Obserwuj nas

Rozgrywki

W Gdyni zapachniało Paryżem. Dokąd Arko płyniesz?

W Gdyni zapachniało Paryżem. I nie chodzi tu tylko o zapach francuskich ciasteczek unoszący się z pieców w Lidlu. Wigry i Arka udowodniły piłkarskiemu światkowi w Polsce, że największy potencjał piłkarski drzemie nie w nogach, a w głowie właśnie. Choćbyś umiejętnościami przewyższał Messiego, choćbyś skakał wyżej niż Ronaldo, to jeśli głowa przed meczem wysyła sygnał do nadchodzącej kupy, że spotkanie jest w majtkach to – sorry, kolego – swój mecz przegrałeś jeszcze przed wyjściem z tunelu. 1:0? Niebezpieczny wynik! 2:0? Niebezpieczny wynik! 3:0? Cholera, to też jest niebezpieczny wynik!

Szacunek piłkarzom z Suwałk należy się ogromny, jasne. Do Gdyni nie przyjechali tylko by przespacerować się po bulwarze i nakarmić mewy, a wieczorem wypocić kalorie przyjęte w postaci smażonej ryby z frytkami. Mecz dla postronnego kibica – rewelacja. Grad bramek, walka do końca, kabaretowy występ bramkarza, wolny, „opsajd” i gol. Łzy, pot, krew i tak dalej. Tylko chwila. Dlaczego zawodnicy z Suwałk nie zagrali tak w pierwszym meczu? Szumne zapowiedzi, wspólne nakręcanie się przed meczem, hasła typu „najważniejszy mecz w historii klubu”. Suwałki żyły tym meczem, a kupa rosła. Piłkarze chyba nie nadążyli. Wyrachowana, jak to się ładnie mówi w środowisku dziennikarskim, Arka wypunktowała niedoświadczonych rzemieślników piłkarskiego fachu z chłodnych Suwałk. Przesadne wychwalanie pod niebiosa skazanych na porażkę przedstawicieli Podlasia zakłamuje nieco rzeczywistość. To że nie potrafili udźwignąć ciężaru tak ważnego meczu jak półfinał Pucharu Polski, to tylko i wyłącznie ich wina. Mówimy w końcu o dwumeczu.

***

Jednak piłka w polskim wykonaniu to – jak większość z nas już wie – sport co najmniej… nieprzewidywalny. Choć ciężko tu mówić o zaskoczeniu, w końcu piłkarskie jaja w tym roku w Gdyni zdarzają się regularnie. Nie inaczej było i tym razem. Niestety to, co miało być formalnością, okazało się festiwalem nieudolności gdyńskiej drużyny. Zaczęło się niewinnie. W końcu wiadomym było, że Wigry siądą na gospodarzy już od początku i coś do siatki mogą wepchnąć. No i wpadło już w 21. minucie. Obrona Arki po raz 34233245 została w tym sezonie ośmieszona, a nadzieje na korzystne rozstrzygnięcie tchnął niezawodny Kądzior. Co na to trener Niciński?

fot. arkowcy.pl

No, trudno. Zdarza się. W końcu zimno, mgła. Chłopaki mogli nie zauważyć. Szybki aut, szybki Kądzior. Szybki gol. Niestety, nie był to koniec popisów chłopaków w żółtych trykotach. Piłkarze Arki postanowili przezwyciężyć senną aurę unoszącą się nad Gdynią dostarczeniem kibicom z nad morza kolejnej solidnej dawki adrenaliny. W teoretycznie niegroźnej sytuacji zwoje mózgowe Sambei odmówiły posłuszeństwa. Karny. Sytuacja zaczyna nabierać rumieńców. Na tablicy świetlnej już 0:2, a gościom brakuje już tylko jednego trafienia do dogrywki. Widmo pamiętnego meczu PSG z Barceloną zaczyna zaglądać w oczy kibicom z Gdyni. Co na to trener Niciński?

fot. arkowcy.pl

Na trybunach daje się wyczuć zdenerwowanie (a nawet wkurwienie), a z ust kibiców wydobywa się jakże słynne w ostatnich tygodniach: „Arka grać, kurwa mać!”. Chwilę po przerwie do głosu w końcu dochodzi Arka. Sędzia dyktuje drugiego w tym meczu karnego, choć już nie tak oczywistego jak za pierwszym razem. Sprawdźmy, jak na informację o karnym zareagował nasz dzisiejszy bohater:

fot. arkowcy.pl

Człowiek całkowicie pozbawiony układu nerwowego… jak również kontroli nad zespołem. Mimo „zwycięskiej” porażki i uratowaniu najważniejszego meczu w sezonie nikt w Arce nie powinien klepać się po plecach. Arka po raz trzeci z rzędu traci na własnym boisku cztery(!) bramki, a obaj bramkarze to aktualnie tykająca bomba, czego przykładem jest choćby ten kwiatek:

https://twitter.com/beceen1/status/849316444101894146

Sam Janusz Jojko by tego lepiej nie wymyślił.

Arka w upragnionym porcie

Choć awans w takich okolicznościach chluby kibicom z nadmorskiego miasta nie przynosi, niech ten fakt nie przekreśla ogromnego sukcesu, jakim niewątpliwie jest dojście do finału po raz drugi w historii.

– Spójrzmy na drabinkę! Z kim Arka musiała po drodze na Narodowy grać? Z Romintą Gołdap? Z Olimpią Zambrów? – krzyknie jakiś kibic. Zgodzę się, jasne. Przed Arką już od samego początku rozwinięto czerwony dywan pod samą bramę Stadionu Narodowego w Warszawie, ale czy to wina gdyńskiego klubu? Czy ktoś bronił ograć Zagłębiu czy Śląskowi Bytovię? Czy ktoś kazał Górnikowi z Lublina Łęcznej dać się ogolić chłopakom z Jastrzębia? Worek szczęścia pod pachą, ale także solidne podejście do każdego meczu. Nawet z drużynami, które o pojedynku z klubami z Ekstraklasy mogły wcześniej tylko pomarzyć. Czy awans do finału pokonując po drodze ekipy z Zambrowa, Bytowa czy Gołdapi smakuje inaczej, niż marsz po trupach Legii, Wisły czy Lecha? Nie, awans to awans. I myślę, że kibic każdej innej drużyny w Ekstraklasie na miejscu Arki też takim awansem by nie pogardził. Mimo wielu dziur w kadłubie, Arka w końcu dodryfowała do upragnionego portu.

***

Mimo, iż Arka stoi przed historyczną szansą na ponowne zdobycie Pucharu Polski, to kibice w Gdyni przyszłość widzą w nieco ciemniejszych barwach, niż miało to miejsce po udanym przywitaniu się z Ekstraklasą. Aktualnie klub z Gdyni jest jednym z murowanych kandydatów do „walki o spadek”. Ale kogo miałoby to dziwić, skoro Arka coraz częściej przypomina statek, którego kapitan już dawno temu wyleciał za burtę? Niciński wygląda na człowieka całkowicie pozbawionego charyzmy i pomysłu na tę drużynę. „Gdzie ja jestem i co ja tu, kurwa, robię?” zdaje się mówić jego nietuzinkowy wyraz twarzy. Coś czasem krzyknie, niby ręką muchę odgoni, ale nie ma w tym żadnej ikry, pewności siebie. Widok wychodzących na drugą połowę meczu z Górnikiem piłkarzy Arki był druzgocący. Całkowity brak wiary w jakikolwiek pozytywny wynik. Znowu blokada następuje w głowie, nie w nogach. Nie wydaje mi się, żeby zawodnicy pokroju Marcusa, Szwocha czy Hofbauera nagle zapomnieli w którą stronę należy kopnąć piłkę.

Do tego dochodzi całkowicie irracjonalne podejście do zakupów na rynku transferowym. Zjawiński, Barisic, Sołdecki czy Trytko wyciągnięty z czeluści kazachskiej prowincji. Można tak wymieniać w nieskończoność. „Nie potrzebujemy zakupu nowych obrońców. Mamy choćby młodego Stolca” mówi trener, by w meczu postawić na przebojowy i zwrotny duet Sołdecki – Sobieraj.

Czara goryczy powoli zaczyna się zapełniać, a stryczek na szyi trenera Nicińskiego zaczyna zaciskać się coraz mocniej. Masa komunałów typu „Musimy przemyśleć nasze błędy” sypanych na każdej z konferencji prasowych nie zamknie ust krytykom. Dni Nicińskiego wydają się być w Arce policzone, szczególnie gdy gdzieś na trybunach stadionu w Gdyni coraz częściej przewija się postać Czesława Michniewicza, który nigdy nie ukrywał swojej słabości do klubu z Gdyni.

PS Postawę piłkarzy z Suwałk docenili nawet kibice gospodarzy:

Konrad Pieczko – obserwuj autora na Twitterze (@Pieczarkovy)

Sercem za Arką. Rozumem za Arsenalem. Albo odwrotnie. Sam nie wiem.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Rozgrywki