Nie od dziś wiadomo, że zawód piłkarza to zajęcie wymagające. Piłkarz – oczywiście ten z powołania, ten, który do swojego zawodu przykłada się z należytym szacunkiem – to człowiek niesamowicie zaabsorbowany codziennymi obowiązkami. Nienaganna aparycja, umiejętność zbudowania dwóch i pół sensownego zdania oraz tężyzna fizyczna. To nieodłączne i nieodzowne elementy piłkarskiego rzemiosła. A gdzie umiejętności czysto piłkarskie? – zapytacie. Ano, to – mimo wielu zapewnień – nie jest element obowiązkowy. Nie w Polsce.
Zawód piłkarz. Brzmi dumnie, prawda? Niech ten, kto nie marzył o tym, by w wieku produkcyjnym zarabiać na życie uganiając się – razem z kilkoma innymi spoconymi kolegami – za piłką, pierwszy rzuci we mnie kamieniem. Zawód, który dla wielu młodych adeptów tej dyscypliny sportu jest motorem napędowym do ciężkiej pracy, nagrodą za włożony trud i poświecenia oraz – co najważniejsze – wcale zawodem (w ściśle tego słowa znaczeniu) się nie wydaje. Bo przecież jak to tak? Mieliby mi płacić za coś, co kocham? Co i tak robiłbym po pracy, w wolnym czasie?
***
Aż tu nagle, zaraz po meczu z Szeryfem z odległej – piłkarsko, oczywiście – o lata świetlne Mołdawii, do uszu tych wszystkich ludzi dochodzi głos, że ten wspaniały zawód, o którym marzy niemal każdy chłopak biegający po podwórku z piłką pod pachą, jest największą udręką, jaką w naszym zawodowym życiu moglibyśmy sobie wyobrazić. Piłkarze Legii (ale w tym miejscu moglibyśmy śmiało wstawić nazwę każdego polskiego klubu, bo zazwyczaj zawodnicy mówią o tym jednym, zgodnym głosem) dają nam, ciemnemu i zacofanemu ludowi, do zrozumienia, że tak naprawdę grając w piłkę czują się jak Syzyf, mozolnie wykonujący swoją bezsensowną i ekstremalnie trudną pracę. Że kopanie piłki wcale nie jest takie kolorowe, jak nam się wydaje, i że wszyscyśmy tak naprawdę jesteśmy debile, bo chętnie byśmy się z nimi zamienili.
Prawdziwej pracy nie poznał wszak ten, który kolana nie wygiął na boisku. I niech nie zaślepi was perspektywa wysypujących się ze skarpety dolarów. O nie! Te pieniądze w gruncie rzeczy nie są warte tego wysiłku. A piłkarze robią to tylko dlatego, że to kochają. Gdyby tej okropnej piłki nie kochali, to woleliby wykładać ogórki konserwowe na regale w Lidlu lub zjeżdżać codziennie na dziesięć godzin tysiąc pięćset metrów pod ziemię. Bo tak byłoby im łatwiej. Ale nie, moi drodzy, wasze wysmarowane od węgla, czy od innego oleju ręce nigdy nie zrozumieją, jak wyglądają ich piłkarskie spracowane ręce i serca. Nie rozumiecie, ile wysiłku musi włożyć człowiek, by wykonać idealne selfie, ani tego, jak ciężko jest przebyć 900 metrów po centrum handlowym, zahaczając przy tym o 42 sklepy. Nie rozumiecie też tego, jak ciężko jest przebiec dziewięćdziesiąt minut w tempie nierozgrzanego żółwia, przy świecącym nad głową słońcu. W niedzielę. O 15.
Jest jednak sposób, by poczuć na własnej skórze to, czego doświadczać muszą oni. I – o dziwo – jest to banalnie proste. Trzeba po prostu wyjść na boisko. Tfu! Boisko… Przecież to jest prawdziwe koloseum, arena. Tu nie bierze się jeńców. Tu walczy się o życie.
***
Jakby @MSkwierawski zagrał to Dąbrowskiego mógłby ograć. A jak Mati przegra whisky, to nie zapłaci. Zrobimy wielką zrzutkę po 5 złotych. pic.twitter.com/X2ZRLT35QQ
— Michał Kołodziejczyk (@Michal_Kolo) August 18, 2017
„Niech pan sam wyjdzie na boisko” albo „Co pan osiągnął w piłce, że mnie krytykuje?”. To są klasyki, które należą do mojego ścisłego topu. To trochę tak, jakbyś poszedł do piekarni z kupionym chwilę wcześniej przypalonym chlebem, w którego środku znalazłeś czternaście włosów łonowych i granat przeciwpancerny z czasów drugiej wojny światowej. – Panie, co to jest!? – pytasz rozdrażniony, na co piekarz odpowiada: – Panie, chuj się pan znasz na pieczeniu chleba. Co żeś pan osiągnął w piekarnictwie? Nic? No, właśnie. To bierz pan bochen i wyp…! Ewentualnie coś w stylu: – Masz pan tam piec. Sam sobie upiecz ten chleb, jak nie pasuje.
Przecież to normalne. Nie mieliście nigdy takiej sytuacji?
***
To jest chore, bo doprowadziliśmy do momentu, w którym piłkarze zamknęli się w swoim hermetycznym świecie. Świecie alternatywnej rzeczywistości, w której kopanie piłki w odpowiednio ustalone miejsce należy do najtrudniejszej roboty na świecie, a jakakolwiek krytyka jest atakiem na bezbronnych i Bogu ducha winnych rzemieślników. Według poczciwych kopaczy każdy, kto ich skrytykuje to człowiek, który wylewa swoje żale i bezpodstawnie pluje żółcią. A wszystko to spowodowane zazdrością do gladiatorów naszych czasów (czyt. piłkarzy), którym udało się to, o czym marzą tłumy. Sorry, ale to tak nie działa. To normalne, że każdego rozlicza się z pracy, czyż nie? Zawód kopacza nie jest tu żadnym wyjątkiem. Im szybciej to zrozumiesz, polski piłkarzu, tym lepiej. Lepiej dla ciebie.
***
Według OECD (Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) statystyczny Polak spędza w pracy niemal 2000 godzin rocznie. We wszystkich europejskich rankingach, pod tym względem, należymy do czołówki. Nie tak dawno, bo na przełomie maja i czerwca, rodzime media oburzały się, że w tym roku pracownicy pewnego sklepu, z którego loga zachęcająco uśmiecha się do nas mały owad, nie mają co liczyć na urlopy w sezonie letnim. Ze względu na brak ludzi do pracy. Nie wspomnę już o klasycznym przykładzie górnika, czy innego budowlańca, który w miejscu pracy spędza niemal połowę swojego życia. Nie wspomnę także o ludziach, którzy założyli własne biznesy i spędzają w pracy nie 2000 godzin, a 4000 pracując siedem dni w tygodniu.
Właśnie ci wszyscy ludzie zasiadają wieczorem przed telewizorem (opcjonalnie na trybunach), oglądają gości, którzy przez 90 minut uganiają się za piłką, by w pomeczowym wywiadzie usłyszeć, że gość w sile wieku skarży się na to, że w ciągu roku uzbiera JEDYNE 30 dni urlopu. Że jest zmęczony. Że mecz goni mecz. Że on tak naprawdę to ma przejebane, a na dokładkę – o zgrozo! – wszyscy mają jeszcze do niego pretensje.
https://gph.is/14o3USk
„Jesteśmy zmęczeni.” Zmęczeni?! Zmęczony to może być pan Zdzisław, jak wróci po całodziennym oraniu pola. I jego żona, którą to pole orał też przeorać zaspokoić musi. Zmęczony to może być zawodnik Premier League, Bundesligi czy LaLiga, jeśli trzymamy się już piłkarskiego korytka. Bo tam, nie dość że gra się szybciej i więcej, to – no właśnie – tam się gra, nie kopie. W czoło na dodatek.
***
Mnie naprawdę nie dziwi, że dostajemy w beret od byle dzbanów z Mołdawii czy Kazachstanu. Pewnie niektórzy nawet nie wiedzieli do wczoraj, że w Mołdawii w ogóle gra się w piłkę. Znam nasze miejsce w piłkarskiej hierarchii. Trudno, byliśmy słabsi. Nie każdy jest Messim. Ale człowieku, miej ty godność. Uszanuj drugiego człowieka, który wykłada na to, byś te „marne” trzydzieści dni urlopu mógł spędzić na Hawajach czy inny Puerto Rico. Zamknij w odpowiednim momencie mordę i przyjmij zasłużoną krytykę na klatę. Już wystarczająco się nasłuchaliśmy, jak masz przejebane.
Sercem za Arką. Rozumem za Arsenalem. Albo odwrotnie. Sam nie wiem.