„Na końcu futbolu” to cykliczna historia pisana przez kibica. Opowiada o nastoletnim chłopaku, który mieszka w małej mieścinie, gdzie wszyscy interesują się piłką. „Młody” przeżywa rozterki związane z traumatycznym boiskowym wydarzeniem, które wpłynie na resztę jego życia. W jego sprawy wmieszają się starsi sympatycy miejscowej drużyny i tajemnicza nieznajoma… Kolejne odcinki, w których zostaną opisane losy naszego bohatera będą się pojawiać na watch-esa.pl w każdy czwartek.
Pierwszy odcinek jest dostępny: TUTAJ, drugi TUTAJ.
Przez najbliższe dni życie w Cukrzynowie toczyło się w osowiałym tempie. Większość mieszkańców rozmawiała o poniedziałkowym zdarzeniu zastanawiając się jak do tego doszło. W środę miał się odbyć pogrzeb pana Stacha. Postanowiłem wtedy wziąć sobie wolne od szkoły. Nie mogąc wytrzymać w domu, z samego rana poszedłem do kiosku. Niby po gazetę, ale tym razem przede wszystkim, żeby pogadać.
Kiedy dotarłem na miejsce, przywitała mnie dwójka „ekspertów”: pan Mieciu Dejna i pan Maciej.
– Gdzie Wasz przyjaciel, panowie? – zapytałem, chociaż tak naprawdę mało mnie to obchodziło.
– Jacek? Zaraz przyjdzie. Pewnie go żona z domu jeszcze nie wypuściła po wczorajszym… – tajemniczo stwierdził kompan właściciela kiosku.
– Co się takiego stało?
Z pewną wesołością zaczął opowiadać pan Mieciu:
– Ktoś podkablował, że bimber pędzi. Dobrze, że mieszkam w pobliżu. Jak zadzwonił, to pobiegłem do stodoły, zabrałem co potrzeba i jazda do siebie. Podobno nic nie znaleźli, ale z tego co mi ludzie z rana mówili, to jego żona prawie na zawał zeszła, jak policja chciała otwierać wrota od stodoły.
Na twarzy mojego rozmówcy pojawił się lekki uśmiech. Odpowiedziałem tym samym. Przynajmniej nie rozmawialiśmy o pogrzebie, który miał się odbyć po południu. Wkrótce potem w kiosku zjawił się pan Jacek.
– Witam panowie, cześć młody – tradycyjne podał nam rękę i ze smutkiem przyznał – Niestety dzisiaj Was nie uraczę swoim specjałem. Szkoda, bo akurat taki dzień…
Szczerze mówiąc, teraz skorzystałbym z propozycji pana Jacka, mimo że odmawiałem przez ostatnie dwa lata.
– Ciekawe czy z Górnika do niego przyjadą? – rzucił znienacka pan Mieciu.
– Jakiego Górnika? – zapytałem.
– No Zabrze. Przecież Stach grał tam u nich.
– Gdzie? W Górniku?! – teraz to naprawdę mnie zaskoczył.
– No tak. Nie mówiłem ci? Młody, ile Ty tu lat mieszkasz?
– Z dwa będzie.
– No to w szafie musiałeś siedziałeś…
– Chyba u ciebie w budce Mieciu – zażartował pan Maciej.
– O co chodzi z tym Górnikiem? – zapytałem jeszcze bardziej zniecierpliwiony.
– Mówiłem ci kiedyś, że Stach grał zawodowo?
– Tak.
– No, to najpierw grał w Łodzi, w ŁKS-ie. To było na początku lat 60.
– Wiem. Potem złapał kontuzję i zakończył karierę.
– No, tylko że jeszcze przed tym poszedł do Górnika. Zagrał tam z pięć „meczy” i wtedy coś mu się stało w nogę. W tamtym sezonie też zdobyli mistrzostwo. Chcieli mu nawet dać medal. Podobno wysłali działacza, który miał tutaj przyjechać, ale do tej pory go u nas nie widzieli.
Po tej informacji, nasza rozmowa zeszła na błahe tematy. W każdym razie wszystkim zależało, żeby nie tykać wypadku pana Stacha i wszystkiego co było z nim związane. Przegadaliśmy tak do południa, po czym każdy poszedł się szykować na smutną uroczystość.
***
Na pogrzeb pana Stacha zjechała się cała ludność z Cukrzynowona i Likienia. Oczywiście w kościele każda grupa siedziała w oddzielnych nawach. Nawet w takim dniu nie mogliby zapomnieć o podziałach… Pewnego razu całą sprawę przybliżył mi pan Mieciu, kiedy wspólnie wracaliśmy z meczu hokeja. Mieliśmy przed sobą drogą podzieloną na 20 przystanków, więc było wystarczająco dużo czasu, żeby zahaczyć o lokalne niesnaski. Okazuje się, że kiedyś mieszkańcy obu miejscowości żyli ze sobą w zgodzie. W pierwszym z nich mieszkało więcej ludzi, przez co miasteczko zostało wchłonięte przez Łódź. Szczęścia niestety nie miał Likień, który pozostał wsią. Jako że Cukrzynowo znajdowało się w jednym z największych miast w Polsce, jego mieszkańcy – zwłaszcza młodsi, zaczęli stawiać się wyżej od pozostałych. Sąsiedzi nie pozostawali im dłużni stwierdzając, że Cukrzynowo to dziwny twór, ni to wieś, ni to miasto. Na całą sprawę nie reagowali tylko seniorzy rodów.
Pamiątką z lat „przedpodziałowych” jest jedynie puchar sołtysa Cukrzynowa, który w pewnym czasie nabrał zupełnie innego znaczenia. Mimo że wspomniany urząd został zlikwidowany, nazwa i tak pozostała, a ostatni piastujący to stanowisko, stał się wiecznym sołtysem.
***
W kościele w pierwszym rzędzie szlochała znana mi z wyglądu starsza kobieta. To ona namówiła pana Stacha na opuszczenie boiska, po tym jak nie strzeliłem karnego. Prawdopodobnie była to pani Wanda, o której wcześniej wspominał pan Dejna. Obok niej siedziała śliczna ciemnowłosa dziewczyna – wnuczka trenera. Później natrafiłem na nią przy wyjściu z cmentarza. Spojrzała na mnie, jakby to ja był temu wszystkiemu winien. Próbowałem coś powiedzieć, ale zanim się odezwałem, odwróciła ode mnie wzrok i poszła w kierunku rozedrganej babci. Wtedy zapaliła mi się lampka: „Może gdybym strzelił, to nie doszłoby do takiej sytuacji?”
***
Powracając ze cmentarza rozmyślałem na tym: „Co by było gdyby?”. Idąc tą samą drogą co ostatnio napotkałem siedzących na ławeczce „ekspertów”, którzy w charakterystyczny dla siebie sposób żegnali kolegę.
– Cześć młody! – zakrzyknęli chórem na powitanie. Podszedł do mnie z flaszką podbity nieco pan Jacek – Może tym razem spróbujesz mojego specjału? – prawdopodobnie w tajemnicy przed żoną zdążył przemycić dla kolegów kilka butelek białego złota.
Gdy pan Maciej widział, że głęboko zastanawiam się nad propozycją jego kolegi stwierdził:
– Jacek, choć tutaj. Polej mi lepiej!
Tak też uczynił, a ja dalej rozmyślając nad śmiertelnym karnym zawróciłem w stronę drogi. Po chwili pan Maciej pobiegł do mnie z nową, dopiero co wypełnioną szklanką.
– Co jest młody? – zapytał.
W tamtym momencie coś we mnie pękło. Początkowo nie próbowałem się obwiniać, jednak jak zobaczyłem w myślach wzrok tej dziewczyny, nie mogłem zapomnieć o tym meczu.
– Co jest?! Przeze mnie zabił się człowiek!
– Jak to przez ciebie, młody ? – położył mi dłoń na ramieniu – Sam się powiesił.
– Gdybym strzelił tego karnego, nic by się nie stało.
– Nie wiesz tego.
– Wiem! – pod moimi powiekami zaczęły się gromadzić krople słonej wody.
– Słuchaj młody! – jego słowa podziałały na mnie niczym uderzenie w twarz – To niczyja wina. Co ci to da, że będziesz się nad sobą użalał? Stach wiedział, że możesz nie strzelić. Do tego, wtedy jak piliśmy to nam powiedział, że jesteś ostatnią osobą, do której mógłby mieć pretensje.
Pokiwałem głową jakby wierząc w jego słowa, chociaż coś mi mówiło, że starszy pan wciska kit. Po chwili dodał:
– Opowiem ci jedną sytuację, o której miałem nikomu nigdy w życiu nie wspomnieć. Tak sobie „przysiągnąłem” jeszcze za dzieciaka. Ze czterdzieści pięć lat temu, albo i więcej poszliśmy z kolegą na ślizgawkę. Była zima i w tamtych czasach śnieg spadał o normalnej porze. Jak było zimno, to było zimno, a nie jak teraz… Raz zimno, raz ciepło…
Pan Maciej przechylił szklaneczkę „specjału”.
– Co z tą ślizgawką? – zapytałem zniecierpliwiony.
– Ano, poszliśmy na nią z kolegą jak jeszcze mieliśmy z 15 lat, rano. Nie pamiętam, która była godzina, a na dworze coś pomiędzy nocą i dniem…
– I? – próbowałem ponaglić pana Macieja. Chociaż rozumiałem, że po spożyciu paru szklanek „specjału” nie jest łatwo przypomnieć sobie jakieś wydarzenie z dzieciństwa.
– No i tak się ślizgaliśmy…
– Tyle?! – pomyślałem, że mój rozmówca robi sobie ze mnie jaja. Miał mi opowiedzieć coś, czego nikomu nie mówił, a tu jakaś ślizgawka…
– Nie, słuchaj dalej. No i tak się ślizgamy, ślizgamy i widzimy jak nad brzegiem zamarzniętego jeziora spaceruje dziewczyna. Tak z dwa lata młodsza od nas. Szła z psem, co rusz rzucała mu patyk. Raz ten patyk wpadł na jezioro, gdzie lód był cieńszy. Ten jej pies chciał go przynieść, wszedł na to jezioro i lód się pod nim zapadł. Dziewczyna od razu w płacz. My do niej.
– Uratowaliście tego psa? – dopytywałem, chcąc jak najszybciej usłyszeć końca historii.
– Słuchaj dalej. No i ten pies się topi, dziewczyna płacze, a my ją powstrzymujemy, żeby nie wchodziła na lód. Zobaczyliśmy z brzegu, co z tym psem. Prawie się nie ruszał, to nikt z nas nie chciał ryzykować, a ta ciągle ryczała. W końcu machnęliśmy na to ręką i chcieliśmy iść z kolegą, a tamta chciała zostać. No i zaczęliśmy się kłócić. Potem olaliśmy ją – jak wy to mówicie. No i zrobiliśmy wtedy najgorzej jak się dało. Jak poszliśmy, to ta dziewczyna weszła na lód i się utopiła razem z psem. Później po wsi mówili, że nikt jej nie widział, bo kto rano chodzi na ślizgawkę? Ja kurwa poszedłem! Rozumiesz?!
– Tak… – odpowiedział zaskoczony.
– No, to mi, kurwa, młody nie mów o żadnym karnym! To przeze mnie zabił się człowiek. A z tego co wiem Stachu nie powiesił się przez ciebie. Wtedy jak piliśmy to mi coś powiedział, ale nie kazał nikomu mówić i ci teraz nie powiem.
Przez resztę drogi szliśmy w milczeniu. Pan Maciej odprowadził mnie do domu. Nie wiedziałem jak się z nim pożegnać, co powiedzieć. Podał mi rękę i poszedł, a ja nadal myślałem nad jego tajemnicą…
Kibic. Piłka Nożna: od A-Klasy do Ekstraklasy.