Obserwuj nas

Cracovia

Bez dobrej murawy, bez systemu goal-line, bez widowiska

Nie był to mecz wyjęty z marzeń, czy to postronnego kibica czy też sympatyków obu zespołów. Można powiedzieć, że to typowo ekstraklasowy spektakl, opatrzony znakiem „jakości” naszej ligi. Szkoda, bo sobota, 15:30, pogoda wyjątkowo sprzyjała do gry w piłkę, a i fani na stadionie dopisali.

Dopisali tym bardziej, że mecze Cracovii z Arką to spotkania przyjaźni. Przyznam się bez bicia – lubię je. Lubię ten inny sposób dopingowania, tę atmosferę wzajemnego wsparcia, okrzyki (w tym konkretnym przypadku) „Tylko Arka, tylko Cracovia”. Fajnie pójść na mecz i słyszeć coś takiego. Inna sprawa, że – jak to zwykle bywa – rywalom, ale tym z sąsiedztwa, musi się oberwać. No cóż… nie można mieć wszystkiego.

Murawa Cracovii.

Zresztą, wszystkiego? W Polsce trudno nawet o najbardziej podstawową rzecz, czyli dobrze przygotowaną murawę. Zdaję sobie sprawę, że Cracovia prawdopodobnie poczeka już teraz na wymianę przed Młodzieżowymi Mistrzostwami Europy i na ligę nowej płyty nie przygotuje. Problem w tym, że stara przypomina kartoflisko, opcjonalnie dzikie pole zryte przez krety, ale z pewnością nie miejsce, gdzie swoje mecze rozgrywa ekstraklasowy zespół. Cracovio, musisz to poprawić.

A przecież gospodarzom dzisiejszego spotkania powinno na tym szczególnie zależeć. W końcu, jak na polskie standardy, starają się grać naprawdę fajnie, kombinacyjnie, opierając się na wymianie podań. Ale jak to zrobić, gdy piłka zamiast sunąć po murawie, koziołkuje na niej co kilkadziesiąt centymetrów? Rozżalenia stanem murawy nie krył na konferencji nawet trener gospodarzy, Jacek Zieliński. A to chyba najlepiej świadczy o tym, w jak fatalnym stanie ona była.

System goal-line.

Inna sprawa – system goal-line. Jeśli po tym meczu ktokolwiek na Cracovii powie, że on nie jest potrzebny, prawdopodobnie nie wyjdzie z tego, co się potem stanie, bez obrażeń. Gol Marcina Budzińskiego z początku meczu powinien zostać uznany, ale Paweł Gil postanowił inaczej, choć powtórki pokazały, że piłka zdecydowanie linię bramkową przekroczyła. Źle dla Cracovii, bo powinna szybko prowadzić, źle dla sędziego, bo za swój błąd zapłacił okrzykami z trybun. A dla kogo dobrze? Odpowiedzcie sobie sami.

Wracając już do tego, od czego zaczęliśmy – obrazu samego meczu. Niestety, nie było to widowisko, które chcieliśmy ujrzeć. Arka wycofana, głównie czekała na to, co zrobi Cracovia i próbowała ją skontrować (co zresztą dało efekt w postaci gola dla gości). Gospodarze jednak, lubiący kombinacyjną grę, nie byli w stanie tego wykorzystać. Owszem, mogłoby być całkiem inaczej, gdyby Paweł Gil uznał prawidłową bramkę, ale stało się, co się stało.

Do pola karnego świetnie, a potem…

Wszystko w grze Pasów wyglądało dobrze… do 20 metra przed bramką. Wtedy nagle okazywało się, że brak ostatniego podania, brak pomysłu na sfinalizowanie akcji, brak strzałów. Dopiero w drugiej połowie udało się częściej dochodzić do sytuacji podbramkowych, ale to też efekt tego, że otworzyli się gdynianie. Na tyle, by Cracovia zremisowała. Ale, co też charakterystyczne dla jej gry, stało się to nie po akcji kombinacyjnej – których tyle przecież próbowała przeprowadzić! – a po wrzutce, zresztą bardzo dobrze mierzonej, na Mihalika, który tym samym trafił po raz pierwszy w Ekstraklasie.

Dla nikogo ten wynik nie będzie dobry – Cracovia wciąż jest niebezpiecznie blisko miejsc „gwarantujących” spadek, a Arka nie zdołała doskoczyć do czołowej ósemki. Jednak, jak przystało na mecz przyjaźni, wszystko skończyło się podziałem punktów. A o pełną pulę obie ekipy walczyć będą za tydzień.

1 Comment

1 Comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Advertisement

Musisz zobaczyć

Zobacz więcej Cracovia