Obserwuj nas

Rozgrywki

Być kontuzjowanym jak Vrdoljak

[vc_row][vc_column][vc_column_text]

18 kwietnia 2016 – z okładki Przeglądu Sportowego wieje grozą. Ivica Vrdoljak został postawiony przed wyborem – dalsza zawodowa gra w piłkę czy ryzyko kalectwa. Na jednej szalce wszystko co kochasz – całe dotychczasowe życie, a na drugiej twoje zdrowie. Minęło raptem trzy miesiące odkąd Vrdoljak opuścił obóz, na którym przebywał z pierwszym zespołem Legii. Co się potem wydarzyło i jakie słowa zostały wypowiedziane przez kolejne tygodnie wiedzą wszyscy. Wzajemne pretensje, oskarżenia, mnóstwo niepotrzebnych złych emocji. Każdy w tej sprawie zapomniał, że mowa jest może i srebrem, ale milczenie pozostaje złotem.  Nie bez winy pozostajemy także my – kibice. Zbyt łatwo przychodzi nam wypowiadanie kategorycznych osądów.

Kontuzje są naturalną koleją rzeczy w karierze zawodowego sportowca. Bardziej zasadne wydaje się być pytanie „kiedy?” niż „czy?”.  Piłka nożna jest dyscypliną wybitnie kontaktową, gdzie o najróżniejsze urazy nie trudno.  Zdarzają się te drobne, ale też takie, które powodują, że widzowie na stadionach i przed telewizorami zastygają w ciszy. W powszechnej świadomości utrwaliły się drastyczne obrazki ze starcia Marcina Wasilewskiego z Axelem Witselem. Niemniej poważne urazy wydarzają się w niemal całkowitej ciszy – urazy na treningach, kontuzje zmęczeniowe czy te przewlekłe. Często do piłkarzy przykleja się łatkę permanentnie kontuzjowanych. Czym to jest powodowane? Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie – u jednego będzie to specyfika anatomiczna, u drugiego błędy popełnione w wieku juniorskim.

Moim nauczycielem wychowania fizycznego w liceum był Dariusz Augustyniak – wielokrotny medalista mistrzostw Polski w rugby z Budowlanymi Lublin, reprezentant Polski. Pomimo uprawiania sportu najbardziej kontaktowego ze wszystkich uniknął, przez całą swoją karierę poważniejszych urazów, co zawdzięcza temu – co sam podkreśla – że jako młody chłopak trenował gimnastykę sportową. Pozwoliło mu to na harmonijny rozwój organizmu. Może dziś presja wyniku, już w drużynach juniorskich, powoduje, że zapominamy, iż w pewnym wieku sport ma być przede wszystkim samodoskonaleniem i sposobem na  rozwój, a dopiero na końcu rywalizacją o wygraną.

W kibicowskich dyskusjach często głowy rozpala argument o powszechnym przepłacaniu sportowców, a w szczególności, że zarobki są niewspółmierne do poziomu. Zastanawiam się tylko, ilu z Was drodzy czytelnicy wzięło pod uwagę to, jak „kariera” bywa krótka i jak często ulotna? Pomyśleliście może, ile wyrzeczeń kosztuje wejście na sam szczyt?

Każdy chciałby żyć szczęśliwie i najlepiej długo. Długo – w tym wypadku może być nie tylko błogosławieństwem. Każdy z Was zakłada aktywność zawodową na długie lata, myśli ile to odłoży na upragnioną emeryturę. Piłkarz to zawód dość specyficzny. Zawodowo da się grać pewnie dwadzieścia lat – nie więcej, a często znacznie mniej. Wchodzisz do szatni pierwszego zespołu w wieku około siedemnastu lat, jak jesteś dobry – w wieku osiemnastu lat dostajesz pierwsze sensowne pieniądze.  Teoretycznie przed tobą kilkanaście lat grania. Praktyka jest jednak znacznie brutalniejsza. Los na twojej drodze może postawić wszystko – nogę kolegi z drużyny, Jakuba Tosika, który bezmyślnym faulem pozrywa więzadła w twoim kolanie… Przez pierwszy tydzień załamanie, negowanie skali kontuzji, później żmudna rehabilitacja i codzienna walka o powrót na boisko. W wielu przypadkach zawodnik wraca do gry, często po powrocie nie jest już tym samym piłkarzem, niekiedy na boisko nie wraca już nigdy. Los taki spotykał wielu polskich piłkarzy – Marek Citko, Tomasz Dawidowski, Konrad Gołoś, Marek Saganowski, Sebastian Madera. W przypadku wielu zawodników błędne lub nieprecyzyjne diagnozy łamały kariery równie skutecznie co urazy. Pamiętamy jak przedłużało się leczenie Sebastiana Szałachowskiego czy Rafała Wolskiego. Kto wie, czy w przypadku Vrdoljaka największym winnym nie był trener, który wystawiał przez pół roku zawodnika nie w pełni sprawnego i grającego na środkach przeciwbólowych?

Zwykło się ładnie mówić, że istnieje coś takiego jak ryzyko uprawiania sportu. Nawet polski system prawny zakłada istnienie kontratypu, czyli okoliczności wyłączającej bezprawność czynu w wyniku zaistnienia pewnych okoliczności. Okolicznością tą ma być właśnie wspominanie ryzyko.  Akceptuję ryzyko odniesienia kontuzji w sportowej walce, gdzie zdarzenie jest elementem gry. Nie powinno być jednak tolerancji dla boiskowych bandytów, którzy z rozmysłem faulują mając w głębokim poważaniu zdrowie rywala. Obrusza mnie tolerowanie takiego rozumienia walki, jakie na boisku pokazują Tetteh czy przywołany wcześniej Tosik. Dla takich zachowań jak faul Anthony’ego Kaya na Michale Żyro, z nogą na wysokości kolana, nie powinno być miejsca. Ale to już zupełnie inna opowieść…

Nam kibicom pozostaje zachować większą powściągliwość w ocenianiu piłkarzy.

 

 

[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row][vc_row][vc_column text_align=”center” width=”1/4″][TS_VCSC_Team_Mates_Standalone team_member=”4521″ custompost_name=”Łukasz Kawiak” style=”style2″ show_download=”false” show_contact=”false” show_opening=”false” show_skills=”false” icon_align=”center”][/vc_column][vc_column width=”1/2″][/vc_column][vc_column width=”1/4″][/vc_column][/vc_row]

Kibic Legii Warszawa oraz Realu Madryt. Przeciwnik wszelkich ekstremistów, wróg agresji w życiu publicznym. Prywatnie ojciec dzieciom i mąż żonie. Wielbiciel gitarowej muzyki i kolei.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Rozgrywki