w Warszawie w 1996 roku. To najdalej, jak sięgam pamięcią w moje wspomnienia związane z Legią. Nigdy też nikt z moich bliskich nie miał jakiegoś większego wpływu na ukierunkowanie mnie, jeżeli chodzi o wybór barw. Jakby nie patrzeć, można śmiało stwierdzić, że byłem kibicem sukcesu, a presja otoczenia w szkole podstawowej wtedy była dość spora, bo już rok później, co drugi na boisku szkolnym był Markiem Citko. Legionistą na dobre i na złe zostałem 18 czerwca 1997 roku, żadnemu z nas tej daty i tego meczu nie trzeba przypominać.
Po wspomnianym już meczu w Lubinie, jeszcze w tym samym roku wypadł pogrzeb w rodzinie. Szczęście w nieszczęściu – dla mnie – w dniu pochówku był mecz. Zamiast zostać na stypie, udało się przekonać dziadka, żeby 15-letniego gówniarza, który pierwszy raz w życiu był Warszawie, puścił samego ze Żwirki i Wigury na Łazienkowską 3. Początek sezonu 99/00 to mecz z Łódzkim KS-em, wynik 0:0 i po raz kolejny nic nadzwyczajnego na boisku, ale wtedy i to nie miało większego znaczenia. Dla mnie liczyła się jedna rzecz – atmosfera Łazienkowskiej 3.
Kolejnym z tych meczów, które ciężko jest zapomnieć, to wyjazd na eliminacje LM z Barceloną. W podróż do Warszawy wybraliśmy się w 8 osób. Jakiś dziwny zbieg okoliczności na tamtym wyjeździe zakończył się dla mnie odpaleniem podczas meczu pierwszej racy. Po raz kolejny wynik miał jakieś marginalne znaczenie i pokonanie wtedy tych 500 km, czy teraz 2 tysięcy, to dla mnie ekscytacja atmosferą.
Nigdy mojej miłości do Legii nie zaszczepił mi ojciec, dziadek, brat czy wujek, czy nawet kumple z osiedla. Byłem samozwańcem i chyba dzięki temu nie zmuszę nigdy swojego syna, żeby kibicował drużynie, tylko dlatego, że ja jej kibicuję. Jednak wiem dobrze, że mimo swoich zaledwie 4 lat, jest na dobrej drodze, żeby tak jak dla wielu z nas – znakiem rozpoznawczym była „eLka” zrobiona z palców prawej dłoni.
[heading title=”Dołącz do zabawy” sub_title=”Opisz nam swoje wspomnienia” style=”4″][vc_single_image image=”5376″ img_size=”full” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”]