Kontrola. Tym słowem można by podsumować rewanżowe starcie Rakowa z Florą Tallin. Medaliki zachowywały nad meczem pełną kontrolę przez 90 minut. Inaczej niż w spotkaniu w Częstochowie, tym razem Estończycy nie mieli żadnej stuprocentowej sytuacji, którą mogli by wykorzystać. Kilka strzałów oddawanych bramkę zawsze spokojnie lądowało w rękawicach Vladana Kovačevića.
Obie równe połowy
Mimo, że w pierwszej połowie nie padła ani jedna bramka, a w drugiej aż trzy, Raków grał cały mecz na równym poziomie. Pełna dominacja na całym boisku. Zwłaszcza Jean Carlos, który tak źle wyglądał w ostatnich dwóch meczach, w Tallinie nie dawał żyć obrońcom Flory. Ścigał się, dryblował, po prostu bawił się po swojej lewej stronie. Przede wszystkim jednak pochwały należą się Łukaszowi Zwolińskiemu. Przy pierwszym golu – świetne zachowanie czujności, pilnowanie pozycji i przy bardzo odważnym wyjściu Zorana Arsenica i jego podaniu – bardzo ładne wykończenie. Drugiego gola Zwoliński sam wymyślił po wznowieniu z outu wyrzucając Tudora na prawe skrzydło i ładując piłkę do siatki po jego podaniu. Zaliczył asystę drugiego stopnia i trafienie.
Dużo lepiej wyglądali też Marcin Cebula i Janis Papanikolaou. Ten ostatni ustanowił wynik spotkania pięknym trafieniem w okienko. Podobać się mogły przebojowe zagranie Ledermana, który jednak kilka razy zagrał ze zbyt dużą dyzenwolturą i stracił piłkę.
3:0 to w właściwie dla Estończyków łagodny wyrok. Spokojnie mogło się skończyć dwa razy wyższym wynikiem. Gdyby nie stanęła na przeszkodzie stopa Sorescu na spalonym przed trafieniem Piaseckiego, gdyby nie kicks Tudora, a przede wszystkim świetna postawa bramkarza Flory – Grünvalda, który w obu meczach bronił naprawdę spektakularnie.
Pierwszy krok zrobiony. Wreszcie, po wielu latach, polski klub nie odpadł w pierwszej rundzie eliminacji do LM. Raków do dwumeczu z (prawdopodobnie) Karabachem może przystępować z czystszą głową. Bowiem nawet porażka z Azerami to wciąż perspektywa walki o Ligę Europy lub Ligę Konferencji.