
[vc_row][vc_column][vc_column_text]Pierwszą ligę w tym sezonie przerośli, awans do Ekstraklasy zapewnili sobie na 4 kolejki przed końcem rozgrywek. Chcieli wrócić zdecydowanie wcześniej, ale ciągle coś nie grało. Konflikty, spory, złe decyzje, zamieszania kadrowe. To już za nimi. Witamy Arkę w Ekstraklasie. Na co ich stać? Przekonamy się już niedługo.
To miał być moment. Chwila. Jednosezonowa banicja, która miała dokonać oczyszczenia. Coś jak wyjście w czasie imprezy, by uzupełnić zapas wódki. „Halo, zaraz wracam!” Los bywa jednak okrutny i rozłąka Arki Gdynia z Ekstraklasą trwałą pięć długich lat. Ile pięć lat znaczy w futbolu wiedzą chyba wszyscy. To jak wieczność. Arka wsiąkała w szarą rzeczywistość pierwszej ligi i zamiast toczyć boje na największych polskich arenach, musiała zadowolić się wyjazdami do Niepołomic, Rybników czy innych Stróż. A piłkarska elita oddalała się w coraz szybszym tempie.
Na pewno niejeden kibic piłkarski w Polsce pamięta jeszcze w jakich okolicznościach żegnała się z Ekstraklasą Arka. Gdyński klub trawiony był przez liczne konflikty na linii kibice-zarząd, które skutkowały różnorakimi bojkotami (m.in. ostatni mecz sezonu na własnym boisku z Legią Warszawa, podczas którego kibice, w iście afrykańskim stylu, „dopingowali” swoją drużynę rykiem wuwuzeli), bajeczne – jak na polskie warunki – kontrakty dla piłkarzy o wątpliwej renomie, ogromne ilości obcokrajowców, którzy nie potrafili znaleźć między sobą wspólnego języka, a także nieumiejętne zarządzaniem klubem, który popadł w finansowe tarapaty. Idealnym zwieńczeniem całego zamieszania były sceny, które rozegrały się po jednym z ostatnich meczów, kiedy śp. Andrzej Czyżniewski – ówczesny dyrektor sportowy klubu – wdał się w utarczkę słowną (i tylko szybka reakcja służb porządkowych zapobiegła szarpaninie) z kibicami Arki. Krótko mówiąc – kolorowo nie było, a czasami wręcz zabawnie.
Pierwsze lata po spadku wyglądały podobnie. Zmieniający się włodarze klubu zrzucali winę za kondycję finansową Arki na poprzedników, zasłaniając się nagromadzonymi przez nich długami. Klub, który miał walczyć o awans już w pierwszym sezonie po spadku, upadał coraz niżej. Każde okienko transferowe przypominało casting do „Mam talent”, a liczba zawodników, którzy przewijali się przez klub była zatrważająca. Sam niejednokrotnie łapałem się na tym (pewnie nie tylko ja), że nie potrafiłem wymienić z nazwiska wszystkich znajdujących się na murawie zawodników żółto-niebieskich. Zaniedbywano również utalentowaną gdyńską młodzież, która co roku walczyła o Mistrzostwo Polski Juniorów.
W czerwcu 2012 roku za sterami Arki zasiadł młody charyzmatyczny Wojciech Pertkiewicz i od pierwszego dnia w klubie wziął się ostro do pracy. Nowy prezes, emocjonalnie związany z tym miejscem, chciał stworzyć klub, który miał służyć kibicom, a nie na odwrót. Klub, który miał przestać być tylko maszynką do robienia pieniędzy. To nie miała być korporacja. To miał być zdrowy organizm, w którym kibice, zarząd i piłkarze żyją w symbiozie. Klub, którego celem nie był wyłącznie awans do elity, ale stworzenie społeczności, która może na siebie liczyć, która utożsamia się z żółto-niebieskimi barwami. Stworzenie atmosfery prawdziwego piłkarskiego święta, które na trybuny przyciągać będzie rzesze wiernych kibiców. Czy się udało? Myślę, że tak. I to z nadwyżką.
Początkowo plan Pertkiewicza, stworzony między innymi z Michałem Globiszem oraz pozostałymi członkami zarządu, zakładał trzyletni plan działania, który miał zaowocować awansem do Ekstraklasy. Plan trzyletni, który został zrealizowany… w dwa lata. Na ławce trenerskiej zasiadł doskonale znany gdyńskiej publiczności Grzegorz Niciński. Nowy trener odważnie zaczął stawiać na młodzież, dzięki czemu w kadrze zespołu coraz częściej pojawiali się zawodnicy związani z klubem nie tylko kontraktem. Trener, choć nie był pierwszym wyborem prezesa, otrzymał ogromny kredyt zaufania, którym nie zachwiały nawet słabe wyniki na początku jego pracy w klubie. Niciński odpłacił się za ogromne zaufanie zarządu, bo jeśli wchodzić do Ekstraklasy, to tylko w takim stylu. Arka jest aktualnie niepokonana od siedemnastu spotkań z rzędu, a awans do najwyższej klasy rozgrywkowej zapewniła sobie na kilka spotkań przed zakończeniem sezonu. Na trybunach pojawia się coraz więcej kibiców, którym jest o wiele łatwiej utożsamiać się z klubem, gdy w szeregach momentami występuje nawet pięciu wychowanków (Formella i Szwoch to również „produkty” gdyńskiej akademii piłkarskiej), a większość składu to ludzie, którzy związani z Arką są silnymi więzami. Ruch kibicowski nagle odżył. Na trybunach bite są kolejne rekordy frekwencji, a na mieście nie sposób nie zauważyć haseł i plakatów zachęcających do wspierania drużyny w dniu meczu. Kibice w końcu czują, że odgrywają w tym projekcie jedną z głównych ról, a to dodatkowo ich nakręca.
„Arka to My wszyscy. Arka to piłkarze, kibice, sponsorzy, zarząd, sztab szkoleniowy. Arka to wszystkie grupy społeczne Gdyni, niezależnie od wykonywanej profesji, wieku czy płci.” To dwa zdania, które idealnie oddają idee gdyńskiego projektu. Przeczytać je można w nowopowstałym miesięczniku gdyńskiego klubu „Świat na żółto i na niebiesko”. Kolejnym dobrym znaku, który udowadnia, że klub na zdrowych i równych zasadach może istnieć również w Polsce. Z dala od nieuczciwych prezesów czy przereklamowanego piłkarskiego szrotu z najdalszych zakątków świata, bez przepłacania i wyrzucania pieniędzy w błoto. Choć to dopiero początek drogi, jaką przebyć ma klub z Trójmiasta, już teraz śmiało można powiedzieć, że w Gdyni odrobiono pracę domową.
[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row][vc_row][vc_column text_align=”center” width=”1/3″][TS_VCSC_Team_Mates_Standalone team_member=”7176″ custompost_name=”Konrad Pieczko” style=”style2″ show_download=”false” show_contact=”false” show_opening=”false” show_skills=”false” icon_align=”center” el_file1=””][/vc_column][vc_column width=”1/2″][/vc_column][/vc_row][vc_row][vc_column][vc_column_text]
[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]
