Powoli opada kurz po burzy wywołanej nie do końca fortunnym zachowaniem trenera Legii, Stanisława Czerczesowa. Zaraz po całym zdarzeniu miałem zamiar o tym napisać, ale powstrzymałem się po to, by popatrzeć na sprawę z boku, z lekkim dystansem, podczas gdy dziennikarze prześcigali się w natychmiastowych osądach.
Samo zachowanie Pana Stanisława nie wzbudziło we mnie jakiegoś oburzenia, bo moim zdaniem było spowodowane postawieniem przez dziennikarza błędnej tezy, opartej na błędnych wyliczeniach. Pytanie pokazało, że niektórzy nie patrzą wstecz dalej niż dwa tygodnie, co Czerczesow – w perspektywie tego co zrobił z drużyną – mógł uznać za niesprawiedliwe. Zachował się jak zachował, świadczy to o nim samym.
„Bariera” językowa
Przy okazji tego zdarzenia wypłynęła na powierzchnię oliwa. Oliwa zmieszana z żółcią i jadem pewnej grupy dziennikarzy. Ci erudyci i poligloci, poza nazwaniem trenera m.in. „bucem” i „burakiem”, wytknęli brak znajomości języka polskiego. To mnie rozbawiło najbardziej, bo czy słyszeliśmy takie roszczenia wobec Bakero, Berga, Bossa czy innych zagranicznych trenerów? Czy słyszeliśmy głosy o konieczności nauki polskiego przez trenerów mówiących po angielsku, hiszpańsku czy portugalsku? Ja osobiście nie, przynajmniej nie z taką zaciekłością, choć czytam dużo artykułów i wywiadów, nawet tych autorów, których niekoniecznie darzę sympatią. Ale rosyjski to nie hiszpański, portugalski czy angielski, nie jest to język „piłkarski”, którym władają uczesani dziennikarze.
Ktoś nie poszedł zgodnie z ich konwencją, ktoś nie poszedł z nimi na cichy – jakże popularny – układ, w którym nie mają być zbyt dociekliwi, w zamian za słodką pogadankę o niczym.
Czerczesow jest „jakiś”, jest zdefiniowany z jasno określonym celem, do którego dąży. Nie traktuje braci dziennikarskiej tak, jakby oni sami tego oczekiwali – dlatego im się to nie podoba. Dziwne, że cały ten rwetes powstał po wywiadzie prowadzonym przez dziennikarza po rosyjsku, więc skoro sam dziennikarz wyszedł z taką inicjatywą to w czym problem? Skoro wymagają od jednego, to czemu nie opiszą innych konferencji prowadzonych po angielsku czy hiszpańsku? Wymagajmy od wszystkich równo.
Wydawałoby się, że nasi dziennikarze sportowi to tacy rycerze na białych koniach, pojadą do Niemiec, do Hiszpanii, przywiozą kolorowe zdjęcia, na których pięknie się uśmiechają. Tu poklepią po plecach młodego zawodnika, tam pomogą mentalnie wygrzebać się komuś z dołka. Tak. Wydawałoby się. Jeden z dziennikarzy-biznesmenów jest zapraszany i sam zaprasza do programów. Wszak serwis, który prowadzi jest tylko dla zagranicznej, acz polskojęzycznej części fanów sportu, ale nie przeszkadza mu to w promowaniu swojej osoby w granicach kraju (pewnie na tak postawioną tezę kazałby mi pocałować się w dupę). Proceder reklamowania nielegalnej w Polsce bukmacherki jest dość popularny wśród tego towarzystwa wzajemnej adoracji. Co ciekawe, nikomu z tej braci na białych rumakach to nie przeszkadza, nie przeszkadza im hipokryzja i brak konsekwencji ich kolegów, do których dołącza prezes jednego z największych związków sportowych w kraju. Ten sam prezes na sygnały o nieuczciwym dysponowaniu biletami na jedno z największych wydarzeń sportowych w kraju, reaguje hasłem o uśmiechu i luzie.
Pojawia się tylko jedno pytanie. Gdzie w tym wszystkim jest kibic?
1 Comment