W polskim klasyku 11. kolejki Lotto Ekstraklasy Lech Poznań pokonał warszawską Legię 3:0, kończąc kolejkę na drugiej pozycji w tabeli.
Legio, gdzie się podziałaś?
Lech Poznań wyszedł na to spotkanie z jednym celem. Wygraną. Od pierwszej minuty widać było, że aby go wypełnić mieli w głowach ułożony scenariusz. Plan, mogłoby się wydawać, idealny, ale do jego wypełnienia brakowało jednego punktu. Drużyny przeciwnej.
Przez pierwsze 40 minut drużyny ze stolicy praktycznie nie było na Bułgarskiej. Mistrz Polski przyjechał do Poznania kompletnie zgaszony. Przez pierwsze 40 minut wyglądał jak drugoligowa drużyna zmuszona przez wymagającego trenera do zagrania z zespołem o trzy klasy lepszym
W każdej z akcji, którą nieumiejętnie próbowali wykreować Legioniści, widać było zagubienie, czy rezygnację. Mecz szybko zamienił się w pasmo pomyłem Legionistów i salwę wspaniałych akcji Kolejorza, który szybko zyskał przewagę nad każdą z pozycji. Sprawiając, że i tak już przerażona wyczynami przeciwnika, Legia, cofnęła się jeszcze bardziej, opierając się głównie na obronie. Obronie, która jak warto podkreślić nie prezentowała poziomu mistrza Polski.
***
Michał Pazdan, reprezentant Polski, który przez wiele meczów był podporą defensywy Wojskowych, w tym meczu popełniał więcej błędów niż którykolwiek z piłkarzy swojego zespołu. Jego podstawowe błędy w odbiorze piłek czy kryci doprowadziły Lech do straty aż trzech goli. W każdej z tych bramek środkowy obrońca, mógł sprawdzić się lepiej. Jego słaba dyspozycja, doprowadziła, że kibice zaczęli martwić się o mecz z Armenią w przyszłym tygodniu (5.10), w którym wyjść ma jako podstawowy zawodnik. Podpora drużyny była dzisiaj bez mocy. Zamiast wspierać podupadającą Legię, ciągnęła ją jeszcze bardziej w dół.
Najlepszy mecz w sezonie
O tym, czy Lech grał tak dobrze tylko z powodu słabej predyspozycji Legii nigdy się nie dowiemy. Możemy jedynie spekulować. Jednak jedno jest pewne. Kolejorz zagrał świetny mecz (a przynajmniej pierwszą połowę), królując nad swoim rywalem.
Każdy zawodnik na boisku zagrał wczoraj bardzo dobry mecz. Spotkanie bez większych błędów czy niepotrzebnych akcji. Wszystko wyglądało jakby było głęboko przemyślane przez trenera Nenada Bjelicy, jak i przez zawodników. Najwyższy czas.
Pomimo niezbyt widowiskowych spotkań, Lech był w stanie wywalczyć punkty w swoich poprzednich meczach (oczywiście nie wliczając w to poprzedniego meczu ze Śląskiem, o którym kibice i sami zawodnicy woleliby jak najszybciej zapomnieć). Mogłoby się wydawać, że jeśli drużyna zdobywa punkty, to kibice nie powinni mieć o co się czepiać.
Jednak mowa tu o Lechu Poznań, 7-krotnym mistrzu Polski i jednym z głównych reprezentantów Polski do gry w europejskich pucharach. Dla kibiców, jak i zagorzałych fanów piłki, jedynie zdobywanie punktów nie wystarczy. Od zespołu z takimi tradycjami i z takimi finansami oczekuje się dużo więcej. Przewiduje się, że wraz z wynikami będzie widoczna też dobra, pełna w efektywne i efektowne akcje gra.
Kibice musieli naczekać się dość długo, ale w końcu ci, którzy przybyli na Bułgarską, mogli nacieszyć oczy nie tylko dobrą grą swego zespołu, ale także pięknymi bramkami.
Na pierwszego gola nie trzeba było czekać długo. Po wspaniałym dośrodkowaniu Roberta Gumnego, akcję wykończył Maciej Gajos pięknym strzałem główką. Ta dwójka zdecydowanie odwdzięczyła się za ich nieobecność w meczu ze Śląskiem. Tym bardziej Gajos, który pauzował od trzech meczów. Podczas meczu z Arką Gdynia w 7. kolejce, otrzymał czerwoną za agresywny faul na Patryku Kunie. Z początku miał pauzować cztery mecze, co oznaczało ominięcie spotkania z Legią, ale po odwołaniu klubu został odsunięty tylko na trzy spotkania. Co się okazało błogosławieństwem dla drużyny.
Przednia linia wraz z Łukaszem Trałką i Gumnym dała nam popis wspaniałego futbolu. Gajos, który wykończył akcję przy pierwszej bramce, asystował przy drugim golu, zakończonym przez defensywnego pomocnika, który w idealnym momencie przyłożył głowę do idealnego podania kapitana Kolejorza. Lech zdobył bramki z gry, na co czekali od połowy sierpnia. Konstruktywne i dobrze przemyślane akcje sprawiły do końca pierwszej połowy Kolejorz prowadził dwiema bramkami nad zaćmioną Legią.
Dwie różne połowy
Druga połowa rozpoczęła się na lekką korzyść Legi, która zaczęła się powoli przebudzać ze snu, w którym była podczas pierwszych 45 minut. Jednak ich akcje i szarże były nadal niezdecydowane, jakby warszawiacy bali się zrobić coś więcej. Wyglądało to bardziej jakby to Lechici pozwolili Wojskowym na grę, niż oni sami zdecydowali się na coś bardziej ofensywnego.
Jak to było widoczne w wielu spotkania Kolejorza, drużyna Bjelicy cofnęła się od pierwszych minut drugiej połowy, pozostawiając miejsce dla przeciwnika. Ich gra nie przypominała już tej natarczywej szarży w pole karne. Czekali na swojej połowie oczekując straty legionistów, aby wykonać kontrę.
Taktyka, która już wiele razy została wprowadzana przez trenerów Lecha często odbijała się im czkawką. Było tak przecież w spotkaniu między tymi drużynami (2 maja 2016), kiedy to właśnie niebiesko-biali, cofnęli się do defensywy po zdobyciu gola, aby na koniec meczu zejść z boiska z wynikiem 2:1 dla przeciwników.
Jednak tym razem było inaczej. Pomimo cofnięcia się na swoją połowę Poznaniacy kontrolowali przebieg meczu. W 65 minucie po akcji jeden na jednego z bramkarzem Legii, Maciej Makuszewski podwyższył prowadzenie do 3:0, podcinając jeszcze bardziej skrzydła bezsilnego Mistrzowi Polski.
Dobry mecz sędziów
Jak rzadko mam coś dobrego do powiedzenia na temat pracy sędziów, to muszę przyznać, że pan Szymon Marciniak wraz z asystentami spisali się na dobre 4.5. Prawie cały mecz przebiegał bez komplikacji. Były momenty, kiedy będą na jego miejscu pokazałabym czerwoną kartkę zamiast żółtej, ale z każdej z tych sytuacji byłby w stanie się wybronić. Trzeba też pochwalić dobrze oko sędziego asystenta za puszczenie gry podczas akcji, po której padła trzecia bramka dla Kolejorza. Była to stykowa sytuacja, w której inni sędziowie mogliby inaczej zareagować.
Pamiętajmy też o wiecznym koszmarze pana Marciniaka, czyli systemie VAR, który podczas tego meczu nie okazał się aż taki straszny. Po tym, jak odgwizdał karnego dla Legii po starciu Dominika Nagy’a z Lasse Nielsenem, ale po samoweryfikacji cofnął decyzję, tak samo, jak wcześniej pokazaną kartkę dla Duńczyka.
Klasyk klasykiem, a liga nadal trwa
Oczywiste jest, że każdy Polski klasyk dodaje emocji czy to kibicom, czy też samym zawodnikom, ale jako to bywa z każdym meczem i on się skończył. Dla jednej drużyny lepiej niż dla drugiej. Ale nie był to ostatni mecz w sezonie. Oba zespoły mają jeszcze wiele do pokazania i udowodnienia. Lech, który zajmuje drugie miejsce z punktem straty do lidera, Górnika Zabrze za dwa tygodnie (przerwa na zgrupowanie reprezentacyjne) zmierzy się z Jagiellonią Białystok. Za to Legia, która doznała gorzkiej porażki, postara się ją sobie osłodzić zwycięstwem z Lechią Gdańsk.
Wygrana w klasyku cieszy, a przegrana może boleć bardziej niż w normalnym meczu ligi, ale to jak obie drużyny poradzą sobie z tym faktem na przyszłe mecze zależy od nich. Liga się coraz bardziej rozkręca z coraz większą ilością kandydatów na mistrza, więc odpuszczanie sobie nie gra tu roli.
Ada Adamczak
Polska piłka oczami kibiców. Chcesz dołączyć? DM do @nopawel