Co różni najsilniejsze ligi europejskie od polskiej ligi kopanej? Regularność. A raczej, to, co w tej lidze regularnie jest uskuteczniane. „Na Zachodzie” regularnie gra się w piłkę. Raz czy dwa w roku, jeden z drugim zapomni, że piłkę trzeba skierować w kierunku bramki, a rzut z autu wykonuje się ręką. Tak zwany „dzień bez formy”. U nas natomiast jest odwrotnie. Zazwyczaj spektakularnie strzelamy po autach lub mylimy lewą nogę z prawą ręką. Regularnie podajemy do kolegów, ale niekoniecznie o tym samym kolorze koszulki, a po każdym strzale w telebim sugerujemy, że stan murawy wskazuje na rychłą jej wymianę. Czasem jednak (raz czy dwa w roku) trafi się mecz, w którym w piłkę jednak zagramy. Kopniemy tam, gdzie godność ludzka nakazuje. I wtedy zastanawiamy się: potrafimy grać w tą piłkę, czy jednak nie potrafimy?
Czy Arka potrafi grać w piłkę? Teoretycznie potrafi, bo przybiła wczoraj Sandecji piątkę. Prawdopodobnie też nie potrafi, bo w meczu derbowym z Lechią zaliczyła trzy i pół celnego podania. W tym jedno po rozpoczęciu gry z połowy boiska. W eliminacjach wstydu nie przyniosła, ale w meczu z Pogonią ładowała nawet po swojej bramce. To potrafi czy nie potrafi?
***
Stadion w Gdyni od pewnego czasu przypomina bardziej cudowny kościół w Sokółce, niż stadion piłkarski. To tutaj nawet VAR nie widzi karnego, a auty wyrzuca się z taką prędkością, że sędzia nie nadąża użyć gwizdka. To właśnie w Gdyni zdobywa się bramki rękoma, albo ładuje po własnej bramce z trzydziestu metrów. To tutaj wygrywa się z duńskim komputerem, by potem przyjąć trójkę od ostatniej drużyny ligi. Jeszcze chwila a na Olimpijską w Gdyni zaczną przyjeżdżać pielgrzymki z Lichenia, ślepcy zaczną odzyskiwać wzrok, a niepełnosprawni wstawać z wózków. Może dojść nawet do tego, że na stadion w Gdyni przyjedzie najlepszy napastnik Polski Daniel Sikorski, by kilka razy trafić do siatki. Wierzcie czy nie, tu dzieją się rzeczy niemożliwe. Na tych kilku tysiącach, zielonych metrach kwadratowych przestają obowiązywać jakiekolwiek prawa fizyki, chemii czy przyrody.
***
Wracając jednak do samego meczu. Pal licho, że Arkowcy do bramki trafili aż pięć razy! Ważne, kto do siatki trafiał. O swojej przydatności dla zespołu w końcu przypomniał gdyński miłośnik damskich torebek, który swoim wczorajszym występem prawdopodobnie dożywotnio zapewnił sobie pierwszy skład w drużynach Leszka Ojrzyńskiego. Hejter powie, że z karnego się nie liczy, ale jeśli sympatyczny Mateusz trafiłby dziś do siatki z gry (ostatni raz zrobił to prawdopodobnie w czasach kamienia łupanego), to chyba jednak byłoby już za grubo.
Podopieczni Leszka Ojrzyńskiego imponowali tym, do czego przyzwyczaili, czyli walką i zaangażowaniem. Dodali do tego szczyptę umiejętności piłkarskich, wykorzystali nieudolność przyjezdnych – którzy rozgrywali całkiem udane spotkanie siatkarskie – a także otrzymali pomoc ze strony, po której nikt pomocy by się nie spodziewał. Ze strony VARu, który głównie Arkowców krzywdził, aniżeli pomagał.
Gdy po piętnastu minutach na tablicy wyników było 3:0, ludzie przecierali oczy ze zdumienia. Gdy czwarty raz dzisiejszego dnia do bramki trafiał Szwoch, szukali ukrytych kamer nad głowami, a gdy do siatki trafił Marciniak wypełniali już kupony Totolotka. I choć Ojrzyński będzie zapierał się rękami i nogami, że wszystko, czego dokonali jego podopieczni to zasługa ciężkiej pracy na treningach i doskonale wypełnionych założeń taktycznych, to wieczorem, siedząc wygodnie w fotelu z kapciami na stopach, głęboko się zastanowił: „co dziś zrobiłem nie tak?”.
***
Gdy jednak spojrzymy na to wszystko poważnie, Arka nie mogła lepiej odpowiedzieć na blamaż w Derbach. Arka(sędziowie trochę też) skompromitowała się nie tylko wynikiem, ale i grą. Sam mecz derbowy nie zaskoczył niczym, bo zaskoczyć nikogo obiektywnego nie mógł. Poziom piłkarski to coś między walijską ligą niedzielną, a drugą ligą szkocką. Z naciskiem na tę pierwszą opcję. Gdy goście próbowali – z naciskiem na „próbowali” – w piłkę grać, gospodarze nieśmiertelne „na chaos” Świerczewskiego uskuteczniali od pierwszych minut meczu. Człowiek nie skończył jednego wślizgu, a zaczynał kolejny. Piłka lądowała na ziemi tylko wtedy, gdy trzeba było rozpocząć nią grę po faulu lub wybić ją z „piątki”. Nie ma co ukrywać, że gdyby na boisko przy ulicy Olimpijskiej zamiast Marciniaka, Siemaszki czy Kuna wyszli zawodnicy rugby spod znaku gdyńskiego buldoga, nie byłoby większej różnicy.
Nie zapominając również o poprzedzającym Derby meczu w Warszawie, bo choć gospodarze robili wszystko, by goście wyjechali ze stolicy w szampańskich humorach, Arka przegrała w Warszawie 0:2. Z Legią, która nie musiała się nawet szczególnie wysilać, by zaaplikować dwie sztuki.
***
Arka odnosi najwyższe zwycięstwo w Ekstraklasie w historii i po raz pierwszy, w tym sezonie, odnosi dwa zwycięstwa z rzędu. To potrafi grać w tą piłkę, czy nie potrafi? No, kurwa, sam nie wiem
Sercem za Arką. Rozumem za Arsenalem. Albo odwrotnie. Sam nie wiem.
1 Comment