To było jakoś tak… Łukaszowi Broziowi przestało się kręcić w głowie w okolicy Bożego Narodzenia. Do tego momentu od lata, przy każdym gwałtownym ruchu głową wirowało mu w głowie i dudniło w uszach… Jakoś tak od października zaczęło się poprawiać, bo nie rzygał już na rondach. I gdy wydawało mu się, że trauma minęła bezpowrotnie… On wrócił!
Na fali entuzjastycznej polityki transferowej i skautingu opartego na szczęściu i managerskich podszeptach, na podłożu dziwnych fluktuacji gotówkowych i niejasnych rozliczeń, trafia do Legii łon – Daniel Chima Chukwu. Broź na wspomnienie tego co z nim robił boczny atakujący Molde zbladł i byłby zwymiotował gdyby nie to, że bał się smaku powracającego pesto. Podobno od razu poprosił by zezwolić mu na grę na środkach przeciwwymiotnych.
Fora kibicowskie zapłonęły od wybuchów fajerwerków.
Po nieudanej próbie podboju boisk Państwa Środka, w drużynie, której nazwy nie potrafię powtórzyć, wrócił. W swojej łaskawości wybrał Legię. Co za szczęście, co za radość, co za sukces! To miał być koniec sztampowych skrzydłowych w Warszawie. To miał być Vadis Chima Chukwu, Daniel Nikolic. To miał być uzurpator, niszczyciel, dominator. Otwieracz do puszek szyków obronnych przeciwników. Ci mieli odbijać się od niego jak śliwki od lotniskowca lub dostawać oczopląsu wertykalnego na samo wspomnienie mijającego ich, rozpędzonego jak bizon i zwrotnego jak mucha tytanowego herosa.
Coś jednak nie pykło. Choć wierchuszka warszawskiego klubu zarzekała się, że w DCC jest ukryta jakość. Ta iskierka geniuszu, która boleśnie poparzyła defensywę Legii, w pamiętnym dwumeczu z Molde, potrzebować miała tylko czasu, odrobinki spokoju by eksplodować jak supernowa. Iskierka jednak od samego początku świeciła, ale bardziej jak kolorowe lampiony namiotu cyrkowego. Bo oto pobyt Daniela Chimy Chukwu w Warszawie był jak występ klauna. Źle dobrane buty, chaos, śmiech, a na końcu poczucie wstydu. Jednego jednak nie można mu odmówić… Nie narzekał, nie pierdzielił o rasizmie i nietolerancji, nie obrażał się na treningi z rezerwami. W sumie było mu łatwo, bo zarabiał absurdalnie wielkie pieniądze.
Trenerzy się zmieniali, Daniel pozostawał sobą
I oto dzisiaj, po tylu miesiącach katorgi, po milionach przelanych na jego konto PLN-ów nadszedł dzień ostatni. Daniela nie ma już z nami. Wrócił tam, gdzie było mu najlepiej… W objęcia Ole Gunnara. Odetchnęli wszyscy, a najbardziej klubowa księgowa.