Rozgrywki
„O Areczko, Areczko, Areczko. Ty najlepszych statystów w Polsce masz!”
Autor
Konrad Pieczko
Stare piłkarskie porzekadło mówi: „Lepiej mądrze stać, niż głupio biegać”. No i fajnie. Zgadza się. Gorzej jednak, gdy piłkarze potraktują tę maksymę zbyt poważnie i… naprawdę przestaną biegać. Ewentualnie podrepczą w poszukiwaniu co ładniejszej szyszki. Tak zwani statyści. Ludzie, których mecz pochłonie w tak wielkim stopniu, tak ich zaabsorbują wydarzenia na boisku, że nie są w stanie oderwać wzroku od pędzącej po licznych kępach piłki. I wszystko byłoby fajnie, w końcu piłka to sport porywający, żywiołowy, szybki, dynamiczny. Można się zapomnieć, zapatrzyć. No, ale, kurwa, nie jak jest się jednym z jego uczestników…
Do tak przezabawnych sytuacji, z perspektywy postronnego obserwatora, dochodzi coraz częściej w szeregach Arki Gdynia. No, właśnie. Postronnego kibica, bo dla gdynian nie jest już tak do śmiechu. Jeszcze chwile wcześniej świętujący na ulicach zdobycie Pucharu Polski kibice Arki, teraz wyrywają sobie włosy z głowy denerwując się przed każdym kolejnym meczem o utrzymanie. Zawodnicy, którzy chwilę wcześniej uznawani byli za herosów, teraz powoli zsuwają się z piedestału. A uczucia przy tym tak ambiwalentne, jak przy zwolnieniu trenera Nicińskiego.
Huśtawka nastrojów? Nie, to jest prawdziwy rollercoaster nastrojów. Bo jak inaczej to nazwać? Jednego dnia łapiesz Boga za nogi (Puchar Polski), by raptem kilka dni później ośmieszyć się w Krakowie. Gdynia w tym sezonie to w ogóle jeden wielki paradoks. Najpierw wejście do finału w tak kuriozalnych okolicznościach, że nie wiadomo, czy cieszyć się z ogromnego sukcesu, czy ze wstydu po rewanżu z Wigrami zakopać się pod kołdrą. Następnie zarząd zwalnia trenera, który do tego finału Arkę wprowadza. Nie zapominając o zakończeniu przez niego pięcioletniej banicji w 1. lidze. Bohater, czy nieudacznik, który w ostatnim etapie swojej przygody z Arka stracił nad nią zupełnie kontrolę? W końcu zdobycie pucharu, euforia szał i święto, a potem Stojanov w Krakowie i gra rodem z okręgówki, wymęczone zwycięstwo z Górnikiem i całkowita bezradność z Wisłą Płock. Z jednej strony puchar, z drugiej zaś wizja powrotu na areny w Chojnicach czy Głogowie. Z jednej strony Milan, z drugiej zimne październikowe popołudnie w Niepołomicach? Cieszyć się, czy płakać? Puchar, czy liga? Bohaterowie, czy patałachy?
Gdzie w tym wszystkim rozum, gdzie logika? No, nie ma. Ale przecież mówimy o polskiej kopanej, gdzie jednego roku cudów więcej, niż w Biblii. Arka w Europie, Sandecja w Ekstraklasie, a w górnej ósemce walczy klub z 700 osobowej wioski.
***
Wracając jednak do samego meczu i wcześniej wspomnianego podreptywania. Mimo, iż Arka zrezygnowała ze swojej ulubionej taktyki:
Mecz z serii: "Taaaaaak, wypierdol!" #ARKGKŁ #wGdyni
— #Pe (@Pieczarkovy) May 12, 2017
…to niewiele to zmieniło pod względem piłkarskim. Drepczący i ociężały Yannick był tak irytujący, że jedyne co pozostało kibicom, to pierdolnąć sobie z dziesięć pompek i trzy przysiady. Z nerwów oczywiście. Ja rozumiem, że ciepło, słońce, że pogoda zaskoczyła ligowców. Ale żeby tak od razu całkowicie odpuszczać? Czarnoskórego Niemca przeszliby wczoraj wszyscy włącznie z pielgrzymką do Częstochowy. Gdy Reca mknął po raz 43534 skrzydłem, ten w spokojnym truchcie przyglądał się rozwojowi sytuacji. Pressing? Z agresją Iwańskiego:
[vc_video link=”https://www.youtube.com/watch?v=VSOkecp8ETc” align=”center”]
Arka niby piłką grała (515 podań), posiadanie piłki też na poziomie przyzwoitym (60%), ale żeby przekładało się to na efekt bramkowy lub jakieś zagrożenie?
Fakt, w zbijaka jakieś 93 do 12 dla Arki, bo takiej ilości zablokowanych strzałów to jeszcze nie widziałem. Ale jak nie w czerep obrońców, to gdzieś w okolice 17 rzędu. Gdynianie kopali się po czole, a Wisła mądrze kontrowała. Sam wynik mógł być znacznie okazalszy. Dwukrotnie w świetnej sytuacji znalazł się Kante, ale albo refleksem popisywał się bramkarz Arki, albo napastnik gości, zamiast trafić do siatki, wolał sprawdzić stan uzębienia Steinborsa. Niektóre źródła donoszą, że plask uderzającej w twarz łotewskiego bramkarza piłki słychać było jeszcze pod Rivierą. Dorzucić drugie trafienie mógł również Reca. I tylko Bogu dziękować, że w tak idealnej sytuacji postanowił oddać strzał. Biegnący obok Piotr Wlazło mógł tylko załamać ręce i oświadczyć:
[vc_video link=”https://www.youtube.com/watch?v=gb9WLZ_vr2s” align=”center”]
Piłkarze z Gdyni byli w tym meczu tak zdeterminowani, że karnych szukali nawet we własnym polu karnym:
https://twitter.com/Pieczarkovy/status/864529241840521216
Na próżno. Gwizdek sędziego wciąż milczał. A sytuacja Arki w tym meczu stawała się tak dramatyczna, że za rozgrywanie, dorzucanie i strzelanie wziął się… Sobieraj.
Żarty się skończyły. Sobieraj bierze się za rozgrywanie piłki. #ARKWPŁ
— #Pe (@Pieczarkovy) May 16, 2017
***
W ogóle Krzysztof Sobieraj to aktualnie chyba jeden z nielicznych zawodników Arki, którym się chce. Ok, jeśli chodzi o umiejętności, to kilku lepiej kopiących znalazłoby się nawet na trybunach, lecz ambicji i zaangażowania odmówić mu nie można. Szkoda tylko, że swoją złość tak często okazuje w niewłaściwy sposób. Zachowanie Sobieraja zaraz po końcowym gwizdku co najmniej dziwi. Czy sędzia popełnił w tym meczu jakieś rażące błędy? Nie sądzę. Arkowcy jedyne pretensje mogą mieć tylko do siebie.
Będąc przy Sobieraju nie sposób nie wspomnieć o jego pomeczowych wypowiedziach, w których dał delikatnie do zrozumienia, że kibice wymagają od zawodników zbyt wiele. Albo inaczej: jeśli chcą się wypowiadać, to niech stawią się na stadionie w liczbie co najmniej 15 tysięcy. Wiadomo, w kupie siła. Zawsze irytowały mnie tego typu argumenty. Jasne, frekwencja nie powala, ale po to zarabiacie pieniądze, żeby biegać i walczyć na boisku tak samo przy 115 kibicach, jak i 12 tysiącach. Nie ma co ukrywać, że piłkarze swoją grą kibiców nie rozpieszczają, a to jest jeden z głównych czynników, który wpływa na frekwencję. Puchar też wydaje się być tylko chwilowym zrywem, który niedługo mogą całkowicie przekreślić spadkiem.
***
Optymizm? Ciężko o takowy, choć Krzysztof Sobieraj uważa, że gra Arki może nim napawać. Rzeczywistość jest jednak brutalna. Jeśli przy stanie 0:1 trener Leszek Ojrzyński woli wystawić na skrzydło nominalnego obrońcę, a arkowcy w 90′ meczu zamiast napierać na przeciwnika wolą urządzić sobie dziadka. Z bramkarzem. W swoim polu karnym.
Do tego dreptający Yanncik, nieobecny Szwoch, czy Bożok (skrzydłowy – tak dla przypomnienia), który w meczu zapisuje się jedynie… wybiciem piłki z własnej linii bramkowej. Więcej słów dodawać chyba nie trzeba.
Sercem za Arką. Rozumem za Arsenalem. Albo odwrotnie. Sam nie wiem.