Niedziela 15:30, Arena Lublin, pogoda taka, że Piotr Ćwielong co najwyżej skryłby się w cieniu ławki rezerwowych. W takich to okolicznościach na Arenie Lublin przyszło się mierzyć drużynom Górnika Łęczna i Cracovii. Cracovia przyjechała do Lublina zmazać z siebie odium porażki, jakiej doznała przed tygodniem w Niecieczy, zaś celem „Górników” było zdobycie premierowych punktów w sezonie.
„Pasy” do meczu przystąpiły bez Bartosza Kapustki, którego nie było nawet w osiemnastce meczowej, gdyż w tym czasie przebywał w Anglii, gdzie finalizuje sprawy związane z kontraktem z mistrzem Anglii Leicester. Górnik przed meczem z krakowianami wzmocnił się byłym zawodnikiem Lecha Poznań, Vojo Ubiparipem. Serb mecz rozpoczął na ławce rezerwowych. Z powodu kontuzji Łukasza Mierzejewskiego i absencji za czerwoną kartkę sprzed tygodnia Pawła Sasina, na prawej obronie zagrał ponownie Łukasz Bogusławski. W pierwszej jedenastce Cracovii największym zaskoczeniem była nieobecność Mateusza Cetnarskiego.
Na minuty przed meczem stadion w Lublinie ponownie raził w oczy smutną pustką trybun. Jest to efekt protestu kibiców Górnika, którzy nie godzą się na rozgrywanie spotkań na lubelskim stadionie.
Pierwsze minuty to pewne przedefiniowanie pozycji i ról w lidze grających drużyn. Faworyzowane „Pasy” grały jakby schowane, ukryte za dwiema liniami, bez pomysłu, zaangażowania i woli zwycięstwa. Gwoli ścisłości, pierwsza okazja krakowian to 25 minuta, dośrodkowanie z rzutu wolnego i groźny strzał, który ledwo minął bramkę Prusaka. Z kolei Górnik od początku meczu nadawał ton boiskowym wydarzeniom. Łęcznianie raz po raz przedostawali się pod pole karne Cracovii i tam usiłowali rozgrywać swoje akcje. Wysoko grający Leandro i Bogusławski powodowali, że równie wysoko grała cała drużyna zielono – czarnych. Gdy mnie ktoś zapyta za tydzień o pierwszą połowę meczu, będę pamiętał co najwyżej Bonina, który ma niesamowitą zdolność urywania się obrońcom. Pokazał to choćby z Deleu, któremu w jednej z akcji nie pozostało nic innego, niż oglądanie pleców zawodnika z Łęcznej. Poza tym, w pierwszej połowie Górnik nie za bardzo mógł, choć chciał, zaś Cracovia niekoniecznie chciała. O taki mecz jakich wiele, mecz o puchar lata, mecz bez historii, mecz nad którym zapłakało niebo.
Druga połowa, ledwo się rozpoczęła, musiała zostać przerwana z powodu ulewy, jaka rozpętała się nad stadionem. Przemoczeni byli kibice, piłkarze, a nawet dziennikarze na trybunie prasowej. Po wznowieniu gry nic już nie było takie samo. Nasiąknięte wodą boisko było powodem wielu zabawnych i groźnych sytuacji, gdyż po murawie w równym stopniu ślizgała się piłka, co zawodnicy. Jedną z takich sytuacji groźnie wyglądającą kontuzją przypłacił Damian Dąbrowski. Bardzo brutalnie wjechał w niego Łukasz Tymiński. Nawet śliska murawa nie usprawiedliwia tak celowego wejścia, to zwykły stadionowy bandytyzm! Sam obraz gry nie ulegał zmianie i Cracovia nadal była apatyczna i bezwolna, zaś łęcznianie nie mieli środków, by słabość „Pasów” wykorzystać. W osiemdziesiątej minucie w świetnej okazji znalazł się Danielewicz, którego strzał utknął wśród nóg obrońców Cracovii.
Końcowe fragmenty meczu na wodzie to nadal przewaga „Górników”. Z przewagi tej jednak nie wynikało większe zagrożenie dla bramki Sandomierskiego.
Mecz zakończył się podziałem punktów i w ostatecznym rozrachunku jeden punkt musi cieszyć trenera Zielińskiego i jego zawodników. W Lublinie po raz kolejny pozostał niedosyt.
Wypowiedzi trenerów:
Andrzej Rybarski:
Po dwóch porażkach remis, to jest powód do radości, cieszę się z przełamania i zdobycia punktu. Cieszę się z gry na zero z tyłu. Po meczach przegranych to na pewno cieszy. Oddaliśmy 10 strzałów, z tego 4 celne, Cracovia zero strzałów celnych. To cieszy.
Jacek Zieliński:
Boisko było trudne, ale takie samo dla obydwu drużyn, sędzia tolerował rzeźnictwo boiskowe. Pierwsze informacje o Dąbrowskim są takie, że pozrywał więzadła w stawie skokowym. Nie będę komentował wyborów Bartka Kapustki, jest dorosłym człowiekiem, to nie jest moja rola. Czy widzę progres? Na pewno gra na zero z tyłu, ale to nie jest gra jakiej oczekuję od swojej drużyny. Pamiętajmy jednak że jest to inna drużyna. Do dziś nie udało nam się załatać wyrwy po Rakelsie, teraz to samo czeka nas z Kapustką.
Kibic Legii Warszawa oraz Realu Madryt. Przeciwnik wszelkich ekstremistów, wróg agresji w życiu publicznym. Prywatnie ojciec dzieciom i mąż żonie. Wielbiciel gitarowej muzyki i kolei.