Chciałoby się powiedzieć: tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi. Przecież „frekwencja” to kibice, ludzie – teoretycznie cały przekrój, starzy, młodzi, mężczyźni, kobiety, uczniowie i pracujący itd. Są osoby na tym świecie, dla których frekwencja jest ważniejsza od wyniku meczu, a to dlatego, że troszczą się o losy całej ligi.
Wzrostowi frekwencji miała przysłużyć się „magiczna” reforma ESA37. Z tego co wiem, to przysłużyła się tylko wielu kieszeniom, bo klubom wcale nie pomogła. Ekstraklasa S.A podaje na swojej stronie liczbę kibiców na stadionach podczas całego sezonu, nie podaje niestety liczby kolejek i średniej frekwencji na kolejkę, a tu najlepiej z tego zestawienia wypada sezon sprzed reformy. Nie trzeba być analitykiem, żeby przekonać się, że ESA37 nie rozwiązała problemu frekwencji, bo ciągle poruszamy się na średnim poziomie 66 tys. osób na kolejkę.
W takim razie, co wpływa na to, że na 43-tysięcznym obiekcie pojawia się niespełna 10 tys osób?
Temat jest na tyle złożony, że każdy może mieć inną odpowiedź, postaram się podejść do problemu od strony, po której zasiadam najczęściej, czyli „kibica w kapciach”.
W jednym z moich wpisów wśród winnych za obecny stan rzeczy wymieniłem Canal+. Pomimo, że zostałem przez niektórych za to skrytykowany, to coraz bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu. Choć wielu twierdzi, że C+ to najlepsze, co mogło tę ligę spotkać, to wciąż twierdzę, że na dłuższą metę nie wyszło to na dobre frekwencji.
Kto teraz miałby z dziećmi przychodzić na stadiony?
Ci którym w latach 90-tych zabrało się ligę do kodowanej telewizji. Co bardziej zdeterminowani oglądali skaczące paski i korzystali z odkodowanych pierwszych pięciu minut, a czasem jakimś cudem trafił się odkodowany cały mecz – ależ to było święto! Widać, że więcej było takich, którzy woleli oddalić się do innych zajęć, bo na produkt ekskluzywny stać ich nie było.
Dzisiaj hit ligi ogląda na antenie C+ około 200 tys. osób. Czy to dobry wynik na 38-milionowy kraj, którego sportem narodowym jest ponoć piłka nożna? Pozwolę sobie pozostawić to bez odpowiedzi.
Jak wpłynąć na wzrost frekwencji?
Myślę, że wpisy prezesa spółki ESA na Twitterze to za mało, żeby załatwić sprawę. Zwłaszcza, że czasem to wygląda jakby do telefonu włamał mu się jakiś gimnazjalista. Wzrost poziomu ligi, promocja klubów w swoich regionach, eliminacja patologii z trybun (nie udawajmy, że taka nie występuje), lepszy wizerunek w telewizji.
Myślę, że gdyby chociaż o część ligi powalczyłaby telewizja publiczna lub inna, która pokazałaby mecze w otwartym kanale, to mogłoby przynieść efekt w perspektywie długofalowej. Wcale nie mówię tu o pokazywaniu meczów hitowych, ale właśnie tych z mniejszą oglądalnością. Wiem – poziom czasem jest fatalny i nie przekonuje, ale teraz nawet taki mecz ma możliwość obejrzeć bardzo wąskie grono „koneserów”.
Sposób pokazywania i oprawy ESA jest ponoć coraz lepszy. Kiedyś nie wyobrażałem sobie, że można zaliczyć weekend bez dwóch rzeczy: mecz Legii Warszawa i magazynu Liga+Ekstra. Obecnie L+Extra odpada. O ile z okresowym fatalnym poziomem gry Legii muszę się pogodzić, to jeśli chodzi o L+Extra wcale nie muszę tego akceptować i po prostu nie oglądam. Skostniała formuła, ciągle ci sami ludzie, wyświechtane formułki, omijanie niewygodnych tematów dotyczących kolegów, z którymi prowadzący lub „eksperci” łowią ryby, grają w tenisa czy biegają po lesie. Gdzie tu miejsce na obiektywizm? Program, gdzie poświęca się czas na rzut wolny na środku boiska, tylko dlatego, że znajomy trener głośniej na ten temat pokrzyczał, a „nie widzi” się ewidentnych błędów sędziego, który jednemu z zawodników pobłażał przez cały mecz, a w zasadzie nie powinno go już być po 50 minutach gry.
Towarzystwo wzajemnej adoracji wygląda jakby zapomniało, że ogląda ich kilkadziesiąt tysięcy osób i kotłują się w sosie własnym, co zdecydowanie nowych widzów i potencjalnych kibiców nie przysparza.
Oczywiście nie twierdzę, że C+ jest winny wszystkim nieszczęściom, które spotykają Ekstraklasę, ale podaję po dyskusję jeden z aspektów, który zaobserwowałem.
2 Comments