Obserwuj nas

Ekstraklasa

Quo vadis, Lechio?

19 maja 2024 roku – Lechia Gdańsk przy ponad 30-tysięcznej publiczności ogrywa w derbowym spotkaniu Arkę Gdynia, jednocześnie wygrywając całą ligę. Życie wydawało się wówczas jakieś przyjemniejsze. Nie było tajemnicą, że w gabinetach nie zawsze było doskonale, a przecież początkowo Biało-Zieloni nie dostali nawet licencji. Po odwołaniu się decyzja naturalnie uległa zmianie, więc mało kogo to obchodziło. Następują przygotowania do sezonu w elicie, trzy zremisowane sparingi i puf. Sześć kolejek, a gdańszczanie wciąż bez zwycięstwa. Przewijając się po mediach, ujrzymy znacznie więcej negatywnych nowin, niż pozytywnych. O co w zasadzie tam chodzi?

Dwa punkty, strefa spadkowa

Pierwsza połowa Lechii w nowym sezonie Ekstraklasy była bajeczna. Biało-Zieloni licznie przybywają do Wrocławia na mecz przyjaźni, a poza dobrą zabawą na trybunach widzieli też dość solidną drużynę na murawie. Pierwsza bramka mocno przypominała ostatnią, jaką gdańszczanie zdobyli w sezonie spadkowym. Wówczas w doliczonym czasie drugiej połowy Maciej Gajos z połowy boiska pokonał Kacpra Tobiasza, dając zwycięstwo nad Legią. Tu zaś niemalże kwadrans po pierwszym gwizdku Neugebauer uderzył niczym z 3-funtowej armaty na Twierdzy Kłodzko. Lechia – choć w drugiej połowie słabsza – utrzymuje prowadzenie. Aż do 92. minuty. Guercio pokonuje Sarnawskiego i doprowadza do wyrównania. Był niedosyt, ale remis z wicemistrzem na inaugurację przyjęto z pocałowaniem ręki.

Następnym rywalem Motor Lublin. Choć na zapleczu dwukrotnie Lechiści musieli uznać wyższość tego rywala, tak nie brakowało przed meczem pozytywnego nastawienia. W zamian ujrzeliśmy absolutne padolino i wygraną podopiecznych Mateusza Stolarskiego. Głowa do góry, jedziemy do Poznania. Tam już na początku przyjezdnych z Trójmiasta przywitał Mikael Ishak. Po nieco ponad pół godzinie gry rezultat podwyższa Hotić, a chwilkę później szwedzki napastnik znów trafia do siatki. Do przerwy trzybramkowa przewaga Lecha. Honorową bramkę zdobywa w doliczonym czasie Wendt, a koniec końców w trzech meczach gdańszczanie zgarniają tylko jeden punkcik.

Okazja do przełamania nastąpiła tydzień później. Chociaż styl gry prezentowany przez Lechię w poprzednich meczach nie był porywający, to liczono, że w meczu z Zagłębiem coś się zmieni. Można powiedzieć, że tak się stało, bowiem faktycznie widoczna była poprawa. Zawodnicy wyglądali lepiej pod względem fizycznym, częściej naciskali i kreowali sytuacje. Gdyby nie skuteczność wołająca o pomstę do nieba, to trzy punkty najpewniej zostałyby w Gdańsku. Jednakże piłkarze i kibice musieli się zadowolić jednym oczkiem i kolejnym starciem bez zwycięstwa. Przyjeżdżając do Krakowa nikt nie spodziewał się łatwego spotkania z Puszczą. Problem w tym, że Lechiści „przyjęli” od niej czwórkę, a aż trzy gole padły po wrzutach z autu.

***

Szansa na to, że pierwszym zespołem pokonanym przez Lechię będzie Raków była całkiem niska. Z drugiej strony ekstraklasowa logika podpowiadała, że przecież: jak nie teraz, to kiedy? I Lechia znów zagrała solidną pierwszą połowę. Przede wszystkim nie wystraszyła się przeciwnika i chciała grać swoją piłkę. To poskutkowało fantastyczną bramką Rifeta Kapicia w 59. minucie. Futbolówka po strzale Bośniaka zza pola karnego otarła się o palce Trelowskiego i wylądowała w siatce. Trzy minuty do końca regulaminowego czasu, a wynik wciąż się nie zmienił. Aż tu wrzutka w pole karne, Makuch i koniec marzeń gdańszczan. Choć bolało, to sporo osób pod nosem powiedziało sobie, że lepiej wciąż zremisować, niż przegrać. Ale mimo to Lechia nie dowiozła tego wyniku do końca, bowiem Brunes chwilę później zapakował piłkę do bramki. Dwa do jednego, komplet jedzie do Częstochowy, dobranoc.

Tym sposobem po szóstej kolejce podopieczni Grabowskiego zamykają tabelę. Jeszcze większy ból sprawia fakt, że piłkarze trzykrotnie nie potrafili utrzymywać prowadzenia. I trzy razy tracili je na mniej niż kwadrans przed końcem:

– Tomasso Guercio na 1:1 (Śląsk – Lechia) w 92. minucie,
– Vaclav Sejk na 1:1 (Lechia – Zagłębie)  w 76. minucie,
– Patryk Makuch na 1:1 i Jonatan Braut Brunes na 1:2 (Lechia – Raków) w 87. i 90. minucie.

W czym więc może tkwić ten problem? Do jednego z ważniejszych powodów niebawem przejdziemy. Ponadto w pierwszych meczach piłkarze nie wyglądali najlepiej pod względem fizycznym, co też przyczyniło się do gorszego startu. Po części zatem źle przepracowany okres przedsezonowy dorzucił swoje trzy grosze. Łatwo natomiast dojść do konkluzji, że sporo dzieje się również w gabinetach. Znowu. W pewnej chwili były doniesienia, jakoby zawodnicy nie zobaczyli swoich pensji za czerwiec i lipiec. Przed meczem z Rakowem część pieniędzy wpłynęła na konta, o czym w rozmowie z Interią Sport informował Paolo Urfer, ale to wciąż nie jest żadne uregulowanie. Finanse nie wyglądają najprzyjemniej, a nowego sponsora na horyzoncie nie widać.

– Musimy podwyższyć kapitał spółki i przekonać inwestorów, aby dołączyli do funduszu, abyśmy osiągnęli finansową stabilizację. Ramię w ramię pracujemy z władzami miasta nad poprawą sytuacji – w rozmowie z Interią mówił prezes Lechii.

Zero doświadczenia

Projekt opierający się na budowaniu składu młodymi, utalentowanymi piłkarzami może się jak najbardziej podobać. W końcu na zapleczu ta sama młoda kadra była w stanie zwyciężyć całą ligę. Między jednym a drugim szczeblem jest natomiast spory przeskok. Łatwiej jest pokonać Zagłębie Sosnowiec albo Chrobrego Głogów, niż Śląsk Wrocław czy Zagłębie Lubin. Nie zmienia to faktu, że na razie Lechia jest uznawana za najgorszy zespół w elicie. Coś trzeba z tym zrobić, a pierwszym ruchem powinno być sprowadzenie kogoś nieco starszego. Raczej nie zaburzy to gdańskiej polityki kadrowej, a wręcz jej pomoże. W drużynie jest chociażby Conrado, który ma za sobą blisko sto spotkań w Ekstraklasie, ale to wciąż za mało.

– Jestem całkowicie przekonany, że wybraliśmy właściwą strategię. Nie będziemy jej zmieniać. Nie budujemy drużyny, aby osiągnąć krótkoterminowy sukces, a po to by jej gra cieszyła gdańskich kibiców przez lata – również dla Interii wyznał Urfer.

Lechio, sięgnij po kogoś innego, niż dzieciaka z ukraińskiej szkółki, serio.

A jak już przy piłkarzach rodem z Ukrainy, to również powoli zaczyna tworzyć się lekka kolonia. Ostatnim ruchem przeprowadzonym przez klub było wypożyczenie z Dynama Kijów 20-letniego Antona Tsarenko. Okej, jeśli ci zawodnicy mają polepszyć grę, to nikt nie ma nic przeciwko, ale niektórym kibicom powoli zaczyna nasuwać się na myśl, czy nie rozpędzają się w klubie za bardzo. Łącznie znajdziemy w składzie sześciu Ukraińców, czyli: Bogdana Wjunnyka, Maksyma Chłania, Antona Tsarenkę, Serhija Bułecę, Iwana Żelisko i Bogdana Sarnawskiego. Ich średnia wieku wynosi 23.3 lata.

Może Lechia bawi się w Football Managera? Gdy u zawodnika pojawia się trójka z przodu, to leci w otchłań? Bo tak to wygląda z Luisem Fernandezem. 30-latek jest gotów do gry po długiej przerwie, ale Biało-Zieloni zamiast z niego skorzystać chcą go sprzedać. Tomasz Włodarczyk informował, że Fernandez odbył trening z Rakowem Częstochowa, bowiem Medaliki rozważały sprowadzenie go w swoje szeregi. Nic z tego nie wyszło, a piłkarz wrócił do Gdańska i zapewne wciąż Lechia będzie chciała go pożegnać. Ale skoro jest zdrowy, to dlaczego nie skorzystać z jego usług? Dlatego, że – w teorii miesięcznie – inkasuje pensję w wysokości 30 tysięcy euro, a desperacko potrzeba pieniędzy.

https://twitter.com/wlodar85/status/1828067846682746925

***

Kompromitacja ta jest jeszcze większa, gdyż Hiszpan jest w stanie grać także na pozycji napastnika, którego gdańszczanom brakuje. Istnieje szansa, że na murawie do końca rundy jesiennej nie zobaczymy Tomasa Bobcka, który dotychczas był podstawową „dziewiątką”. Pozostają więc: Sezonienko i Wjunnyk. Pierwszy z nich poziomu ekstraklasowego nigdy nie prezentował, zaś forma drugiego również jest nieco wątpliwa. Słychać, że Biało-Zieloni chcą, aby ich kadrę zasilił nowy snajper, ale… no właśnie.

Byle nie skończyć jak ŁKS

Łodzianie dwa lata temu pod batutą Kazimierza Moskala zakończyli sezon Fortuna 1 Ligi na samym czele. Często przewijali się jako potencjalnie najlepszy ze wszystkich beniaminków. Awansowali w dobrym stylu, mieli takie nazwiska jak: Pirulo, Dani Ramirez, Aleksander Bobek, Kay Tejan. W pewnym momencie zderzyli się jednak z rzeczywistością. Wcale nie wystartowali najgorzej, bowiem pokonali w pierwszych kolejkach Pogoń czy Koronę. Ciężary nastąpiły po pokonaniu Portowców w sierpniu. Tydzień później przegrali z Puszczą, a następne ligowe zwycięstwo odnieśli dopiero w marcu. Z ligi spadli z niezmiernie głośnym hukiem, co udowadnia również ich dorobek punktowy. Wynosił on 24 oczka, wówczas siedemnasty Ruch miał ich 32. W międzyczasie posadę stracił Moskal, co mimo wszystko raczej spotkało się z większym niezadowoleniem.

Podobnie przed tegorocznymi rozgrywkami mówiło się o Lechii. Awans z pierwszego miejsca, czarny koń, niezłe nazwiska w kadrze. Co ciekawe, gdańszczanie zaczynają ligę jeszcze gorzej od Łódzkiego Klubu Sportowego. Biało-Zieloni po sześciu meczach mają dwa punkty, a ŁKS miał ich sześć. Wciąż jest za wcześnie, aby jakkolwiek układać już całą przyszłość Biało-Zielonych, ale w obecnej chwili nad Gdańskiem zgromadziły ciemne chmury. Czy poleci z nich deszcz, czy będzie burza, czy się przejaśni? Na ten moment pytań jest wiele, a odpowiedzi dość mało.

Jedno z nich brzmi: quo vadis, Lechio?

Jedyne wykształcenie, jakie posiada to ukończenie szkoły podstawowej z wyróżnieniem. Nie przeszkadza mu to w realizowaniu życiowego celu, jakim jest zostanie dziennikarzem. Bywa gadatliwy, nieco rzadziej śmieszny (ale i to czasem mu się uda). Regularnie uczęszcza na słynny gdański bursztynek, po czym stara się skleić kilka sensownych zdań o meczach miejscowej Lechii.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Ekstraklasa