Łukasz Zwoliński, piłkarz na którego w Szczecinie czekali długo, być może od czasów Grzegorza Matlaka, Olgierda Moskalewicza czy Radosława Majdana. Swój chłop, szczecinianin. Takich w Szczecinie zawsze uwielbiano, zawsze traktowano lepiej, bo po prostu każdy kibic ma potrzebę utożsamiania się z lokalnymi chłopakami, którzy kopali piłkę po okolicznych podwórkach. Od takich piłkarzy wymaga się więcej, dla kibiców mają być gwiazdami, symbolami i przyszłymi legendami. Mają także taryfę ulgową, kiedy wybitnie nie idzie, kiedy po prostu potrzebują czasu i wsparcia. Kibice rozumieją i są cierpliwi, ale do czasu. Nie sposób zauważyć, że cierpliwość kibiców powoli się kończy.
Przez pewien czas był bohaterem, takim prawdziwym, na miarę największych legend. Był wizytówką i osobą, która na trybuny potrafiła ściągnąć najbardziej leniwych kibiców. Gdy odchodził Marcin Robak, jedyny piłkarz Pogoni w historii, który zdobył koronę króla strzelców w najwyższej klasie rozgrywkowej, nastroje nie były dzięki niemu aż tak ponure. Mamy przecież Zwolaka! – dało się usłyszeć w drodze na stadion, a trzeba pamiętać, że w Szczecinie kibice są z reguły okropnymi malkontentami i nie często udaje się im wydusić jakiekolwiek pokrzepiające słowa. Wtedy, dwa sezony temu, faktycznie był idealnym materiałem na gościa, o którym będzie się śpiewać na młynie, a dzieciaki na orlikach będą chcieli wcielać w jego postać.
Gdy rozpoczął się pierwszy sezon, a za sterami zasiadł Czesław Michniewicz, nic nie wskazywało na taki regres. Gol w otwierającym sezon meczu z Lechem Poznań, później gol w pierwszym meczu w Szczecinie ze Śląskiem i trzecie z rzędu trafienie w Derbach Pomorza z Lechią. Czy ktoś w tej drużynie oprócz Zwolaka potrafi strzelać gole? – pewnie coś takiego kołatało mi się w głowie, ale z dobrze mi było z tym. Świadomość, że ktoś w tym klubie potrafi strzelać była budująca jak cholera.
Turcja. Bursaspor. Ta wiadomość obiegła cały kraj, a kibiców wprawiła w posępny humor. Najlepszy nasz piłkarz, jedyny, który potrafi zdobywać bramki i już na samym początku sezonu ma nas opuszczać? Kibice rozchmurzyli się dopiero wtedy, kiedy okazało się, że w kolejnym ligowym meczu Zwoliński po prostu nie zdobył bramki. Co za ulga, może ci Turkowie się na nim nie poznają!
To było jak klątwa. I właściwie nadal jest. Od czasu rzekomego transferu do Turcji coś się zmieniło. Na początku nic na to nie wskazywało, bo chociaż młody napastnik nie zdołał pokonać bramkarza od trzech meczów, to odpłacił się z nawiązką dubletem w meczu z niepokonanym wówczas Piastem. Nie było nawet mowy o zacięciu się karabinu, on co najwyżej przeładowywał magazynek.
Kolejny ważny moment – mecz z Jagiellonią Białystok dwie kolejki później. Tym razem Łukasz nie wykorzystuje rzutu karnego. Na jego szczęście piłkę do bramki dobił kolega z drużyny, ale i tak nie udało mu się uniknąć bury od trenera. „Łukasz nie był wyznaczony do strzelania karnych. Przed nim do strzelania karnych jest masażysta, magazynier i ja” – tak po meczu skomentował całe zdarzenie Czesław Michniewicz. Cała sytuacja skomentowana humorystycznie, ale pomimo zwycięstwa widać było złość trenera na napastnika. To właśnie po tym meczu kibice zaczęli doszukiwać się rzekomego konfliktu między Zwolińskim a Michniewiczem. Jak się okazało nic takiego nie miało miejsca, ale mogło to wyraźnie rzutować na formie Zwolaka w kolejnych spotkaniach.
Od spotkania z drużyną Michała Probierza ewidentnie dyspozycja Łukasza się pogorszyła. Od zdobycia honorowej bramki w meczu z Cracovią 24 października trwała fatalna passa kolejnych meczów bez strzelonej bramki. Zwoliński nie potrafił znaleźć sposobu na pokonanie bramkarza przez niemalże pół roku. Pomijając kontuzję, jakiej nabawił się w listopadzie i która wykluczyła go z gry aż do lutego, nadal jego czas bez gola wygląda niesamowicie słabo. 790 minut bez strzelonej bramki, fatalna passa 12 meczów z rzędu bez ligowego trafienia. W końcu przełamanie z Lechem w bardzo prestiżowym meczu i jakże ważnym dla kibiców. Przełamanie dające zwycięstwo 1:0.
Poczucie ulgi. Wśród kibiców, a głównie u Łukasza Zwolińskiego. Teraz miało nastąpić katharsis, nowy początek, ale czasu do końca sezonu nie zostało zbyt wiele. Zdobył jeszcze bramkę, znów na wagę zwycięstwa w równie ważnym dla kibiców spotkaniu z Cracovią. Później został jeden mecz – wyjazd na Legię. Zagrał tam ogony, niecałe pół godziny i nie udało się w tym czasie pokonać Arka Malarza. Nikt go nie mógł za to winić, bo mimo wszystko pozostawił kibiców w nadziei, że w końcu odpali, że w następny sezon może wejść z buta. Wszyscy bardzo na to liczyli.
U Kazimierza Moskala rozpoczął jako starter i w pierwszych trzech meczach swojej szansy nie wykorzystał. Kolejne 250 minut bez gola. Drużynie w pierwszych trzech spotkaniach wybitnie nie szło, ale kto ma zmienić obraz gry jak nie napastnik? Co ma dać impuls drużynie jak nie strzelony gol? Niestety, w nowy sezon nie udało się wjechać rozpędzonym, a problem zauważył Kazimierz Moskal, który zaryzykował i postawił na Seyia Kitano – 19-letniego Japończyka, ogrywającego się do tej pory w drużynie rezerw. Zawodnika, który do tej pory nie był w ogóle brany pod uwagę w kontekście wyjściowej jedenastki.
Mimo dwóch strzelonych bramek w spotkaniu Pucharu Polski z KKS Kalisz, na mecz z Bruk-Betem ponownie desygnowany był Kitano. Od tej pory, a przede wszystkim od meczu z Piastem (w którym Zwoliński w ogóle nie grał) akcje Japończyka wyraźnie rosną i wydaje się, że Łukasz doczekał się godnego kandydata do walki o wyjściowy skład. To nowa sytuacja do Zwolaka, bo wcześniej to on był przy Robaku tym jokerem i pukał do wyjściowej jedenastki, a ostatni napastnik – Dwaliszwili był równie skuteczny co Polak. Teraz presja wydaje się być większa i z pewnością wychowanek Pogoni będzie musiał pokazać charakter, a przede wszystkim udowodnić, że nadal może być czołowym snajperem w Ekstraklasie.
Łukasz Zwoliński jest w dołku i potrzebuje przełamania i wsparcia. Tutaj zamieszczam apel do kibiców, głównie dla tych z sektorów januszowych, gdzie chleje się piwo i wcina kiełbaski pierwszej strefy: Nie, wygwizdywanie swojego piłkarza, gdy schodzi z boiska z pewnością nie działa na niego mobilizująco. Jest to szczyt buractwa i hipokryzji, bo z pewnością wielu z was błagało by Zwolak nie odchodził w zeszłym sezonie do Turcji. Tak, słyszałem was i jestem niemalże przekonany, że część z was dołączyła się do salwy gwizdów chociażby w spotkaniu ze Śląskiem. Jeżeli tak robiliście to powinniście przemyśleć swoje zachowanie i zacząć pierw wymagać od samych siebie.
Zawsze w Łukasza Zwolińskiego wierzyłem i zakładam, że będę jedną z ostatnich osób, która tę nadzieję może stracić. Fakty są jednak nieubłagane – z każdym kolejnym meczem bez strzelonej bramki cierpliwość trenera i zarządu może się zmniejszać. Napastnik jest na boisku głównie po to by zdobywać bramki, a osoby decyzyjne napastnikowi chcą płacić za liczby zapisywane w protokole. Takie są niestety fakty, a potwierdzeniem tego jest chęć sprowadzenia Mateusza Piątkowskiego, który do Szczecina może jeszcze zawitać. Ja z kolei żywię nadzieję, że Łukasz po przerwie reprezentacyjnej udowodni, że nie będzie takiej konieczności.
fot. instagram.com
PS1948