Rozgrywki
Tomasz Hajto, czyli kolejna opowieść z serii „Pogrzebane w trupach”
-
Autor
Watch Ekstraklasa

Z cyklu „Pogrzebane w trupach”, z okazji urodzin Tomasza „Truskawki na torcie” Hajto, o cudownym otrzeźwieniu działaczy Podbeskidzia i Mareczku – fanatyku podwawelskiej podsuszanej.
Tekst będzie o ośrodku „Start” w Wiśle, a właściwie o tym, co mogłyby powiedzieć jego ściany, gdyby mogły mówić. W tle moja historia z Tomaszem Hajto, cudownie otrzeźwionymi działaczami Podbeskidzia Bielsko-Biała i Mareczkiem, który miał brzuch jak bęben Rolling Stonesów.
***
Ośrodek „Start” znajdujący się w malowniczej miejscowości Wisła, kojarzącej się od dawna z Adamem Małyszem, a piłkarskim kibicom z byłym selekcjonerem kadry Antonim Piechniczkiem przy kominku – był świadkiem niejednej ciekawej historii. Ośrodek ten mający lata świetności już za sobą (bowiem te przypadły na czasy, w których kierował nim Pan Borski – tata byłego sędziego międzynarodowego Marcina) przyciąga nadal drużyny sportowe oraz przedstawicieli dyscyplin indywidualnych, którzy organizują tam swoje zgrupowania. Właśnie o dwóch sytuacjach, które się tam wydarzyły, chciałbym opowiedzieć.
***
Leniwy, czerwcowy wieczór. Lato 2006 roku. Pierwsze piętro ośrodka „Start” w przepięknym Beskidzie Śląskim. Razem z Panią Agnieszką, kierowniczką kolonii sportowych dla dzieci niepełnosprawnych z upośledzeniem umiarkowanym, siedzimy sobie na średnio wygodnych kanapach w korytarzu. Ja rozpoczynam swój nocny dyżur, albowiem na ten dzień przypadła moja kolej jako wychowawcy jednej z grup. Spokojnie, jak co dzień, obgadujemy niemiłosiernie jednego z innych opiekunów kolonistów pieszczotliwie nazywanego Mareczkiem. Będąc bardziej skrupulatnym – to ja zachowuje spokój i uśmiecham się na okoliczność wspomnień kolejnych kolonijnych wydarzeń z Mareczkiem w roli głównej, a Agnieszka z irytacją w głosie wytyka wychowawcy, którego narzucił jej organizator, czyli Polski Komitet Paraolimpijski, wszystkie kompromitujące zachowania i wpadki. Pani kierownik nie mogła zrozumieć, jak można podczas pobytu z podopiecznymi na kąpielisku usnąć na trawie do góry brzuchem i jak w ogóle można wyhodować taki bęben. Taki bęben!
***
Z rozbawieniem wysłuchiwałem historii o Mareczku, o tym, ile zamówił dokładek na stołówce oraz o tym, jak jego grupa lata samopas pozbawiona opieki rozleniwionego opiekuna. Gdybym był kierownikiem, pewnie nie byłoby mi do śmiechu, ale z racji wykonywania jedynie funkcji wychowawcy grupy mogłem sobie pozwolić na luźne podejście do tych kwestii. By rozluźnić atmosferę i obniżyć ciśnienie pani Agnieszka zaordynowała zmianę tematu
– Jak tam twoja kariera sędziowska? Doszedłeś już do najwyższej ligi? – spytała.
– Jeszcze nie, ale wszystko jest na dobrej drodze – odpowiedziałem. – Właśnie awansowałem na drugi poziom rozgrywek (obecnie I liga) i od nowego sezonu rozpoczynam walkę o najwyższy szczebel rozgrywek czyli Ekstraklasę – dodałem.
– Zaraz, zaraz. Przecież dzisiaj do naszego ośrodka na zgrupowanie przyjechała drużyna Podbeskidzia Bielsko-Biała – skonstatowała pani kierownik. Jednocześnie dodała: – Przecież oni grają w lidze, którą będziesz sędziował! Jak wam tu ktoś zrobi zdjęcie to będziesz miał problemy. Tabloidy tylko na to czekają.
– Spokojnie. Nie dajmy się zwariować – odparłem. Nikt mnie nie zna. Nie ma się czego obawiać.
Zanim skończyłem zdanie, doszły do nas z parteru odgłosy wspinających się po schodach dwóch mężczyzn.
***
Wspinanie to najłagodniejszy opis tego, jak wspomniani panowie pokonywali przeszkody, jakimi niewątpliwie były schody. Gdy doczłapali się na I piętro, które było półmetkiem ich wspinaczki, ujrzeli panią Agnieszkę – atrakcyjną, młodą kobietę. Strudzeni wędrowcy natychmiast zmienili swoje plany (prawdopodobnie polegające na dotarciu do swoich pokoi) i postanowili przysiąść się na kanapie zajmowanej przez przedstawicielkę płci pięknej. Ponieważ poziom dyskusji był odwrotnie proporcjonalny do poziomu alkoholu we krwi „alpinistów” (trzymając się wspinaczkowej terminologii), pani Kierownik zarządziła, iż nocny dyżur będę pełnił sam i oddaliła się do swojego pokoju.
Dwaj mocno podchmieleni panowie w dresach z logo Podbeskidzie Bielsko-Biała byli mocno niezadowoleni zarówno z faktu, że atrakcyjna kobieta nie była zainteresowana ich towarzystwem oraz z tego, że zastany na I piętrze kompan do wieczornego spożycia odmówił współpracy z uwagi na powierzone mu obowiązki opieki nad kolonistami.
– Młody! – zakrzyknął, a może nawet zaśpiewał niewysoki pan będący, jak się później okazało, kierownikiem drużyny Podbeskidzia.
– Czy ty się interesujesz piłką nożną?
– Trochę tak – odparłem kokieteryjnie.
– Bo wiesz (beknął siarczyście), my tu jesteśmy z drużyną piłkarską na obozie – dołączył do dyskusji uśmiechający się spod sumiastego wąsa masażysta z Bielska-Białej.
Rozmowa się nie kleiła. Panowie co raz polewali sobie z niemającej dna piersiówki, każdorazowo proponując „szczeniaczka” na lepszy sen. Po kilkunastu minutach bardzo intensywnego kieliszkowego rozdania panowie ze sztabu szkoleniowo-medyczno-organizacyjnego Podbeskidzia słabli w oczach.
***
Kierownikowi drużyny łokieć (podtrzymujący głowę) oparty o stolik nagle i gwałtownie zsunął się i tylko temu kiero zawdzięczał obecność w świecie żywych. Mniej szczęścia miał maser, który z głową odchyloną do tyłu i z szeroko otwartymi ustami drzemał na tzw. „popielnicę” w rogu korytarzowej kanapy. Tu akcję można by zawiesić, a historię uznać za wyjątkowo nudną. Nie zapominajmy jednak, że w ośrodku „Start” jest z nami wspomniany na wstępie Mareczek, który zgłodnieje i w pewnym momencie opuści pokój, udając się na żer, a zapach niedopitej wódki z bielsko-białej piersióweczki przywiedzie go niechybnie do korytarzowego stolika na I piętrze. O tym jednak w epilogu tego opowiadania…
***
Dwa lata później w tej samej Wiśle przebywałem z kolonia letnią – komercyjnym przedsięwzięciem prywatnego biura podróży. Nie byliśmy zakwaterowani w ośrodku „Start”, ale bywałem tam prawie codziennie urządzając sobie treningi na bieżni okalającej boisko przy ośrodku oraz na basenie. Byłem kierownikiem kolonii. Nie miałem pod opieką żadnej grupy dzieci i mogłem sobie pozwolić na wizyty w ośrodku, który jest bohaterem tej opowieści.
Byłem po pierwszym sezonie sędziowania w Ekstraklasie. Szło mi dobrze, miałem wysokie notowania i mógłbym nawet uznać debiutancka rundę za rewelacyjną, gdyby nie jedna sytuacja w meczu Górnik Zabrze – Widzew Łódź. Otóż pokazałem żółtą kartkę za faul Tomaszowi Hajto. Napomnienie to eliminowało reprezentanta Polski z następnego bardzo prestiżowego meczu w Ekstraklasie. Po meczu Tomasz Hajto wkroczył do szatni sędziowskiej. Wszyscy tam obecni: sędziowie, obserwator, kierownicy drużyn widząc Hajtę w drzwiach byli przekonani, że awantura przez duże „A” właśnie się rozpoczyna. Dodam w tym miejscu, że gdy schodziliśmy z boiska, członkowie sztabu szkoleniowego Górnika, czyli II trener Marek Kostrzewa i trener bramkarzy Piotr Wojdyga zgotowali nam piekło. Kostrzewa wykrzykiwał, że 20 lat siedzi w piłce i nie widział takiego sędziowania. Po tym jak jeden z moich asystentów słynący z ciętego języka odszczekał mu, „że też się pan do niej zmieścił” – pan Marek dostał białej gorączki. W ostrym „pojeżdżaniu” sędziom aktywnie pomagał Wojdyga nie mając świadomości (bo nikt jej wówczas nie miał), że po latach z niżej podpisanym będziemy mieszkać w tej samej dzielnicy Warszawy i robić zakupy w jednej Biedronce. Nie miał też świadomości, że jego syn – Grzegorz Wojdyga po latach będzie w imieniu Polonii Warszawa przekazywał dary na aukcję charytatywne dla niepełnosprawnej córeczki niżej podpisanego.
***
Wróćmy jednak do Tomka Hajto. Wszyscy obecni w szatni spodziewający się karczemnej awantury – srogo się zawiedli. Tomek grzecznie zapytał czy może wejść i po przyzwalającym geście z mojej strony powiedział:
– Panie sędzio. Bardzo pana proszę o jedną rzecz. Nich pan obejrzy powtórkę tej sytuacji z żółtą kartką dla mnie. Jeśli uzna pan, że podjęta decyzja była słuszna – to nie ma tematu. Jeśli jednak stwierdzi Pan, ze się pomylił to proszę napisać o tym w protokole. To wszystko. Pozdrawiam.
Konsternacja pomieszana z szacunkiem związanym z formą wypowiedzi reprezentanta Polski, który pokazał, że wulgarna łatka skandalisty może być tylko wymysłem mediów spowodowała, że jeszcze tej samej nocy obejrzałem sporną sytuację. Faul był bezdyskusyjny jednak napomnienie – już niekoniecznie. Ponad dwudziestokrotna analiza wspomnianego zdarzenia upewniła mnie, że popełniłem błąd i napisałem o tym w protokole meczowym. Komisja Ligi anulowała tę kartkę, a Tomasz Hajto zagrał w kolejnym meczu.
Co ma do tego ośrodek „Start” w Wiśle? Informuję – objaśniam. Kilka tygodni po tym zdarzeniu (będąc na wcześniej opisywanych treningach na bieżni ośrodka „Start w czasie, gdy byłem kierownikiem kolonii) wbiegam przez parking na bieżnię okalającą boisko obok opisywanego ośrodka i niemalże wpadam pod koła parkującego tam… Tomasza Hajto.
– Człowieku! Ty mnie prześladujesz! – krzyknął i uśmiechnął się wysiadający z samochodu piłkarz Górnika Zabrze.
Epilog
Co było łatwe do przewidzenia, Mareczek obudził się w nocy z ostrym ssaniem w brzuchu. W bębnie. Świadomość istnienia stacji benzynowej w Wiśle, która czynna była 24h na dobę, a przede wszystkim świadomość znajdującej się w asortymencie podwawelskiej podsuszanej sprawiła, że podźwignął się nie bez trudu i wyszedł z pokoju na I piętrze w celu nabycia towarów pierwszej potrzeby. Przekręcił klucz w zamku odwrócił się i ujrzał niżej podpisanego oraz dwóch bardzo sponiewieranych jegomości.
– No to pięknie – wykrzyknął budząc masera z wąsem i powodując skupienie na twarzy kierownika Podbeskidzia.
– Sędzia ligowy i działacze tej samej ligi razem przy jednym stole! – euforycznie wyśpiewał. To się nadaje do prasy!
Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie widziałem ludzi mających na oko ponad 2 promile we krwi, którzy trzeźwieją w jedną sekundę. Przez dwa następne tygodnie wszyscy uczestnicy zgrupowania w ośrodku „Start” w dresach Podbeskidzia kłaniali mi się w pas 😉
Podbeskidzie i jego kolorowi działacze, Tomasz Hajto oraz Mareczek, który nie odmawiał szczeniaczków na lepszy sen (na brak którego i tak nie narzekał) zakąszanych podwawelską podsuszaną byli bohaterami tej opowieści. Gdyby ściany ośrodka „Start „ w Wiśle mogły mówić… opowiedziałyby zapewne jeszcze wiele ciekawych historii.
Marcin Wróbel
Autor to były sędzia piłkarski na najwyższym szczeblu krajowych rozgrywek. Jest organizatorem akcji charytatywnych pod hasłem „Gramy dla Hani Wróbel”, która skupia ludzi świata sportu i kultury. Marcin organizuje wiele imprez, na których promowany jest zdrowy tryb życia, wychowanie w sporcie oraz altruizm i działalność charytatywna, z której dochody przeznaczane są na leczenie i rehabilitację jego małoletniej niepełnosprawnej córeczki Hani cierpiącej na czterokończynowe porażenie mózgowe i epilepsję.
Polska piłka oczami kibiców. Chcesz dołączyć? DM do @nopawel
