Pod pewnymi względami rok 2016 może być dla polskiej piłki bardzo udany, mimo że jeszcze zostało kilka miesięcy do jego zakończenia. Do takiej oceny wystarczyć może udział polskiej reprezentacji w ćwierćfinale Euro 2016, jak i awans Legii Warszawa do fazy grupowej Ligi Mistrzów – o ile stanie się faktem. Także ewentualne dobre wyniki drużyny Adama Nawałki w najbliższych mundialowych eliminacjach mogą skutecznie poprawić nastroje. Tymczasem, skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle?
Eliminacje europejskich pucharów zostały już rozegrane w 3/4. Tyle bowiem mamy już rund za sobą. I o ile możemy się jeszcze emocjonować fazą play-off Ligi Mistrzów, gdzie stoi przed nami niepowtarzalna szansa… Tak sezon w Lidze Europy zakończył się dla nas, zanim tak naprawdę się zaczął. Co więcej, zaczął się on wówczas, gdy trwał jeszcze sezon 2015/16 – 30 czerwca. Licząc zaś od dnia losowania pierwszych rund (20 czerwca) do ostatniego meczu Zagłębia Lubin (4 sierpnia, 1:1 z SønderjyskE), w eliminacjach LE braliśmy udział przez 46 dni.
Jest to nasz rekordowy wynik. Do tej pory najpóźniejsze odpadnięcie wszystkich zespołów w tych rozgrywkach, biorąc pod uwagę obecny format, miało miejsce 27 sierpnia 2009 roku. Wtedy Lech Poznań odpadł z Club Brugge po rzutach karnych, a pozostałe polskie zespoły pożegnały się z rozgrywkami rundę wcześniej (Polonia Warszawa z NAC Breda, Legia Warszawa z Brøndby IF). Jeśli do tego dodamy Wisłę Kraków, która w eliminacjach LM odpadła wówczas z Levadią, mamy obraz fatalnego sezonu, jaki wtedy graliśmy. Niestety, nie był to pierwszy i ostatni taki przypadek.
W tym roku niepowodzenia Cracovii, Piasta i Zagłębia może przykryć Legia Warszawa, a także reprezentacja Polski. Tej drugiej już się to nawet poniekąd udało; gdy Cracovia przegrywała 0:2 w Skopje ze Shkëndiją, oczy wszystkich zwrócone były na Marsylię i mecz Polska – Portugalia (co oczywiście było zupełnie zrozumiałe). Gdy przegrywała także w rewanżu, częściowo pokrywał się on z półfinałem Francja – Niemcy i też mało kto odnotował to odpadnięcie. Jedynie drugi gol dla Albańczyków z Macedonii zrobił furorę w Internecie… Ale całkiem podobnego Pasy straciły także w meczu wyjazdowym, co już nie każdy zauważył.
Po czasie okazało się, że Shkëndija to nie byle ogórkowy zespół, bo mimo braku rozstawienia w każdej z trzech rund, pokonywała coraz to trudniejszych przeciwników – po Cracovii były to Neftçi Baku i Mlada Boleslav. Jednak nie jest to dla nas żadne pocieszenie, a wręcz przeciwnie. Klub z Tetowa pokazał, że nawet mając przeciwko sobie niekorzystny system eliminacji, jak i papierowych faworytów, można ugrać dobry wynik. Oczywiście prawdziwym sukcesem byłaby dopiero faza grupowa, ale teraz na drodze Shkëndiji staje belgijski Gent, uczestnik 1/8 finału ostatniego sezonu Ligi Mistrzów. Nikt nie będzie miał więc pretensji do wicemistrza Macedonii, jeśli w tej rywalizacji odpadnie. Tak byłoby także w przypadku naszych klubów, lecz po raz pierwszy w historii żaden z nich nie załapał się nawet do play-offów LE. Udawało się to już Ruchowi Chorzów (szczęśliwy awans z Esbjergiem), jak i Śląskowi Wrocław (karne z Lokomotiwem Sofia, piękne mecze z Club Brugge), nie mówiąc oczywiście o trójce Legia – Lech – Wisła. Jednak to był szczyt. Ruch otarł się o fazę grupową, przegrywając z Metalistem po dogrywce i rzucie karnym, a Śląsk zagrał z Sevillą nieźle, ale tylko część pierwszego meczu. Potem okazało się, że drużyna z Andaluzji nie przegrała żadnego dwumeczu w Lidze Europy przez kolejne trzy sezony, tyle właśnie razy wygrywając te rozgrywki.
Tym razem nie byliśmy blisko nawet tych play-offów. Historię Cracovii każdy już zna. Niewielu widziało też wyczyny Piasta Gliwice przeciwko IFK Göteborg. Choć te mecze odbyły się już po Euro, a starcie w Gliwicach – przed Ekstraklasą, grę wicemistrza Polski obserwowali tylko ludzie obecni na stadionie. Wynik mówi jednak wszystko. Kolejny raz Szwedzi pokazali nam miejsce w szeregu i trzeciemu już klubowi wybili z głowy grę w europejskich pucharach (Śląskowi nawet dwa razy, choć pierwszy oznaczał jedynie pożegnanie z marzeniami o LM). Liga, która teoretycznie jest na porównywalnym poziomie do naszej, potrafiła w ostatnich latach nie tylko wprowadzić zespół do fazy grupowej Ligi Mistrzów, ale też w bezpośrednich pojedynkach okazywała się lepsza. Göteborg rok temu, grając ze Śląskiem, był losowany jako drużyna nierozstawiona. Rok później z Piastem już jako rozstawiona. Nie było dla niego różnicy, z obiema drużynami rozprawił się tak samo dobrze, wykorzystując błędy przeciwnika bez litości. Faktem jest, że w obu dwumeczach zdarzył się także wynik 0:0 – oba te mecze były wyjątkowo nudne i w przypadku meczu ze Śląskiem wyglądało to na przeciąganie liny i badanie sił. Starcie z Piastem było już jedynie formalnością i nikt tam się nie wysilał. Dzięki temu gliwiczanie nie dołączyli do Cracovii, zespołu z dwiema porażkami w dwóch meczach.
Na koniec Zagłębie Lubin, które przysporzyło nam najwięcej radości, jednak z jego występów też nie możemy być do końca zadowoleni. Niestety system jest taki, że nawet gdy uda się pokonać lepszego przeciwnika, to mało co nam to daje. Tak było w przypadku wspomnianego starcia Śląska z Brugge, Zagłębie zaś po wyeliminowaniu Partizana miało jeszcze dwie przeszkody przed fazą grupową. Fantazjując, chciałoby się zespół z Belgradu wylosować w fazie play-off. Tam byłby jednym z najsłabszych rozstawionych rywali. Tymczasem Zagłębie dostało Serbów do gry już w połowie lipca. Miało w tym dwumeczu dużo szczęścia, ale można zaryzykować stwierdzenie, że lubinianie ujęli publiczność podjętą walką, ale też odważną grą w meczu rewanżowym. Na końcu jednak okazało się, że ta udana kampania Zagłębia zakończyła się na zaledwie jednym zwycięstwie z przeciętną Sławiją Sofia, zaś z dość anonimowymi Duńczykami szczytem możliwości był remis. Jednym z głównych argumentów na wytłumaczenie niepowodzenia Miedziowych był brak doświadczenia… I o ile zgadza się to, że poza Guldanem i Papadopulosem nikt nie ma tam poważnego pucharowego doświadczenia, tak SønderjyskE mogło o sobie powiedzieć niemal dokładnie to samo. Jako klub w ogóle debiutowało w europejskich pucharach, a jedynymi graczami z zauważalną przeszłością w Europie byli Simon Kroon i Johan Absalonsen. Tak naprawdę cały dwumecz pokazał, że nie było się kogo bać, a „jedynie” wystarczyło wykorzystać swoje dobre momenty. To w pucharach jest kluczowe – nie liczy się piękna gra, a jedynie to, kto w najważniejszych momentach będzie skuteczniejszy, ewentualnie komu pomoże szczęście. Możliwe jest, że w IV rundzie Zagłębie trafiłoby – tak jak SønderjyskE – na Spartę Praga lub kogoś o podobnym potencjale. Nikt nie nastawiał się na awans do fazy grupowej żadnego z naszych klubów, a jeśli ktoś taki się znalazł, to należy pogratulować mu optymizmu. Tymczasem nawet nie faza grupowa, a już ostatnia faza eliminacji okazała się być nieosiągalna.
Niezależnie od tego, ile w tym roku osiągną Legia i reprezentacja Polski, warto przeprowadzić poważną dyskusję na temat pozostałych polskich klubów, które regularnie odpadają z eliminacji europejskich pucharów w tempie ekspresowym. Obecny stan nie wygląda dobrze. Wisła Kraków od pięciu lat w rozgrywkach UEFA nie występowała (w poprzednich latach było na odwrót – brała w nich udział przez pięć sezonów z rzędu lub więcej), a teraz pojawia się sporo wątpliwości związanych z osobami nowych właścicieli klubu. Lech Poznań jest w stanie raz na pięć lat zdobyć mistrzostwo Polski, i odpadając z eliminacji LM, wejść do fazy grupowej Ligi Europy. Tam jednak szaleje kryzys, którego nikt nie potrafi opanować. Trzeba jasno powiedzieć, że faza grupowa pucharów raz na pięć lat to jak na taki klub bardzo mało.
Lechia Gdańsk, odkąd weszli do niej nowi właściciele, zaliczyła imponujący hat-trick. W trzech sezonach z rzędu zdobywała najwyższe miejsce niedające awansu do eliminacji LE. W 2014 roku zajęła 4. miejsce, które zwykle daje kwalifikację do Europy, ale akurat wtedy Puchar Polski zdobył Zawisza Bydgoszcz, 8. zespół ligi, i szansa przeszła koło nosa. W 2015 roku Lechia zajęła miejsce piąte, przegrywając mecz ze Śląskiem, bezpośrednim konkurentem, a następnie remisując w słynnym meczu z Legią i przegrywając w Białymstoku 2:4 mimo prowadzenia 2:1 w końcówce meczu. Trzy miesiące temu do eliminacji LE brakowało jej zwycięstwa z Cracovią, więc… wyraźnie przegrała ostatni mecz sezonu przy Kałuży, zajmując miejsce bezpośrednio za Pasami. W Gdańsku wciąż przekonują, że to już ten sezon, że wreszcie puchary przyjdą, a kolejny raz przerabiany jest ten sam scenariusz – wejście do grupy mistrzowskiej w ostatniej chwili, a tam wypisanie się z pucharów także na ostatniej prostej.
To są kluby, które w ostatnich latach były lub bywały w czołówce. Niestety pozostałe to tzw. kluby-windy. Do niedawna za modelowy przykład uchodził Ruch Chorzów, raz broniący się przed spadkiem, a raz zajmujący miejsce na podium. Teraz takich zespołów jest więcej. Co roku mamy sensacyjne rozstrzygnięcia w lidze, coraz częściej do pucharów awansują beniaminkowie. Przez eliminacje LE zdążyły w ostatnich latach przewinąć się Polonia Warszawa, Ruch, Śląsk, Jagiellonia, Zawisza, Piast, Cracovia i Zagłębie. Dwa z nich nie występują już w Ekstraklasie ani nawet w I lidze. Każdy z tych klubów zaliczył już udział w grupie spadkowej, choć w przypadku Cracovii i Zagłębia dopiero zobaczymy jak odreagują występ w pucharach. Brak stabilizacji to jedna z pierwszych rzeczy, jakie przychodzą na myśl oceniając nasze zespoły w szerszej perspektywie.
W praktyce to tylko wierzchołek góry lodowej, która obejmuje bardzo wiele zagadnień i nie da się ich wszystkich zmieścić w krótkim wpisie. Każdy klub ma swoją specyfikę, swoją historię itd. Większość z nich łączy jednak to, że odpadają z europejskich pucharów zanim tak naprawdę rozgrywki wkroczą w jakąś poważną fazę. W normalnych okolicznościach takie wyniki skutkowałyby niezwykle niską pozycją polskiego futbolu we wszelkich hierarchiach, rankingach i zestawieniach. Na szczęście jest Legia, która ma w Polsce tylu zwolenników, co przeciwników, ale jedno trzeba jej oddać. Jest to klub, który ratuje nasz honor w Europie i jako jedyny jest przygotowany, aby co roku rozegrać w pucharach minimum 12 meczów, a potem pogodzić to z grą o najwyższe cele w lidze. To nie wzięło się z niczego – najpierw potrzebne było wyeliminowanie dwóch poważnych rywali w eliminacjach, aby w fazie grupowej Ligi Europy zdobyć punkty potrzebne do rozstawienia w kolejnych latach (dziękujemy, trenerze Skorża). W następnych latach, po przybyciu nowych właścicieli, następowały stopniowe zmiany, które poskutkowały szybkim rozwojem klubu. Można odnieść wrażenie, że w pewnych momentach następował on wręcz zbyt szybko i stąd kilka błędów, które sporo już klub kosztowały.
To jednak nie jest wpis o Legii, bo należy mieć nadzieję, że jej udział i historię w europejskich pucharach będzie można podsumować szczęśliwie pod koniec sierpnia, a potem emocjonować się fazą grupową Ligi Mistrzów z udziałem polskiego zespołu. Wiele osób twierdzi, że po dawce pieniędzy, jaką otrzymuje się za sam awans do tych rozgrywek, Legia wszystkim odjedzie i liga praktycznie straci sens. Jest jednak dobra strona tego medalu – tym bardziej pozostałe kluby muszą teraz wziąć się w garść i zrobić wszystko, aby Legia za bardzo im nie uciekła. Chodzi jednak o to, aby równać w górę, a nie w dół. Z różnych względów niekoniecznie uda się przenieść wszystkie wzorce z Warszawy do innych miast i klubów. Jednak na przykładzie obecnego mistrza Polski widać, jak wiele klubowi daje regularny udział w europejskich rozgrywkach. I to na każdym polu – czy to mowa o zawodnikach, biznesie, czy szeroko pojętym prestiżu. Dołączenie do Legii jednego czy dwóch kolejnych klubów, które będą chociaż potrafiły regularnie grać w Lidze Europy, to już byłoby coś – a z pozoru nie wydaje się przecież zadaniem z kosmosu.
Zanim jednak to nastąpi, trzeba wykonać sporo pracy. Nietrudno zauważyć rozwój klubów i ligi na przestrzeni lat, najwidoczniej jednak Europa rozwija się piłkarsko jeszcze szybciej. Żyjemy w czasach, w których dywergencja ma miejsce nie tylko np. w gospodarce, ale też w futbolu. Największe kilka krajów i klubów wielokrotnie przewyższa swoją siłą zwykłych średniaków, a drużyny jeszcze słabsze to już praktycznie inna dyscyplina sportu. Raczej nie doczekamy się sytuacji, w której polski klub będzie faworytem do wygrania Ligi Mistrzów, a dla reprezentacji narodowej każdy medal na dużym turnieju będzie gigantycznym sukcesem na miarę zapisania się w historii. Musimy więc mierzyć siły na zamiary. Z pewnością nie ma jednego sposobu na sukces, a nawet jeśli taki się znajdzie, to wkrótce może on być nieaktualny. Mimo wszystko jednak warto próbować i dyskutować. To zadanie dla zawodowców, a wszelkie inne głosy można skwitować chłodnym uśmieszkiem, cytując klasyka. Niemniej refleksja na temat obecnej pozycji polskiej piłki w Europie jest bardzo wskazana. I tak jak cieszymy się lub będziemy cieszyć z pomniejszych sukcesów, które były i będą się zdarzać, potrzeba też typowo pozytywistycznej pracy organicznej i pracy u podstaw – tak to można górnolotnie podsumować.
[vc_row][vc_column text_align=”center” width=”1/3″][TS_VCSC_Team_Mates_Standalone team_member=”12023″ custompost_name=”Jan Sikorski” style=”style2″ show_download=”false” show_contact=”false” show_opening=”false” show_skills=”false” icon_align=”center” el_file1=””][/vc_column][vc_column width=”1/2″][/vc_column][vc_column width=”1/4″][/vc_column][/vc_row]