Obserwuj nas

Rozgrywki

Nuda na trzy bramki

Mecz z Piastem miał być potwierdzeniem powrotu drużyny trenera Nowaka na właściwe tory. Beniaminek wcześniej pokonał w lidze Lecha Poznań, a w ubiegły czwartek zakwalifikował się do półfinału Pucharu Polski. Wydawało się, że goście mogli z podniesioną przyłbicą wyjść na spotkanie z trzecią drużyną w tabeli. Nie odzwierciedlało tego jednak boisko.

 

Senna połówka

Gdy ktoś zapytałby, jak można opisać pierwszą połowę niedzielnego spotkania, pewnie stwierdziłbym: zapierające dech w piersiach akcje, strzały na bramkę przy każdej możliwej okazji, piłkarska jakość – tego nie było. Piast od początku starał się przejąć piłkę. Już w drugiej minucie niefrasobliwość obrońców Miedzi mógł wykorzystać Konczkowski. Mimo że chybił o kilka centymetrów, rozbudził tym strzałem apetyty kibiców. Wtedy wielu z nich mogło spodziewać się, że piłkarze z Gliwic pójdą za ciosem. Nic bardziej mylnego…

W kolejne fazie meczu obie drużyny same wyznaczyły sobie role, jakie będą odgrywać w widowisku. Piast miał kontrolować przebieg spotkania i od czasu do czasu oddać strzał na bramkę rywali, a Miedź odgryzać się kontrami. Plan gości był prosty: zaraz po odbiorze piłki podawać do Forsella. Fin próbował dogrywać do wychodzącego na wolną pozycję Szczepaniaka. Ten, będąc blisko pola karnego Piasta, miał coś zrobić. Przeważnie nie wiedział co, bo nie otrzymał wsparcia kolegów.

Czerwiński, jak ty mnie zaimponowałeś…

Publikę zgromadzoną na stadionie obudził wreszcie w 39 minucie Felix. Na pochwałę zasługuje w tej sytuacji Czerwiński, który idealnie dograł na głowę Parzyszka. Dwóch obrońców Miedzi – Musa i Miljković rzuciło się w kierunku napastnika. Mimo to zdołał on dograć do niepilnowanego (!) w polu karnym  kolegi.

Martin Konczkowski najlepszy obrońca Polski

Jedną z najjaśniejszych postaci był niewątpliwie Konczkowski, który stwarzał zagrożenie swoimi dośrodkowaniami. Komentatorzy podkreślili nawet, że podnosi głowę zanim wrzuci piłkę w pole karne. To raczej powinna być norma u piłkarzy grających na takim poziomie, ale cóż… O dyspozycji obrońcy niech świadczy jedna z bramkowych akcji, kiedy to ograł Camarę jak dziecko, wszedł w pole karne i dograł do wchodzącego Parzyszka.

Gruby, ale wariat

Można się śmiać, że Forsell jest gruby, że zawodnikowi Ekstraklasy nie przystoi się tak zapuścić itd. Fin najwyraźniej nie robi sobie nic z takich komentarzy. W spotkaniu z Lechem zapakował przepiękną bramkę, później zapewnił Miedzi awans w Pucharze Polski, a dziś stworzył coś z niczego. Forsell jako jeden z nielicznych z ekipy gości starał się stwarzać zagrożenie. W 22 minucie oddał – wydawało się – strzał desperacji zza pola karnego, bo piłka o kilka metrów minęła słupek bramki Piasta. Zawodnik jednak zareagował tak, jakby przestrzelił o milimetry.

Czego pomocnik Miedzi nie zrobił w pierwszej połowie, udało mu się w drugiej. W 70. minucie dostał  piłkę tuż przed polem karnym. Drobił kroki, przybliżając się w stronę bocznej linii, aż nagle… huknął na bramkę. Piłka przeszła po nogami interweniującego Sedlara. Strzał z niczego zapewnił mu 10 ligowe trafienie. Nie minęły trzy minuty, a na ekranie znowu pojawiło się jego nazwisko. Tym razem  Forsell „złapał” pierwszą żółtą kartkę.

Nie ma spokoju

Po tym jak Wisła Płock przegrała w Szczecinie, piłkarze Miedzi mogli poczuć się pewniej. Nawet klęska gwarantowała im trzy punkty przewagi nad strefą spadkową. Obecnie jednak znów muszą mieć się na baczności. Przed nimi mecz z jeszcze zipiącym Zagłębiem Sosnowiec, a później m.in. dwa mecze o 6 pkt – ze Śląskiem i Arką. Tu jeszcze wszystko można przegrać.

 

 

Kibic. Piłka Nożna: od A-Klasy do Ekstraklasy.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Rozgrywki