W cieniu derbów Polski Legia – Lech odbyły się włókiennicze derby Łodzi. Bezbramkowy remis, osoba sędziego oraz niesamowita atmosfera na trybunach przypomniała mi mecz Widzew – ŁKS w Ekstraklasie sprzed dekady.
Pląsający wówczas z gwizdkiem po boisku autor tych grafomańskich wypocin pogrzebie w poniższym tekście troszeczkę w trupach sprzed 10 lat by dać odpowiedź na następujące pytania:
– Ile pieniędzy stracił przez Kiełbasę oraz przez autora tego tekstu sympatyczny pan Waldek z podwarszawskiego Legionowa?
– O czym nie pomyśleliby wówczas Tomasz Kłos i Łukasz Broź?
– Ile jest warte spojrzenie kota ze Szreka w wykonaniu Marcina Komorowskiego?
– Który z polskich bramkarzy zachowuje się z największą klasą, a który z rodzimych arbitrów był rewolwerowcem?
Zaczynamy!
6 października 2007 roku. Ciepłe jesienne sobotnie popołudnie. Na obiekcie Legionovii Legionowo ma odbyć się mecz ligi okręgowej (V poziom), w którym miejscowe rezerwy pierwszej drużyny miały podjąć jakąś drużynę z tzw. Pierdziszewa. Młody i pełny energii arbiter, czyli ja, dziarsko wkroczyłem na teren Miejskiego Ośrodka Sportu. Nonszalancko z niczym nieuzasadnioną pewnością siebie kroczyłem w stronę budynku klubowego. Dumny jak paw po wczorajszych piątkowych derbach Łodzi w najwyższej klasie rozgrywkowej (za sędziowanie których otrzymałem bardzo dobre recenzje) zbliżałem się do celu. Ukryte kompleksy i niedowartościowanie wylewały się wiadrami. Guma w ustach, dwa arbuzy pod pachami, arogancki wyraz twarzy. Pan sędzia z Ekstraklasy zaszczycił swoją obecnością prowincję. Dziś sam bym siebie wyśmiał. Tak niestety prezentowałem się przed laty. Takie są (były) jakby powiedziała Krystyna Czubówna – fakty. Nagle zza pleców dochodzi mnie wołanie i odgłosy przyspieszonego kroku pewnego jegomościa
– Panie!!! Coś pan narobił, jak pragnę zdrowia!!! – wykrzyczał nieznajomy.
– Najmocniej przepraszam, ale o co chodzi? – zapytałem.
– Patrz Pan! – Pan Waldek z Legionowa jednym tchem się przedstawił i jednocześnie podsunął mi pod nos kupon z kilkunastoma zakładami bukmacherskimi. Sapiąc i dysząc (bowiem z postury przypominał Pasibrzucha :)) wzrokiem żądał wyjaśnień.
– O Matko Boska! – religijnie zakrzyknąłem spoglądając na kupon i astronomiczną kwotę gwarantowanej (ewentualnej) wypłaty.
***
Tegoroczne derby Łodzi, podobnie jak te sprzed dekady, zakończyły się wynikiem 0:0. Nie widziałem, nie oglądałem. Nie wiem jak grali piłkarze, ale zapewne kilkanaście tysięcy kibiców (więcej jak w Ekstraklasie, bo u mnie było niespełna 10 tys.) stworzyło na pewno niesamowitą atmosferę. Mecz sędziował Tomasz Kwiatkowski, który przed laty pomagał mojemu zespołowi sędziowskiemu w roli sędziego technicznego. Obecnie Kwiatek znakomicie łączy bezkompromisowość, pewność siebie i zdecydowanie z żartem, dystansem, biglem, przymrużeniem oka. Dawniej był tylko bezkompromisowy i pewny siebie.
Do legendy sędziowskich historii przeszła jego postawa jako arbitra technicznego wiele lat temu w Gliwicach. Otóż Tomasz został dzień później opisany w lokalnej prasie. Treść tytułów w gazetach była w mniej więcej takim tonie: „Rewolwerowiec z Warszawy”, „Żandarm ze stolicy”, „Trenerzy uwięzieni na ławkach przez sędziego Kwiatkowskiego”. Pozbawiony wówczas obecnie posiadanego luzu i poczucia humoru, Tomek tak spacyfikował ławki rezerwowych, że karał trenerów i osoby funkcyjne tam przebywające nie tylko w sytuacji, gdy taka osoba zbliżyła się do granicy strefy technicznej lub ją przekroczyła. Robił to nawet wtedy, gdy ktoś o tym pomyślał! Kwiatek był strasznie pocieszny w owym czasie. To jak się rozwinął, jaki prezentuje poziom i jak doskonały ma kontakt ze wszystkimi uczestnikami meczów Ekstraklasy to powód do dumy spowodowany faktem współpracowania z nim onegdaj.
***
57. derby Łodzi w 2007 roku były ciekawe, ale bez soli. Piłkarskiej soli, czyli bramek. Mimo iż piłka raz wpadła do bramki, to jednak zawody zakończyły się bezbramkowym remisem.
Zanim opiszę co było powodem nieuznania bramki i kluczem do całej opowieści, warto wspomnieć wydarzenie w polu karnym w II połowie meczu przed wykonaniem rzutu rożnego. Otóż mający już na koncie żółtą kartkę za faul taktyczny Marcin Komorowski nie zgadzając się z moją decyzją o przyznaniu kornera przeciwnikom, postanowił wyartykułować swoją dezaprobatę używając nieparlamentarnych słów. W efekcie powyższego wstrzymałem wykonanie rzutu rożnego i gwizdkiem przywołałem wulgarnego piłkarza.
– „Przestań się popisywać. Nie strasz, że dasz mi drugą kartkę. Wiesz k…a, że nie wyjedziesz stąd!” – z pewnością w głosie perorował Komorowski.
– „Żegnam” – odparłem, jednocześnie dwoma ruchami wyciągając drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę. Mina, wzrok, szklane oczy piłkarza Widzewa – widok niesamowity. Kot ze Szreka lepiej by tego nie zagrał. Za wszystko inne tak, ale za to kartą Mastercard nie można by zapłacić.
Tomasz Kłos z ŁKS-u, Łukasz Broź z Widzewa coś próbują mi tłumaczyć, kłócą się – awantura! Raczej mnie nie lubią. Moje sędziowskie decyzje są mocno kontestowane. Kartka – niepotrzebna. Wolnego nie było. Albo był i należało się dodatkowe napomnienie. Gol słuszny dla jednego, a dla drugiego absolutnie nieprawidłowy. Jarmark.
Czy tych dwóch panów mogło podejrzewać, że za naście lat będzie grać w jednej drużynie z arbitrem?!
„Gramy dla Hani” to impreza charytatywna dla mojej niepełnosprawnej córeczki z porażeniem mózgowym. Odbywa się dwa razy w roku od 8 lat. Dokumentacja zdjęciowa sprzed lat pokazuje jak tych dwóch wspomnianych wcześniej panów włącza się aktywnie w pomoc dla Hani. Życie jest piękne. Ja to mogę napisać!
***
Boguś Wyparło bramkarz Łódzkiego Klubu Sportowego po zakończonych derbach ogarnął całe towarzystwo, zapewnił bezpieczeństwo piłkarzom, sędziom, dziennikarzom i mimo iż popełnił koszmarny błąd w końcówce, który mógł bardzo drogo kosztować – stanął profesjonalnie do wywiadu z pełniącym tego dnia obowiązki dziennikarza kolegą z boiska z dawnych lat –Maćkiem Terleckim.
– Tak, popełniłem błąd. Sędziowie sędziowali najlepiej jak potrafili. Rywale walczyli tak jak my. Spójrzmy na siebie. Nie oglądajmy się na innych. Nie ma chyba w Polsce uczestnika życia piłkarskiego, który nie potwierdziłby, że Bogusław Wyparło to klasa sama w sobie. Szacunek.
Epilog
Końcówka meczu derbowego. Szybki kontratak piłkarzy Widzewa. Popularny „Kiełbasa”, czyli Grzegorz Piechna – strzelec wyborowy, który od kilku meczów zablokował się i nie mógł strzelić gola, wreszcie dostaje podanie i wpada w pole karne z piłką przy nodze. Strzela i GOL!!! Niestety podanie piłki do Kiełbasy poprzedzone było faulem zawodnika, który zasługiwał na żółtą kartkę. Ponieważ faulujący miał wcześniej już napomnienie to grę należało wstrzymać i przed jej wznowieniem wykluczyć przewiniającego zawodnika z gry. Piłkarze Widzewa nie czekali i tuż po faulu szybko wznowili grę. Piłka trafiła do Grzegorza Piechny, który umieścił futbolówkę w siatce. Bramki nie uznałem. Cofnąłem grę. Wykluczyłem zawodnika faulującego i wznowiłem grę rzutem wolnym. Wszystko w zgodzie z przepisami. Jednak gdybym przymknął oko i nagiął przepisy to Piechna strzeliłby gola. Drugiej żółtej by nie było i pies z kulawą nogą by się nie zainteresował tym zagadnieniem…
Pan Waldek z Legionowa, który trafił 17 zdarzeń trafiłby również to ostatnie: PIECHNA STRZELI GOLA i pojechałby na roczne wakacje na Malediwy za te 39 nietrafionych tysięcy złotych…
Panie Waldku – Przepraszam!
Tak zapamiętałem moje DERBY ŁODZI 🙂
Marcin Wróbel
Autor to były sędzia piłkarski na najwyższym szczeblu krajowych rozgrywek. Jest założycielem Fundacji MOC, która skupia się na pomocy osobom pokrzywdzonym przez los oraz najuboższym. Wraz ze swoją fundacją, Marcin organizuje wiele imprez kulturalnych i sportowych, na których promowany jest zdrowy tryb życia, wychowanie w sporcie oraz altruizm i działalność charytatywna
Polska piłka oczami kibiców. Chcesz dołączyć? DM do @nopawel