
[vc_row][vc_column][vc_column_text]Zastanawialiście się kiedyś, ile szczegółów jest w stanie zapamiętać mózg sześciolatka?
To ja wam powiem…
Sobota, 20 maj 1989 r.
Budzi mnie wrzask Mamy, która idąc rano do łazienki nadepnęła w przedpokoju na trzy ludziki z klocków Lego. Bawiłem się nimi dzień wcześniej bawiłem się w „mecz” do późnej nocy. Zabawa prosta jak budowa cepa. Pudełko po herbacie z wyciętą ścianką – żeby wyglądało jak bramka, jeden ludzik w bramce no i 2 w polu, którzy się kiwali. Rozgrywki odbywały się w przedpokoju dlatego, że tam leżał dywanik w zielonym kolorze który wyglądał jak boisko!
Nie lubiłem soboty, nie lubiłem niedzieli, nie lubiłem wszystkich dni, w których na stadionie, który widziałem z okna swojej kuchni, odbywał się jakiś mecz. Co z tego że grają, skoro i tak Ojciec zabierze tam tylko starszego brata, a ja będę siedział w kuchennym oknie i patrzył w stronę stadionu, jak piłka leci z jednej na druga stronę, i nasłuchiwał czy ludzie drą się po zdobytym golu.
[/vc_column_text][vc_single_image image=”5970″ img_size=”full” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”][vc_column_text]
Wtem, czuję że coś się święci. Ojciec wchodzi do naszego pokoju i mówi: ubierać się, jeden z drugim! Myślę sobie – nie to niemożliwe, pewnie z bratem idą na mecz, a ja z babcią na działkę, truskawki zbierać. Ale nie, to był ten dzień. Ojciec postanowił zabrać mnie na mecz!
Od naszej bramy, do Stadionu Śląska przy Oporowskiej dzieliły nas tylko ogródki działkowe. Spacerkiem jakieś 8 minut. Wychodzimy z bramy i idziemy, Ojciec z Bratem wyluzowany, ja podniecony jak przy paleniu pierwszej pojary, którą dziadek zostawił w popielniczce i nie dogasił. Idąc ulicą w stronę stadionu, czuję, że to będzie coś wyjątkowego. Wokół nas maszerują setki ludzi w szalikach i nerwowo dyskutują.
Wcześniej w takich tłumach ulicami spacerowałem tylko podczas procesji Bożego Ciała. Ale czułem, że to coś innego, bo zewsząd dookoła słychać było bardzo wiele przekleństw. Co drugie słowo leciała kurwa, co trzecie chuj, a co czwarte skurwiel.
Zbliżamy się do stadionu, Ojciec podchodzi do kasy i kupuje bilety. Bilety na zwykłej kartce papieru, z jakąś pieczątką. Podchodzimy do bramki, przy niej 2 typów, a w przejściu jakiś dziwny kołowrotek, składający się z 4 bolców. Ojciec z bratem prezentują bilety, przechodzą dumnie przez bramkę, a kołowrotek zatacza koło i na analogowym liczniku zmienia się cyferka. Do dzisiaj nie wiem czemu, ale mi kazano przejść pod kołowrotkiem. Dziwne, bo Ojciec na bank kupił 3 bilety, a jednak ja przechodziłem pod spodem…
Stało się! Znalazłem się po drugiej stronie i dumny, jak chyba nigdy wcześniej w swoim krótkim przecież życiu, ruszyłem w stronę trybuny. Po drodze jednak jeszcze jedna przerwa. Ojciec zatrzymuje się przy budce z białym brudnym parasolem i kupuje mi i bratu po oranżadzie w worku, do której trzeba było wbić słomkę, a sobie słonecznik. Taki czarny malutki, w opakowaniu z papieru.
Po chwili słyszę że na trybunie, w stronę której idziemy, podnosi się ogromna wrzawa. Najpierw brawa, po chwili krzyczą WKS! Pytam się – Tato co się dzieje? Ojciec się uśmiecha i mówi: Za chwilę zobaczysz…
Dochodzimy do schodów, tłum krzyczy głośniej, albo po prostu to my jesteśmy coraz bliżej tego rozentuzjazmowanego tłumu. Idę schodami i jestem tak rozemocjonowany, że ściskam tę oranżadę tak mocno, jak podłokietnik w fotelu u dentysty. Został jeszcze jeden schodek, pokonuje go i jest -Stadion Śląska Wrocław wypełniony kibicami. Widok dla mnie od pierwszego spojrzenia piękniejszy niż najlepsze wesołe miasteczka, na które Mama zabierała nas, gdy byliśmy grzeczni, czyli prawie nigdy 🙂
Niesamowite uczucie, patrzę się przed siebie i aż ciężko mi oderwać wzrok od kolejnych szczegółów, na których chwilowo zawiesiłem oko. A przecież do zobaczenia było jeszcze tak wiele. Poczułem się, jakbym wszedł do szafy z Narnią. Coś, co widziałem całe życie z kuchennego okna, nabrało innego wymiaru, bo pierwszy raz w życiu tam wszedłem, zobaczyłem, poczułem to. Byłem tak zszokowany tym co widziałem, że na dobrą sprawę zapomniałem, że przyszliśmy tam na mecz. Przecież wiedziałem co to mecz, bawiłem się w niego codziennie na podłodze w przedpokoju. Ale w tamtej chwili to zupełnie przestało się liczyć!
Rozglądałem się bez przerwy i kodowałem w głowie szczegóły miejsca, do którego już wtedy wiedziałem, że będę wracał co 2 tygodnie! To była miłość od pierwszego spojrzenia. Tak, Stadion przy Oporowskiej jest moją pierwszą miłością. Pokochałem go takim, jakim był. A był po prostu nędzny. Połamane ławki po zadymach z meczów z innymi klubami, piaskowa bieżnia wokół boiska, płot z drutem kolczastym i najlepsze: Zegar boiskowy, tak prymitywny, ale legendarny. Czarny i brudny, a wynik i minuty wyświetlane były nie z żarówek, a z kierunkowskazów od Poloneza. Piękny był!
[/vc_column_text][vc_single_image image=”5975″ img_size=”full” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”][vc_column_text]
No dobra, bo w końcu przyszedłem tu na wydarzenie sportowe, mecz piłkarskiej Ekstraklasy Śląsk Wrocław – GKS Jastrzębie.
Jeśli chodzi o aspekt sportowy mojego pierwszego razu na stadionie, to przyznaję, że zszedł on na dalszy plan. Pamiętam mniej niż emocje związane z poznaniem samego stadionu i atmosfery na nim panującej. Mecz rozpoczął się od gola dla gości, to jeszcze pamiętam. Po chwili Śląsk wyrównał (po golu Prusika), a w 7. minucie gościu z loczkami i z numerem 7. na zielonej koszulce oddał tak mocny strzał do bramki gości, aż miałem wrażenie, iż śmieszne wsporniki trzymające siatkę w bramce połamią się i wylecą ze stadionu na ulicę Grabiszyńską.
[/vc_column_text][vc_single_image image=”5971″ img_size=”full” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”][vc_column_text]
Domyślacie się kto to był? Pewnie tak, a jeśli nie, to ja wam nie powiem 🙂 W każdym razie człowiek ten, dla mnie był, jest i będzie największym idolem z najmłodszych lat, który reprezentował mój ukochany klub! Mecz zakończył się pogromem jastrzębian 6-1 i była to wisienka na torcie w tym dniu, który spokojnie mogę określić jednym z najważniejszych w moim życiu.
[/vc_column_text][vc_single_image image=”5972″ img_size=”full” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”][vc_column_text]
Miałem 6 lat, a pamiętam więcej szczegółów niż podczas pierwszej „przygody” z kobietą 🙂 W ułamku sekundy pokochałem Oporowską, pokochałem Śląsk Wrocław i tak tkwię w tym uczuciu blisko 30 lat. Na dobre i na złe!
Hej Śląsk!
[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]
[vc_single_image image=”5376″ img_size=”full” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”]
Polska piłka oczami kibiców. Chcesz dołączyć? DM do @nopawel

Musisz zobaczyć