Poniedziałkowe mecze, niezależnie od tego w jakim kraju i lidze, przyzwyczaiły mnie raczej do widoków, przy których łóżko zaczyna oddziaływać z siłą magnesu neodymowego, a powieki stają się cięższe i cięższe i cię… wiecie, o co chodzi. Ten jednak taki nie był i trzeba oddać Cracovii oraz Zagłębiu, że stworzyły niezłe widowisko.
Wprawdzie murawa za wszelką cenę „starała się” uniemożliwić odegranie widowiska, ale piłkarze obu zespołów nie dali się jej nierównościom i zagrali z, typową dla swoich ekip, grą kombinacyjną na naprawdę niezłym poziomie. Pierwsze do głosu doszło Zagłębie, które w 15. minucie powinno już prowadzić 2:0, ale za sprawą Grzegorza Sandomierskiego (do którego jeszcze wrócimy), nie wykorzystało fantastycznej sytuacji.
W drugiej akcji jednak nawet golkiper Cracovii musiał skapitulować. Żaden wstyd, zważywszy, że naprzeciwko niego stanął fenomenalny ostatnio Filip Starzyński. Zresztą, sposób w jaki wykiwał Wołąkiewicza, powinien być wyświetlany wszystkim młodym adeptom piłki nożnej z dopiskiem „Spryt! Spryt się liczy, dzieciaki!”. Pokaz gry dla zawodników ofensywnych, antypokaz dla defensywnych.
Starzyński dzisiaj z obrońcami Cracovii #CRAZAG pic.twitter.com/jRGhrcn2Iq
— Konrad Marzec (@konmar92) March 13, 2017
Zresztą antypokazem obie defensywy bywały stosunkowo często, ale wybaczamy im to, bo dzięki nim mogliśmy oglądać fenomenalne interwencje Grześka Sandomierskiego. Ten zresztą raz nawet sam wystawił piłkę rywalom, by po chwili fantastycznie sparować ją na rzut rożny, którego jednak nie dopatrzył się arbiter. Niemniej, był jednym z najjaśniejszych punktów Cracovii i pewnie nawet zostałby tym świecącym najmocniejszym światłem, gdyby nie… MARCIN BUDZIŃSKI! Nie no, jak ten człowiek ma ułożoną stopę – nie wiem. Wiem jednak, że za takowe pociąć dałaby się większość zawodowych piłkarzy, o ile nie wszyscy.
9 dni po niesamowitym, niespotykanym i… nieuznanym golu z Arką, przyłożył jeszcze lepiej, wprost w okienko bramki Zagłębia Lubin. Zresztą wcześniej świetnie opanował piłkę, układając ją sobie idealnie na ten strzał. Brawo, panie Marcinie. Teraz czekam na wolej a’la Zidane z finału Ligi Mistrzów 2002. Najlepiej przeciwko Górnikowi Łęczna w Lublinie, by dopełnić skali tego wydarzenia.
*
Piąty mecz z rzędu u siebie Pasy kończą wynikiem 1:1. Trzeba pogratulować żelaznej konsekwencji, ale przydałoby się krakowiakom jednak ją przełamać i wreszcie coś wygrać, bo ósemka odjeżdża i już teraz trudno będzie ją dogonić. Tutaj uwagi można mieć głównie do Krzysztofa Piątka, który chyba nie zapomniał, że grał w Lubinie, bo zmarnował dziś kilka bardzo dobrych okazji na zdobycie bramki. A może po prostu nie chciał psuć jubileuszu trenera Stokowca?
Bo Piotr Stokowiec, zasiadający na ławce Zagłębia, prowadził dziś Miedziowych po raz setny w meczach ligowych. 1:1 to nie jest wynik na uczczenie tego w odpowiedni sposób, ale znając szkoleniowca gości, nie będzie narzekać. Zresztą, w Lubinie na jego pracę również złych słów raczej powiedzieć nie mogą. Po spadku szybko wprowadził lubinian do Ekstraklasy, później zdołał też awansować do pucharów i tam powalczyć, a teraz jest na dobrej drodze, by zakończyć rundę zasadniczą w pierwszej ósemce. Oby tak dalej.
Oby też tak wyglądały kolejne spotkania rozgrywane w poniedziałkowe wieczory. Może przekonają się też do nich fani, bo dziś, mimo że na Cracovii było ich niemal 7000, stadion świecił nieco pustkami. Żwawa, niezła gra, dużo sytuacji podbramkowych, dwa gole (choć do tego przy Kałuży przywykli), zresztą oba naprawdę ładne. No, Ekstraklaso, tym razem muszę cię pochwalić. Udało ci się.
[vc_row][vc_column][vc_single_image image=”20401″ img_size=”full” onclick=”link_image” title=”Statystyki EkstraStats.pl”][/vc_column][/vc_row]