Jadąc na piątkowy mecz w niemożliwie brudnym autobusie linii 139, spotkałem ojca z synem, których ubiór od razu wskazywał, że zmierzamy w tym samym kierunku. W pewnym momencie przez szepty pasażerów przedarł się donośny głos chłopca: „Tato, to ty byłeś w więzieniu?”. Jak zwykle w takich sytuacjach nastała grobowa cisza. Wszyscy odwrócili głowę w kierunku mężczyzny, który nie potrafił ukryć zatroskania. „Maciuś, ja ci film opowiadałem.” – odparł ocierając kropelkę potu z czoła. I w tym momencie byłem przekonany, że najlepsze tego dnia mam już za sobą. Byłem w błędzie…
Idąc wzdłuż ulicy Kałuży dało się słyszeć optymistyczne przewidywania. Nie wiem czym były poparte, chyba tylko naiwną nadzieją, ale czuło się w narodzie wielkie wyczekiwanie. Wyczekiwanie na zwycięstwo. Frekwencja na trybunach nie powalała. Zająłem więc całkiem dogodne miejsce i jedyne, co mi pozostawało to czekać na rozwój wypadków. Początek meczu należał do gości. Wydaje się, że takie było założenie drużyny Michała Probierza – dać się wyhulać Lechii i czekać na kontry. Mimo braku fajerwerków nie wyglądało to źle. Przyjezdni co prawda operowali dłużej piłką, ale robili to zazwyczaj na swojej połowie.
***
Mecz brał przykład z pogody i z każdą minutą tracił temperaturę. Trener Adam Owen, odpowiadając poniekąd na ten fakt, od 20 minuty wysyłał rezerwowych na intensywną rozgrzewkę. Kibice rozochocili się na widok rozciągającego się Sławka Peszki. Przy barierkach zebrała się nawet spora grupa chłopaków, krzyczących coś w kierunku reprezentanta Polski. Miałem przez chwilę wrażenie, że „Peszkin” jakoś zareaguje, pomacha, puści oko, względnie coś odpysknie, ale nie. Pełny profesjonalizm. Było widać, że jest bardzo skupiony. Powoli wracał do składu Gdańszczan po kontuzji. W piątek zaczął na ławce i chyba liczył na coś więcej. Naprawdę z takim trudem oglądało się grę na boisku, że wiele osób bardziej zajmowały ćwiczenia zmienników przy linii bocznej. Mnie też :D.
***
Gospodarzy i publikę z letargu obudził dopiero Grzegorz Wojtkowiak trafiając piłką w słupek po rzucie wolnym. Wtedy to Pasy otrząsnęły się. Akcje Cracovii zaczęły się zazębiać, czego efektem były dwie okazje Wójcickiego. Pierwszy strzał Kuby minął bramkę, przy drugim Dusan Kuciak zmuszony był do interwencji. Oprócz tych akcentów pierwsza połowa – do zapomnienia, ale wbrew odczuciom co poniektórych, byłem miło zaskoczony tempem rozgrywania akcji (choć oczywiście nic z nich nie wynikało).
Zabrzmiał gwizdek. Piłkarze udali się do szatni, a ja, żeby trochę się rozruszać ruszyłem w dół trybuny. Los chciał, że zostałem przy barierce do końca meczu, obserwując jego przebieg praktycznie z wysokości murawy. Druga część rozpoczęła się. Stała wtedy obok mnie pewna bardzo zaangażowana w wydarzenia na boisku pani. Na potrzeby tego tekstu nazwałem ją Krysia. Pani Krysia miała około 60 lat wzrostem przypominała kogoś o parametrach Freddy’ego Adu, na głowie – wiadomo – trwała ondulacja, a swoje bystre spojrzenie skrywała pod szkłami okularów grubości krążka hokejowego. Można powiedzieć, że oglądaliśmy ten mecz wspólnie, choć ona rozgrywała go sama w swojej głowie, dając upust emocji w głośnym komentarzu. Nie będę cytował. Nie watro. Ogólny zarys był taki, że piłkarze powinni wziąć się do roboty, a szanowny pan sędzia jest, delikatnie mówiąc, nieobiektywny. Ja sam, w pewnym momencie nie chcąc się jej narazić zdawkowo kiwałem głową i potakiwałem.
***
Godzina gry za nami. Na boisku pojawia się nabuzowany energią Peszko. Ma coś do udowodnienia. Praktycznie pierwszy jego kontakt z piłką – kapitalny rajd lewą stroną – i gol. Futbolówka uderzona z ostrego kąta obija jeszcze Michała Helika i po rykoszecie wpada do siatki. Okazało się, że to co przedtem wyprawiała pani Krysia to było dopiero preludium przed właściwym występem. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś mój narząd słuchu będzie działał tak jak dawniej… Plusem tego przynajmniej to, że mocno poszerzyłem swój zasób słów.
Wracając do meczu, wbrew pozorom głupio stracona bramka, zamiast podłamać Cracovię, zmotywowała ją. Sygnał do ataku dał Krzysiek Piątek wyrównując po chwili stan rywalizacji. Były reprezentant młodzieżówki został przed kilkoma dniami skrytykowany przez Michała Probierza na konferencji prasowej. Na zarzuty trenera odpowiedział tak, jak trzeba – na boisku. Po tym golu gospodarze przejęli całkowicie inicjatywę. Lechia nie istniała w ostatnim kwadransie i dopuszczała do mnóstwa sytuacji w swoim polu karnym. Bronił Kuciak, potem słupek, znowu bronił, a Kryśka wychodziła z siebie. Niemniej jednak wśród kibiców czuło się ogromną moc i wiarę, że następna akcja będzie tą, na wagę trzech punktów. Ale czas uciekał. Szanse były, brakowało za to skuteczności.
***
Nadchodził koniec meczu. Entuzjazm powoli opadał. Kolejny remis miał za chwilę stać się faktem. W tym momencie na scenę wkroczył główny aktor tego spektaklu – system VAR. W doliczonym czasie w polu karnym padł Javi Hernandez. Hiszpan starł się z Damianem Łukasikiem. Sędzia tego spotkania Piotr Lasyk pokazał najpierw, że nie ma mowy o faulu. Piłkarze Pasów byli wściekli, ale akcja szła dalej. Po chwili arbiter postanowił jednak rozstrzygnąć sporną sytuację za pomocą wideoweryfikacji. Nastało wielkie wyczekiwanie. Nawet miotająca się na lewo i prawo pani Krysia na tę chwilę stała się potulna jak baranek, wnosząc modły w niebo. Patrzymy, jest decyzja – karny!
Do piłki znowu podchodzi Piątek. Presja, jaka na nim w tym momencie ciążyła nie jednego by sparaliżowała. Jeszcze Kuciak próbował zdekoncentrować napastnika zabierając mu piłkę z wapna. Gdyby nie steward pilnujący barierek, to pani Krystyna ruszyłaby przez całe boisko, za cel obierając bramkarza Lechii. Zapanowała totalna cisza. Ludzie, którzy już mieli wychodzić ze stadionu zatrzymali się na dole, by obserwować, co się stanie, dlatego wokół mnie zrobiło się potwornie ciasno. Sekundy dłużyły się w nieskończoność. Zawodnik z numerem 99 podchodzi do futbolówki. Strzela…
Co się działo potem? Nie wiem. Znam to tylko z opowieści. Tłum oszalał fetując zdobycie bramki. Ogromne zamieszanie, radość, ciężko było cokolwiek dostrzec. Nigdy w życiu nie przytulało mnie tylu obcych facetów i mam nadzieję, że już nigdy nie będzie 😛 . Szał, okrzyki, śpiewy, podskoki, Kryśkę to ja w ogóle gdzieś zgubiłem. Nieważne. Są trzy punkty. Ważne, bo na wagę wydostania się z dna tabeli. Cracovia zajmuje obecnie dwunastą pozycję i do dziesiątej Lechii traci dwa oczka. Szczęście wypisane na twarzach tych kibiców – bezcenne. Czy to początek dobrej passy? Nie będę tego wyrokował. Już raz otwierałem tu z wami publicznie szampana, a jak potem było – wszyscy wiemy.
Student WZiKS UJ | Typer | Ekspert piłkarski | Felietonista | Obserwator życia publicznego | Znawca tureckich seriali | Znany nalewkarz |