Wielkanoc czcimy jako święto zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Tak się składa, że w futbolu również zdarzają się takie „zmartwychwstania”, a dwukrotnie ich uczestnikiem był Widzew Łódź. Sam miałem okazję widzieć na żywo jedno z nich i przeżywać te emocje.
Piłkarskie powroty z zaświatów
Oczywiście najsłynniejszym meczowym zmartwychwstaniem w dziejach jest pojedynek finału Ligi Mistrzów w 1999 roku. Wowczas „morderca o twarzy dziecka” w ostatnich minutach meczu odebrał trofeum Bayernowi Monachium. Gol Solskjaera do dziś pozostaje najlepszym przykładem piłkarskiego zmartwychwstania, ale nie jedynym. Za inny tego typu przypadek może służyć sławetna remontada z roku 2017. Wszyscy świetnie pamiętamy tamten mecz na Camp Nou, gdy Barcelona dokonała niemożliwego i wyeliminowała PSG, mimo porażki w pierwszym meczu 0:4. Swoistym piłkarskim powrotem zza grobu może być też historia Marcina Wasilewskiego. Po brutalnym faulu Axela Witsela, wiele osób sądziło, że Wasyl nigdy już nie wróci do profesjonalnego sportu. Jak dobrze pamiętamy, eksperci na szczęście się mylili.
Cała Legia płakała
Jest rok 1997, 18 czerwca. Ta data na zawsze wryła się w pamięć niemal każdemu kibicowi Legii Warszawa, jak i Widzewa Łódź. Przedostatnia kolejka sezonu, Łódzki zespół ma punkt więcej niż Legia, tydzień później warszawian czekało wyzwanie w postaci pokonania GKS-u Katowice. Widzew grać miał z Rakowem. „Wojskowi” tego dnia musieli wygrać. I przez długi czas wszystko układało się po ich myśli. Po godzinie gry kibice Legii mogli zacząć świętować – po bramkach Kucharskiego i Czereszewskiego Legia prowadziła 2:0. Jednak jak mówi Czesław Michniewicz, jest to niebezpieczny wynik.
Pod koniec meczu urazu doznał… Andrzej Czyżniewski – arbiter tego meczu. W czasie, gdy arbitrowi udzielano pomocy medycznej, na trybunach panowała euforia, a kibice Legii byli wówczas pewni mistrzostwa Polski. Gdy po wznowieniu gry piłka powędrowała na lewą stronę do Sławomira Majaka, a ten pokonał Szamotulskiego – ciągle nic nie zapowiadało tragedii. Na zegarze była 88. minuta. Nie było przecież możliwe, by Widzew dał radę. Chwilę po bramce dla RTS-u, Legia miała okazję bramkową. Nie przez przypadek mówi się, że niewykorzystane okazje się mszczą. Na początku doliczonego czasu gry niepilnowany Gęsior otrzymał piłkę na główkę i trafił. Stadion ucichł. Na dobicie i ostateczne wydarcie szans Legii, po błędzie Igora Kozioła, strzelił Michalczuk. Widzew zapewnił sobie tytuł, dokonując cudu zmartwychwstał w chwili potrzeby. Kibice Legii płakali – z upokorzenia, złości, goryczy i smutku.
Grudziądzki powrót
Od tamtego meczu minęło ponad 21 lat. W futbolu to cała epoka, tym razem Widzew przyjechał do Grudziądza na mecz II ligi z miejscową Olimpią. Na trybunach atmosfera była taka, jaką rzadko można było zobaczyć na stadionie przy ul. Piłsudskiego 14. Mecz dwóch faworytów rozgrywek miał być wielkim wydarzeniem. Wśród licznego grona kibiców, również i ja byłem tego dnia na trybunie. Siedząc niedaleko ławki gospodarzy chłonąłem wyjątkową atmosferę tego piłkarskiego święta.
Po pierwszej połowie Widzew schodził prowadząc gładko 2:0. Kibice gospodarzy nie kryli swojego rozczarowania oraz powoli łykali gorycz porażki. Swoje dokładał prowadzący mecz Dominik Sulikowski, któremu w trakcie meczu w kilku sytuacjach zdarzyło się skrzywdzić Olimpię. Czy było więc w tym meczu coś, co mogło wyraźnie pomóc Olimpii? Otóż był to obrońca Widzewa, Radosław Sylwestrzak. Jest 89. minuta meczu. Sylwestrzak popełnia błąd, a Konrad Handzlik pakuje piłkę do bramki. Od tego wydarzenia nie mijają nawet dwie minuty, a piłka po kolejnym błędzie Sylwestrzaka ląduje w siatce, a strzelcem gola zostaje Przemysław Kita. Euforia na trybunach, nikt nie wierzy, że to się dzieje. Przecież Olimpia odwróciła losy meczu, który był już dla wielu przegrany. Jednak Sylwestrzak postanawia zaliczyć niechlubnego hat-tricka. Fauluje w polu karnym. Piłkę na jedenastym metrze ustawia Robert Ziętarski. Początkowo Patrykowi Wolańskiemu udaje się obronić strzał pomocnika, ale po chwili „Ziętar” dobija. Olimpia dokonała tego dnia niemożliwego.
Kilka chwil później stałem wraz z tłumem dziennikarzy w korytarzu stadionowym. Piłkarze Widzewa wyglądali, jakby byli członkami konduktu pogrzebowego, a za nimi uniesieni na emocjonalnym haju gospodarze, niemal frunęli nad ziemią. 21 lat po legendarnym meczu na Ł3, Widzew przeżył to, co wówczas Legia. Tym razem to ich rywal zmartwychwstał w ostatnich minutach i dokonał, wydawać by się mogło, niemożliwego.
Powrót do Ekstraklasy
Dodatkowym małym zmartwychwstaniem Widzewa trzeba też nazwać ich niedawny powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej, raptem siedem lat po rozwiązaniu klubu Sylwestra Cacka i rozpoczynaniu od nowa od IV ligi. Takich piłkarskich „powrotów z martwych” widzieliśmy w ostatnich latach kilka. Z niebytu niższych lig po upadkach poprzednich klubów wróciły do najwyższej klasy rozgrywkowej też Lechia Gdańsk, Pogoń Szczecin i ŁKS Łódź. Może kiedyś taki powrót zaliczą też inne znane ekstraklasowe kluby, które musiały „zacząć od nowa”? Najbliżej jest Polonia Warszawa, ale w niższych ligach spotkamy też Polonię Bytom, Odrę Wodzisław, Zawiszę Bydgoszcz, GKS Bełchatów czy Ruch Radzionków.
Fot.: Rafał Samsel